Władimir Putin i Xi Jinping© Getty Images | Mikhail Svetlov

Wyleniały niedźwiedź za Chińskim Murem. Jak Xi Jinping układa Putinowi świat

Łukasz Maziewski
15 października 2022

W tej parze równowagi nie ma. Rosja, choć niemal dwukrotnie większa i bogatsza w zasoby naturalne, jest dziś zależna od Chin. Nie odwrotnie. Putin długo napinał mięśnie, aż doprowadził do sytuacji, w której dla Xi Jinpinga stał się młodszym, dodatkowo kłopotliwym, bratem.

Choć nigdy nie zostały zaliczone do krajów bushowskiej "osi zła", Federacja Rosyjska i Chińska Republika Ludowa nie są państwami, o życiu, w których śni się po nocach.

Rosja, mimo ogromu terytorialnego i niemal nieprzebranych bogactw naturalnych to kraj albo olbrzymich fortun, albo ubóstwa. Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego w roku 2021 Rosja, ze swoimi 12,2 tys. dolarów była na 63. miejscu pod względem PKB w przeliczeniu na jednego mieszkańca, a Chiny z PKB per capita w wys. 12,5 tys. dolarów znalazły się tuż przed nią.

W przypadku Rosji w tym roku będzie tylko gorzej. Sankcje nałożone przez Zachód za wojnę w Ukrainie już odbijają się bolesną czkawką. Według szacunków Ośrodka Studiów Wschodnich rosyjska gospodarka już teraz skurczyła się rok do roku o 4 proc. A przecież dopiero czwarty kwartał roku 2022 ma być dla niej prawdziwą ekonomiczną apokalipsą.

Kraj ratowały dotychczas zgromadzone zapasy i w miarę wysoka koniunktura na ropę naftową i gaz. Tyle że po wprowadzeniu embarga na handel węglowodorami z Europą dochody z tego, co dotąd było kołem zamachowym gospodarki, spadły. Niewiele pomógł ich eksport do Chin i Indii, do których ropa i gaz sprzedawane są po preferencyjnych cenach.

"Chińczyki trzymają się mocno"

O "mającej potrwać maksymalnie tydzień operacji specjalnej" w Ukrainie napisano już wystarczająco wiele, by nie powtarzać oczywistości. Należy jednak przypomnieć, że Rosja traci na wojnie nie tylko z powodu sankcji.

Każdy zniszczony czołg, myśliwiec, helikopter bojowy, każda rozbita przez Ukraińców nowoczesna haubica czy stacja radarowa to również wymierne straty liczone w ogólnym bilansie w miliardach dolarów.

A przy mniejszym niż rok temu dopływie dewiz z handlu węglowodorami, zmniejszają się nakłady na armię. I tak w kółko. Z PKB wyliczonym przez Bank Światowy na 1,48 biliona dolarów, Rosja zajęła w bieżącym roku "dopiero" 11. miejsce wśród największych gospodarek świata.

Zdecydowanie lepiej wygląda pod tym względem sytuacja Chińskiej Republiki Ludowej. Jej gospodarka, aż dziesięciokrotnie większa od rosyjskiej, z PKB wyliczonym na 14,7 biliona dolarów, jest na drugim miejscu na świecie. Tylko na podstawie tego zestawienia widać, że Rosja gospodarczo nie ma prawie żadnych atutów, by konkurować z chińską potęgą.

Podobnie jest w przypadku potęgi militarnej. Państwo Środka z armią liczącą – według "Military Balance" - nieco ponad dwa miliony ludzi, w której 92 proc. sprzętu jest produkcji krajowej, atutów ma aż nadto. Oczywiście wszystko weryfikuje plac boju. W końcu w teorii rosyjski Goliat miał pokonać ukraińskiego Dawida… tyle że ten – niczym biblijny odpowiednik – nie tylko okazał się szybszy, sprawniejszy i bardziej zdeterminowany, ale ma jeszcze prawdziwą militarną kroplówkę z zachodnich sterydów.

Choć dysproporcje pomiędzy Chinami i Rosją są ogromne to dziś, w dziewiątym miesiącu wojny rosyjsko-ukraińskiej, stosunki Pekinu i Kremla wydają się może nie doskonałe, ale co najmniej dobre. Mimo wszystko nadal mówimy o krajach z ambicjami supermocarstwowymi, które chcą być globalnym hegemonem.

Aby opisać relację pomiędzy obydwoma krajami, dr Michał Bogusz, główny specjalista programu chińskiego Ośrodka Studiów Wschodnich, sięga po metaforę dwóch grup przestępczych.

Te grupy widzą, że muszą ze sobą współpracować mimo różnic w interesach, ale obawa przed organami ścigania jest zbyt duża, by działać osobno. Mimo to pomiędzy partnerami nie ma zaufania, bo zdają sobie oni jednocześnie sprawę, że jedna strona będzie robić wszystko, żeby znaleźć się w lepszej pozycji względem drugiej, wykorzystując przy tym każde potknięcie sojusznika.

Zarazem dr Bogusz wskazuje, co zdaje się oba państwa trzymać przy sobie w tym nieufnym uścisku. To zwykły brak alternatyw.

Oba kraje mają bowiem swoje grzechy. W przypadku Rosji to: Czeczenia, Gruzja, Ukraina i Syria. W przypadku Chin: Tajwan, prześladowania Ujgurów czy wcześniej Tybetańczyków oraz nieludzkie, rozwinięte do niezwykłego stopnia systemy upaństwowionej kontroli obywateli.

Dlatego oba reżimy zrozumienia szukają głównie wśród podobnych sobie. I z tych samych powodów współdziałają na arenie międzynarodowej. Tak już było – z niewielkimi wyjątkami – w okresie Zimnej Wojny, gdy pomiędzy obydwoma mocarstwami panowała względna równowaga. W tym tandemie od kilku dekad rośnie jednak pozycja Chin.

- Napompowane gospodarczo Chiny, myślą o rzuceniu wyzwania USA. Uważają, że czas gra na ich korzyść i mogą przedstawić światu alternatywę rozwojową. A Rosja takiej alternatywy nie tworzy. Nawet Chinom może zaoferować obecnie co najwyżej pewne usługi jak dostawy surowców, bycie swego rodzaju "taranem" na arenie międzynarodowej lub "testerem" pewnych zachowań, jak użycie siły w relacjach międzynarodowych. Nie ma więc przypadku w tym, że Chiny mają silniejszą pozycję – mówi dr Michał Bogusz.

I dodaje, że Chiny nigdy – wbrew obiegowemu schematowi myślenia – nie czuły się wobec nikogo "młodszym bratem". A szczególnie wobec Rosji i Rosjan, na których zawsze patrzyli - jak twierdzi - "nieco z góry".

Tym bardziej więc nie ma przypadku w korelacji czasowej między spotkaniami Xi Jinpinga i Władimira Putina a sytuacją w Ukrainie.

W tym roku spotkali się po raz pierwszy 4 lutego. Na oficjalnej stronie chińskiego MSZ pojawił się później komunikat, że rozmowy przebiegały w "ciepłej i przyjaznej" atmosferze, a prezydenci odbyli "głęboką wymianę poglądów" na temat bezpieczeństwa strategicznego i stosunków rosyjsko-chińskich. 20 dni później rosyjskie wojska wdarły się na Ukrainę.

Dr Bogusz przypuszcza, że podczas tego spotkania w pekińskim Diaoyutai State Guesthouse – będącego w przeszłości rezydencją Mao Zedonga - Putin przedstawił Xi Jinpingowi wizję "szybkiej operacji", która miała doprowadzić do przebudowy ładu międzynarodowego na korzyść Rosji i Chin.

Co z tego wyszło, wiemy. Teraz Rosjanie cofają się i grożą sięgnięciem po broń atomową, co jest odczytywane jako słabość Kremla.

Zamiast wzmocnienia swojej pozycji manu militari, rosyjski głos na świecie został osłabiony, a kraj zaczyna coraz bardziej rozchodzić się w szwach. Rosja straciła nawet zdolności do stabilizowania sytuacji w Azji Centralnej. Putinowi uciekają kolejni dotychczasowi sojusznicy. Kazachstan coraz bardziej flirtuje z Zachodem. Kirgistan zrezygnował w październiku ze wspólnych manewrów wojskowych.

Coraz wyżej głowę w regionie podnosi także Turcja, która mimo wspólnoty pewnej części interesów z Rosją, gra w swoją grę, a wojnę w Ukrainie zdecydowanie potępiła.

Swoje interesy i ambicje mają bajecznie bogate państwa Zatoki Perskiej, a Rosja została zmuszona do zakupów broni nawet od reżimu irańskich ajatollahów, co dobitnie pokazuje, jak duża jest bezsiła rosyjskiego kompleksu przemysłowo-wojskowego.

We wrześniu odbył się szczyt Szanghajskiej Organizacji Współpracy, podczas którego Putina spotkało kilka afrontów. Musiał czekać na kolejnych przywódców, a przez premiera Indii został po prostu ofuknięty, że "to nie czas na wojny".

Wreszcie, jak przypuszcza dr Bogusz, podczas szczytu SOW w Samarkandzie Xi Jinping przekazał Putinowi, by jak najszybciej zamknął sprawę Ukrainy, bo szkodzi ona Chinom. Powód jest prosty - wojna skonsolidowała Zachód, nie doprowadzając do zamierzonego planu przebudowy ładu międzynarodowego.

