Wyparowały dwie dywizje. Rosjanie na potęgę uciekają

Kreml masowo produkuje "mięso armatnie". W mediach społecznościowych Rosjanie narzekają i radzą, jak uniknąć służby. Organizacja Iditie Liesom pomogła uciec już 30 tys. poborowym i żołnierzom – tyle liczą dwie dywizje.

Rosyjscy jeńcy wojenni. Żołnierze nie chcąc walczyć, często sami się poddają
Rosyjscy jeńcy wojenni. Żołnierze nie chcąc walczyć, często sami się poddają
Źródło zdjęć: © pap

15.06.2024 | aktual.: 15.06.2024 19:04

Od początku agresji na Ukrainę rosyjska armia utraciła bezpowrotnie 505 tys. żołnierzy - tylu zostało zabitych, rannych, wziętych do niewoli lub zaginionych. Te gigantyczne straty Kreml musi uzupełniać nowymi poborowymi. Obecnie pobór nie przekracza 15 tys. miesięcznie, ale na front trafia zaledwie od 6 do 12 tys. nowych żołnierzy. Reszta pozostaje na zapleczu.

Według doniesień rosyjskich mediów znacznie spadła ilość ochotników wśród skazańców i mężczyzn z najbiedniejszych regionów. W miastach zaczęły się łapanki, a ucieczki przed wojskiem - lub z niego - przybrały na sile.

Na kanale organizacji Iditie Liesom (tłum. Idźcie lasem) można przeczytać wiele historii rosyjskich dezerterów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"W zeszłym roku skończyłem 23 lata, już od pięciu lat skutecznie uciekałem przed wojskiem, ale w grudniu ubiegłego roku złapano mnie na ulicy. Wsadzili mnie do furgonetki i zawieźli do punktu zbiórki" - pisał jeden z nich, ukrywający się pod pseudonimem Ali.

Ali zasymulował chorobę. Po przewiezieniu do szpitala uciekł. Żandarmeria zaczęła go szukać po tygodniu.

"Mama opowiadała później, że policjanci i wojskowi, którzy codziennie przychodzili do jej domu, straszyli ją, że specjalna brygada znajdzie mnie w ciągu 12 godzin, gdziekolwiek będę. Po dwóch miesiącach zaczęto rozwieszać ulotki z moim zdjęciem, nawet w miejscach, gdzie nigdy nie mieszkałem" – pisał Ali, który dziś ukrywa się w Turcji.

Historie publikowane przez uciekinierów mają zainspirować kolejnych zmobilizowanych, którzy nie znaleźli w sobie tyle odwagi, aby uciec przed niemal pewną śmiercią lub obawiają się postawienia przed sądem.

W Rosji za dezercję grozi 15 lat więzienia. Za dobrowolne oddanie się do niewoli do dziesięciu lat. Mimo to nie brakuje chętnych do ucieczki przed służbą. Pomaga im głównie organizacja Iditie Liesom, która nie tylko udziela pomocy prawnej, ale także pomaga przedostać się za granicę. Wedle danych organizacji od początku 2023 roku, kiedy Kreml zwiększył pobór, otrzymują 1200 - 1500 wniosków o pomoc i to nie tygodniowo, miesięcznie, a dziennie.

Uciec przed śmiercią

Ci, którzy już trafili na front, a nie chcą walczyć, najczęściej poddają się Ukraińcom. Rosjanie oficjalnie nie przyznają się, ilu ich żołnierzy trafiło do niewoli. Dość powściągliwi są także Ukraińcy, którzy mówią jedynie o "tysiącach jeńców" i problemach ze znalezieniem odpowiednich miejsc do ich przetrzymywania.

Większość rosyjskich żołnierzy ucieka podczas relokacji jednostki, urlopu, lub ze szpitala. Dowództwo nawet poważnie rannych po pobieżnej rehabilitacji odsyła na front. Walczą tak długo, aż zginą, albo zostaną kalekami.

Żołnierze, którzy decydują się zdezerterować, najpierw przede wszystkim starają się wydostać z Ukrainy. Dawna granica pomiędzy krajami jest dość intensywnie patrolowana, a posterunki kontrolują wszystkie pojazdy wyjeżdżające ze strefy walk. Największe szanse na uniknięcie zatrzymania daje ranienie albo urlop. Ten drugi można wyłudzić lub "wykupić".

Jadąc na urlop czy zaopatrzenie na zaplecze frontu, potrzebny jest rozkaz dowódcy. Często wystarczy przedstawić fałszywe zaświadczenie o chorobie lub śmierci bliskiego. Na kanałach na Telegramie można takie zaświadczenie kupić za równowartość 500 zł. "Na froncie nikt tego nie sprawdza, bo nie ma czasu" – piszą rosyjscy żołnierze.

Słabym ogniwem są szpitale. Niekiedy sami lekarze ułatwiają rannym ucieczkę. Na papierze fikcyjnie przedłużają pobyt rannego, którego już od dawna nie ma na oddziale. Jeśli żołnierz znika w ten sposób, nikt go przez dłuższy czas nie szuka.

Od niemal dwóch lat w kanałach społecznościowych pojawiają się ogłoszenia, w których proponuje się bezbolesne złamanie ręki. Usługa nie jest droga. Wystarczy 50-100 zł i zmobilizowany już może trafić do szpitala.

Iditie Liesom ma instrukcję, którą wrzuca na swoim kanale i wbija w głowy uciekinierom: nie pojawiajcie się w miejscu zameldowania; przenieście się do innego regionu, w którym nie macie krewnych; nie używajcie kart bankomatowych; korzystajcie z gotówki.

Kolejna rada dotyczy unikania dużych miast, np. Moskwy i Petersburga, gdzie działa system zbierania danych z kamer ulicznych. Wskazana jest także zmiana karty SIM na taką, która nie jest powiązana z paszportem.

"Jesteśmy gotowi łamać rosyjskie prawo"

Za projektem Iditie Liesom stoi Grigorij Swierdlin, jeszcze niedawno szef petersburskiej fundacji działającej na rzecz bezdomnych. Od marca 2022 roku mieszka w Gruzji, do której uciekł podobnie, jak około milion innych Rosjan.

Organizację założył po ogłoszeniu mobilizacji w październiku 2022 roku. Tylko w ciągu pierwszych sześciu miesięcy pomógł uniknąć wysłania na front prawie 6800 Rosjanom. Dziś to już około 30 tys. ludzi, którym pomógł się ukryć. Równowartość dwóch dywizji zmechanizowanych.

Swierdlin chwali się swoimi działaniami w sieci. "To, co nas wyróżnia na tle innych projektów, to to, że jesteśmy gotowi łamać rosyjskie prawo i nie boimy się o tym mówić" – pisze.

Nie mówi za to o wolontariuszach, którzy działają w Federacji Rosyjskiej i w docelowych państwach. Z wyjątkiem szefa organizacja jest podziemna. Zdekonspirowanemu wolontariuszowi może grozić do 10 lat kolonii karnej za działanie na szkodę Sił Zbrojnych FR.

"Wielu z tych, którym pomogliśmy opuścić kraj, bez naszej pomocy znalazłoby się na froncie, strzelając do Ukraińców" – Swierdlin pisze na Telegramie.

Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie