Wyrok na narkomanów
Na szczycie ONZ w sprawie światowej polityki antynarkotykowej orędownicy liberalnych zmian ponieśli klęskę w starciu z ideologiczną konserwą. Dla milionów ludzi na planecie może to oznaczać wyrok śmierci
Deklaracja polityczna ONZ w sprawie narkotyków przyjęta 12 marca w Wiedniu określa politykę wobec narkomanii na najbliższe lata.
Organizacje pozarządowe i ponad 20 wspierających je państw (głównie z Unii Europejskiej) chciały, aby nowy dokument zrewidował dotychczasową nieskuteczną politykę antynarkotykową promowaną przez ONZ. Ale deklaracja jest sukcesem zwolenników zachowania status quo. Zabrakło w niej zapisów:
- O proporcjonalności kary do popełnianego przestępstwa. Organizacje broniące praw człowieka walczą o to, żeby nie karać więzieniem za posiadanie niewielkich ilości narkotyku na własny użytek.
- O standardach leczenia narkomanii. Na całym świecie ciągle popularne są urągające współczesnej wiedzy terapie zalecające trzymanie narkomanów w klatkach, przywiązywanie ich do łóżek czy zakuwanie w łańcuchy.
- O standardach tworzenia alternatyw dla farmerów. Tysiące biednych rodzin z Ameryki Południowej żyją z upraw koki. Dziś niszczy się ich pola i pozostawia samym sobie, co jeszcze bardziej uzależnia ich od karteli narkotykowych.
- O redukcji szkód, czyli leczeniu uzależnionych od heroiny metadonem (substytut narkotyku niepowodujący haju i ubocznych skutków społecznych, jak przestępczość) i tworzeniu dla nich punktów wymiany igieł (najbardziej skuteczne narzędzie w walce z epidemią AIDS wśród narkomanów).
Takie sformułowania nie byłyby rewolucją, lecz początkiem zmian.
Szef Komisji do spraw Narkotyków i Przestępczości ONZ (UNODC) Antonio Maria Costa oraz stojące za nim murem USA i Rosja uważają jednak, że ostatnie 10 lat wojny z narkotykami jest sukcesem i zmiany nie są konieczne. Argumentują, że konsumpcja narkotyków na świecie ustabilizowała się – 208 milionów ludzi korzysta z nich co najmniej raz do roku. Powtarzają też, że to głównie na handlu narkotykami opiera się działalność zorganizowanej przestępczości na całym świecie, przynosząc jej 400 miliardów dolarów zysku rocznie, dlatego wciąż muszą z tym handlem prowadzić wojnę.
Tu nasuwają się wątpliwości:
- Po pierwsze, poprzedni szczyt ONZ w sprawie narkotyków, który odbył się w 1998 roku w Nowym Jorku, jako celu na następne 10 lat nie zakładał „stabilizacji spożycia”, tylko „jego likwidację lub znaczne ograniczenie”. A skoro sukcesem jest jednak „stabilizacja”, to czy legalizując narkotyki, nie można by ustabilizować spożycia na pewnym poziomie, choćby i nieco wyższym niż dziś, ale bez ponoszenia kosztów narkotykowej wojny: miliardów dolarów z kieszeni podatników i tysięcy istnień ludzkich? - Po drugie, mimo prowadzonej przeciw nim wojny zyski karteli ciągle rosną, tak samo jak ich polityczna i militarna potęga. Jej efektem (jak choćby w Meksyku) są chaos, bieda i przestępczość z tysiącami ofiar wśród cywilów. Costa przyznaje: gdy uda nam się wykurzyć ich (mafiosów narkotykowych) z jednego miejsca na ziemi, w mgnieniu oka pojawiają się w innym. Gdy zlikwidujemy jedną trasę przerzutu towaru, natychmiast wytyczają nową. Czy nie należy więc przemyśleć wojennej strategii i wprowadzić do niej korekt? Czy nie
rozsądniej byłoby rozpocząć debatę o zasadności odebrania mafii tego, co przynosi jej miliardy? W szeregach zwolenników legalizacji narkotyków jako racjonalnego i najmniej szkodliwego rozwiązania znajdują się autorytety – lekarze, prawnicy, funkcjonariusze policji i opiniotwórcze media (legalizację postuluje prestiżowy tygodnik „The Economist” w obszernym raporcie w jednym z ostatnich numerów).
Dzieci we mgle
Stawiany pod ścianą w sprawie korzyści płynących z redukcji szkód – a tym zaprzeczyć się nie da – Costa odpowiada, że „alfabet walki z narkotykami zaczyna się od A (abstinence), nie od H (harm reduction)”. Te słowa pokazują ideologicznie zacietrzewienie, którego rzecznikami są też dwaj najpotężniejsi członkowie ONZ – USA i Rosja.
W Rosji metadon jest nielegalny. Rosjanie obstają przy tym, że najskuteczniejszych metod walki z narkomanią dorobiła się dziedzina nauki, którą sami stworzyli – narkologia. Wśród metod, które zaleca, jest przywiązywanie nagich narkomanów do drzew na 20-stopniowym mrozie (jeden z moich rozmówców obserwował takie „zajęcia” w „klinice” narkologicznej w Jekaterynburgu). Narkologia przyczynia się walnie do tego, że wirusem HIV zakażonych jest w Rosji 1,3 miliona ludzi, a 80% nowych zakażeń następuje przez igłę.
Amerykanie uczą obywateli abstynencji w swoim – największym na świecie – systemie penitencjarnym. Co roku za przestępstwa związane z narkotykami, przy popełnieniu których nie dopuszczono się przemocy, aresztują pół miliona osób. Obywatele USA są, niestety, mało pojętnymi uczniami – rocznie pochłaniają 250 ton kokainy i 900 ton marihuany, co czyni ich najbardziej zapalonymi konsumentami narkotyków na świecie.
Nowa deklaracja, która nie wymusza na rządach państw żadnych korekt w polityce antynarkotykowej, to przede wszystkim zła wiadomość dla narkomanów umierających na AIDS w Rosji, Indonezji i innych krajach broniących się przed redukcją szkód oraz dla setek tysięcy andyjskich chłopów, którym w ramach alternatywy dla upraw koki nadal będzie się proponować życie w jeszcze większej nędzy, zatrucie wód gruntowych i choroby wśród dzieci (wskutek zupełnie nieuregulowanych oprysków).
Prezydent Boliwii Evo Morales na plenum kilkuset konferujących w Wiedniu ministrów, dyplomatów i działaczy zjadł liść koki. Chciał zademonstrować, że koka poza syntetycznie wytwarzaną z niej kokainą od wieków ma zupełnie nieszkodliwe zastosowanie w lecznictwie i kulturze mieszkańców rejonu Andów oraz że należy ją zdjąć z listy trujących substancji zakazanych przez ONZ. To fakt, że zapytany potem przez dziennikarza, jak chce nie dopuścić, by koka uprawiana na „tradycyjne potrzeby” nie trafiała w ręce mafii i nie stawała się kokainą, błądził w odpowiedziach jak dziecko we mgle i przyznał, że nie wie, bo się na tym nie zna.
Antonio Maria Costa i światowe mocarstwa błądzą równie beznadziejnie jak Morales, tyle że oni dowodzą światową wojną z narkotykami, od której powodzenia zależy życie milionów ludzi. I w przeciwieństwie do Moralesa nie chcą przyznać, że są bezradni.
Maciej Jarkowiec, Wiedeń