- Wydaje się, że eskalacja działań po powrocie Putina z Samarkandy: mobilizacja i ataki rakietowe pokazuje, że był ze strony Pekinu sygnał w stronę Rosji: macie coraz mniej czasu, a nasza cierpliwość się powoli wyczerpuje – przekonuje analityk OSW.

O tym Putin musi pamiętać

Czy można liczyć, że owa wspomniana cierpliwość Pekinu skończy się na tyle, że podejmie bardziej zdecydowane kroki wobec Rosji? Mało tego, czy można w ogóle rozpatrywać scenariusz, w którym Chiny nie tylko zrywają sojusz z Putinem, ale próbują również poszerzyć swoją "przestrzeń życiową" kosztem Rosji?

W końcu chińscy nacjonaliści co jakiś czas przypominają, że kwestią sporną może być sprawa Władywostoku oraz terenów nad Amurem i Ussuri należących kiedyś do Chin. Na razie chińscy oficjele spieszą z zapewnieniami o braku roszczeń.

Zarówno dr Michał Bogusz, jak i inni eksperci, z którymi rozmawiamy, uważają, że zerwanie sojuszu za nierealne. Tym bardziej w grę nie wchodzą wrogie działania.

Paweł Behrendt, analityk Instytutu Boyma, zajmujący się tematyką bezpieczeństwa militarnego w Azji wskazuje, że scenariusz wojenny dla obu krajów byłby po prostu nieopłacalny.

- Pekin nie ma obecnie żadnego powodu, by zrywać z Moskwą, wręcz przeciwnie. Porażki na wojnie ugruntowały pozycję Rosji jako młodszego partnera Chin. Dodatkowo Rosja ze swoim arsenałem jądrowym i stałym miejscem w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nadal jest użyteczna. Z chińskiego punktu widzenia to same korzyści przy minimalnych kosztach. Musimy też pamiętać, że dla ChRL głównym przeciwnikiem jest USA, a w tej rywalizacji nawet osłabiona Rosja pozostaje jedynym liczącym się partnerem – mówi analityk.

Behrendt i Bogusz uważają, że w Rosji musiałoby się stać coś naprawdę niezwykłego, by doszło starcia dwóch eurazjactykich gigantów.

Tym "czymś" według Bogusza mógłby być moment głębokiego rozpadu Rosji, upadku systemu politycznego. Wtedy Chiny mogłyby zdecydować się na działania militarne pod hasłem zabezpieczenia swojego regionu północnego w ramach ochrony przed chaosem, który przyniósłby upadek Rosji, ale nie w innym przypadku.

Z kolei Paweł Behrendt zaznacza, że do otwartego konfliktu mogłoby dojść tylko wtedy, gdyby reżim Putina upadł, a jego następca zacząłby orientować kraj na Zachód.

Łukasz Kobierski, wiceprzewodniczący Instytutu Nowej Europy konkluduje zaś, że "rozwiązanie wojenne" byłoby obustronnie bez sensu, ponieważ Pekin i tak kupuje z Rosji surowce po cenach niższych, niż na wolnym rynku, a oba kraje są niejako skazane na wzajemne wspieranie się, bo nie mają innych alternatyw. Mają też wspólnego wroga, jakim jest obecny hegemon światowy – USA.

- Tak długo, jak w Moskwie utrzymuje się jakakolwiek władza centralna, z którą można negocjować, Pekin będzie wolał utrzymanie pokojowych i przyjaznych relacji – uważa Michał Bogusz.

Rozliczą Putina co do kopiejki

Dlatego Chiny wspierają więc Rosję na tyle, na ile jest to w ich interesie. Potrzebują jej jako sojusznika przeciwko Zachodowi i stabilizatora - nawet tak ułomnego, jak obecnie - w Azji Centralnej. Potrzebują też rosyjskich surowców, ale również doświadczenia wojskowego.

Nawet jeśli Rosja ponosi obecnie porażki w Ukrainie, to dla Pekinu będą one cenną lekcją. Podobnie jak Rosja miała bez problemu poradzić sobie z Ukrainą, tak samo zapewne Pekin widziałby podbijanie o wiele mniejszego Tajwanu. Z tym że Tajwan jest o wiele mocniej nasycony nowoczesną bronią z Zachodu. Gdyby więc chiński smok chciał po prostu połknąć małą wysepkę, to Tajwańczycy z pewnością napsuliby mu krwi.

Wreszcie, Chiny nie muszą Rosji podbijać. Mogą za to – i robią to z pełną premedytacją – uzależniać ją od siebie finansowo i walutowo.

