HistoriaWynalazki polskich naukowców przyczyniły się do zwycięstwa nad III Rzeszą

Wynalazki polskich naukowców przyczyniły się do zwycięstwa nad III Rzeszą

Polscy matematycy, którzy przyczynili się do rozszyfrowania Enigmy, po wojnie żyli w zapomnieniu. - Marian Rejewski wrócił w 1946 roku do Polski. Władze PRL-u wiedziały, że w przeszłości zajmował się łamaniem szyfrów, ale nie miały pojęcia o jego związku z Enigmą. Pracował w różnych państwowych firmach w rodzinnej Bydgoszczy, między innymi w Związku Branżowym Spółdzielni Drzewnych i Wytwórczości Różnej. On, wybitny matematyk - mówi Marcin Ochman, kustosz w Dziale Historii Wojskowości Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

Wynalazki polskich naukowców przyczyniły się do zwycięstwa nad III Rzeszą
Źródło zdjęć: © PAP | Henryk Zygalski, Jerzy Różycki i Marian Rejewski w latach 30.

15.05.2015 13:47

Andrzej Fąfara: O tym, jaki był udział Polski w zwycięstwie nad Niemcami w II wojnie światowej, wiemy doskonale ze szkoły. Czy potrafimy jednak z tego wydzielić nasz wkład naukowo-techniczny?

Marcin Ochman: Z tym jest gorzej. Pamiętamy o wojnie obronnej we wrześniu 1939 roku, o Narwiku i Monte Cassino, o powstaniu warszawskim. O działaniach naukowców mniej.

A Enigma?

Sprawa Enigmy rzeczywiście jest dość dobrze znana w społeczeństwie. Nawet w czasach PRL-u ukazało się na ten temat wiele publikacji. Choć o gloryfikacji nie mogło być mowy, bo przecież trzech matematyków - Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski - pracowało na rzecz Zachodu, a nie Związku Radzieckiego.

Ich zasługi były tak duże, jak się u nas powszechnie uważa?

Były naprawdę ogromne. Przypomnę, że zaczęli pracować nad dekodowaniem szyfrów niemieckiej maszyny Enigma jeszcze przed wojną. Tuż przed jej wybuchem przekazali zachodnim sojusznikom wyniki swoich prac.

Zachód nie prowadził własnych badań?

Prowadził, ale każdy kraj robił to niezależnie od siebie. Nie było współpracy.

To dlaczego Rejewski, Różycki i Zygalski ujawnili swój wynalazek?

Dlatego, że byliśmy sojusznikami Zachodu. Ale zaważyły przede wszystkim względy finansowe. Niemcy w pewnym momencie zmienili system szyfrowania i nasze Biuro Szyfrów potrzebowało pieniędzy na kolejne tak zwane bomby kryptologiczne. Dostało je z Zachodu i dzięki temu mogło kontynuować prace. Polacy byli pierwsi w tym wyścigu sojuszników. Brytyjczycy i Amerykanie jedynie usprawnili wynalazek naszych matematyków.

Co w praktyce oznaczało rozszyfrowanie Enigmy?

Enigma była maszyną stosowaną przez Niemców we wszystkich rodzajach wojsk, dyplomacji i korespondencji handlowej. Jej rozszyfrowanie oznaczało więc dostęp do bardzo cennych informacji. Nie ma przesady w twierdzeniu, że między innymi dzięki temu alianci wygrali II wojnę światową.

Jakie były losy trzech wspaniałych matematyków?

Po klęsce wrześniowej znaleźli się we Francji i tam, w państwie Vichy, pracowali w ośrodku dekryptażu. Jerzy Różycki zginął w 1942 roku na Morzu Śródziemnym, wracając z Algieru. Miał zaledwie 32 lata. Marian Rejewski i Henryk Zygalski przedostali się do Wielkiej Brytanii i tam rozpracowywali mniej ważne niemieckie szyfry. Rejewski wrócił w 1946 roku do Polski. Władze PRL-u wiedziały, że w przeszłości zajmował się łamaniem szyfrów, ale nie miały pojęcia o jego związku z Enigmą. Pracował w różnych państwowych firmach w rodzinnej Bydgoszczy, między innymi w Związku Branżowym Spółdzielni Drzewnych i Wytwórczości Różnej. On, wybitny matematyk.

W końcu jednak ujawniono oficjalnie, że Polacy brali udział w rozpracowaniu Enigmy.

Dopiero w 1973 roku. Rejewski był już na emeryturze. Często zabierał głos na temat swojej dawnej działalności, pisał artykuły. Zostawił nawet wspomnienia dotyczące swojej pracy w okresie międzywojennym i podczas wojny. Pod koniec życia przeniósł się z rodziną do Warszawy, gdzie zmarł w 1980 roku. Miał 74 lata.

A Zygalski?

Nie wrócił do rodzinnego Poznania. Został po wojnie w Wielkiej Brytanii, gdzie uczył matematyki w małej szkole. Zmarł w 1978 roku w wieku 70 lat we wsi Liss w hrabstwie Hampshire, 75 km od Londynu.

Muzeum Wojska Polskiego ma jakieś eksponaty związane z Enigmą?

Trzy niemieckie maszyny szyfrujące. Pierwsza trafiła do nas z rąk prywatnych w wyniku akcji przeprowadzonej przez popularną niegdyś popołudniówkę, "Express Wieczorny". Drugi egzemplarz, pochodzący z niemieckiego okrętu podwodnego, dostaliśmy w prezencie od księcia Yorku, Andrzeja. Trzecią Enigmę - handlową - przekazało nam Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.

A wykrywacz min Józefa Kosackiego znajduje się w waszych zbiorach?

Niestety nie. Z tego, co wiem, prototyp wykrywacza posiada Wojskowy Instytut Techniki Inżynieryjnej we Wrocławiu.

Kim był Józef Kosacki?

Inżynierem elektrykiem, absolwentem Politechniki Warszawskiej. Po klęsce wrześniowej znalazł się w Wielkiej Brytanii. Tam w 1941 roku poruszył go wypadek polskiego patrolu, który na plaży w Szkocji wpadł na angielskie miny przeciwdesantowe. Wtedy właśnie Kosacki wymyślił swój wykrywacz min wykorzystujący fale radiowe. Wynalazek Polaka został użyty w 1942 roku w drugiej bitwie pod El-Alamejn, przyczyniając się w dużym stopniu do zwycięstwa aliantów. Podobnym tropem, niezależnie od Polaka, poszli inni konstruktorzy, ale wykrywacz Kosackiego był chyba najbardziej użyteczny. Miał najlepszą czułość i był najbardziej trwały.

Podobno inżynier Kosacki zrzekł się praw patentowych do swojego wynalazku. Dlaczego?

Prawdopodobnie ze względów humanitarnych. Chciał, żeby ludzie korzystali z jego pomysłu bezpłatnie.

Inżynier Rudolf Gundlach nie zrzekł się patentu. Wręcz przeciwnie. Po wojnie wygrał na Zachodzie proces sądowy i dostał wysokie odszkodowanie, za które kupił sobie posiadłość pod Paryżem.

To była inna sytuacja. Gundlach skonstruował tak zwany peryskop odwracalny, wykorzystywany w czołgach. Jego wynalazek nie ratował bezpośrednio życia, tak jak wykrywacz min Kosackiego. Peryskop Gundlacha powstał już w 1934 roku i był powszechnie używany podczas II wojny światowej. Pozwalał na obserwację tego, co się dzieje z tyłu czołgu.

Rudolf Gundlach ukończył politechnikę, ale był też zawodowym oficerem.

Pracował w Wojskowym Instytucie Badań Inżynieryjnych. Jeszcze przed wojną otrzymał awans na stopień majora.

Możemy się jeszcze czymś pochwalić oprócz Enigmy, wykrywacza min i peryskopu?

Znalazłoby się kilka innych polskich pomysłów. Na przykład walkie-talkie wymyślone przez polskiego inżyniera Henryka Magnuskiego, który w 1939 roku przebywał służbowo w Nowym Jorku i siłą rzeczy został tam na czas wojny, podejmując pracę w firmie Galvin (późniejsza Motorola). System łączności krótkofalowej Magnuskiego był powszechnie używany w amerykańskiej armii podczas II wojny światowej.

Jak ma się do tego radiostacja Zygmunta Jelonka?

Radiostacja nazywała się WS-10 i była pierwszą na świecie linią radiową o ośmiu kanałach komunikacyjnych. Bardzo przydała się Amerykanom, którzy wymienili nawet inżyniera Jelonka w rozkazie dziennym operacji "D-Day" [kryptonim lądowania w Normandii].

Inżynier Jelonek też działał w USA?

W Wielkiej Brytanii, gdzie trafił w 1940 roku. Był absolwentem Politechniki Warszawskiej, tak jak Józef Kosacki i Henryk Magnuski.

A inżynier Jerzy Rudlicki?

On kończył studia w Paryżu. Skonstruował wyrzutnik do bombardowań z dużej wysokości. Pracował w Stanach Zjednoczonych, więc jego wynalazek był wykorzystywany w amerykańskich bombowcach B-17, zwanych latającymi fortecami. Należy jednak dodać, że inżynier Rudlicki rozwinął pomysł innego polskiego konstruktora, Władysława Świąteckiego, który jeszcze w 1923 roku opatentował wyrzutnik bomb. Z biegiem czasu modyfikował swój wynalazek. Gdy po klęsce wrześniowej znalazł się na Wyspach, przekazał Brytyjczykom najnowszą wersję swojego wyrzutnika, który był instalowany powszechnie w bombowcach RAF-u.

Nie wspomniał Pan o pistolecie Vis i karabinie Ur. Nie miały znaczenia?

Miały, ale na pewno nie aż tak duże jak wcześniej wymienione wynalazki. Karabin przeciwpancerny wzór 35, zwany Ur, był produkowany w Warszawie. Niemcy, gdy poznali zalety tej broni podczas kampanii wrześniowej, wzmocnili specjalnie pancerze czołgów przed rozpoczęciem kampanii francuskiej. Również pistolet samopowtarzalny Vis, skonstruowany przez Piotra Wilniewczyca i Jana Skrzypińskiego, produkowany od 1935 roku w Radomiu, był bardzo ceniony przez użytkowników, ale trudno uznać, że miał istotny wpływ na bieg historii. Ur i vis uzupełniały niejako naszą obecność na naukowo-technicznym froncie II wojny światowej. Była ona naprawdę niemała.

Rozmawiał Andrzej Fąfara, Polska Zbrojna

Marcin Ochman - historyk, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, autor publikacji z dziedziny wojskowości, kustosz w Dziale Historii Wojskowości Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

historiawynalazekII wojna światowa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)