Aleksandra Prokopienko, analityczka Carnegie Endowment for International Peace (CEIP) przekonuje, że podczas gdy władze Rosji dość gorączkowo poszukują różnych forma odejścia od dolara i euro jako głównej waluty obrotu światowego, rosyjska gospodarka powili się "juanizuje".

Udział juana w obrotach na moskiewskiej giełdzie wzrósł w lipcu o 8 punktów procentowych, zbliżając się do 20 proc., czyli do około 890 mld rubli. Dla porównania, przed inwazją na Ukrainę, w styczniu tego roku, udział chińskiej waluty w obrocie rosyjskiej giełdy nie przekraczał 0,5 proc.

Rosyjskie banki coraz chętniej przyłączają się do chińskiego systemu CIPS, czyli systemu płatności transgranicznych. To marna, ale jakakolwiek namiastka systemu międzynarodowych rozliczeń, mająca zastąpić system SWIFT, od którego Rosja została odcięta.

Rząd rosyjski ma więc rozważać możliwość zakupu walut od krajów "przyjaznych". Tych Rosji zbyt wiele nie zostało, więc – jak pisze Prokopienko – rozważana jest "pożyczka" od Chin o wartości 70 mld dolarów, tyle że w juanach. Taka suma potrzebna jest do zrównoważenia kursu rubla. Dla państwa pożyczka w obcej walucie, szczególnie przy niestabilnej gospodarce, opartej o eksport surowców i przy odcięciu od systemu bankowego, może być tragiczna w skutkach.

A ponieważ długi trzeba oddawać, szczególnie te liczone w miliardach dolarów, zamienionych na juany, a później przeliczone na ruble, to w interesie Pekinu będzie utrzymanie Rosji "przy życiu" tak długo, by ów dług spłaciła do ostatniej kopiejki.

Putinizm tak, Putin - niekoniecznie

Chiny, jak mówi dr Michał Bogusz, będą więc starały się stabilizować putinizm w Rosji. Nie samego Putina – to istotne – ale cały ten system, który on stworzył i zakonserwował. Jeżeli na Kremlu dojdą do wniosku, że zastąpienie Putina kimś nowym, da szansę na ustabilizowanie relacji z Zachodem, to Pekin może temu rozwiązaniu przyklasnąć. Tak długo, przynajmniej, jak pozwoli to zachować stabilność systemu.

Warto w tym momencie przypomnieć też to, jak Tatiana Stanowaja, kolejna analityczka CEIP, opisywała rosyjski system władzy.

Stanowaja, znakomita znawczyni układów na Kremlu, scharakteryzowała rosyjski system polityczny jako półautomatyczny. Oznacza to, że prezydent, choć ma duże uprawnienia, nie jest – wbrew pozorom – najważniejszym wyrazicielem rosyjskiej władzy. Tak poukładał go Władimir Putin.

W każde miejsce administracji można wstawić dowolnego człowieka, choćby najgłupszego i najbardziej znienawidzonego (jak obecny gubernator Kraju Chabarowskiego, Michaił Diegtiariew), pod warunkiem, że będzie on sumiennie i dokładnie wykonywał polecenia władz centralnych.

Rosyjski prezydent, wyraziciel tego systemu, jest pewnym zwornikiem, pozwalającym mu działać. Ale nie jest aż tak istotne, kto "robi" za cara. Jest nim Putin, może być kto inny, byleby postępował podobnie jak on. Putin jest tu zarazem swoistym rozjemcą między grupami interesów, pozostając jednak do pewnego stopnia sprawczym. Niemniej jest to funkcja przypisana do stanowiska – nie do osoby.

Dość podobnie jest w Chinach. Tam władza spoczywa w rękach Xi Jinpinga jako głowy partii, ale rolę tę mógłby pełnić równie dobrze ktoś inny. Z tym że - jak tłumaczy Michał Bogusz – system chiński jest o wiele bardziej "autorski" i lepiej dopracowany: bardziej elastyczny, modułowy – z dużą dozą swobody dla osoby zarządzającej danym modułem. Może być zarządzany zarówno przez jedną osobę, jak i kolegialnie. Wywyższenie Xi Jinpinga, przekazanie mu większej władzy w ręce, było jednak decyzją kolektywną Komunistycznej Partii Chin, mającą zapewnić większą koherencję i spójność tego systemu.

Obaj zresztą politycy: i rosyjski dyktator, i głowa Chińskiej Republiki Ludowej, mają pewną zbieżną wizję świata, wywodzącą się ze wspólnego pnia ideologicznego, podobną siatkę pojęciową do oceny otaczającego ich świata. To powoduje, że są ze sobą spójni. Co ciekawe: relatywnie mało wiemy o wzajemnych relacjach prywatnych Putina i Jinpinga.

Oficjalnie, obaj politycy lubią się nawzajem, spoglądając na zdarzenia i rzeczy w podobny sposób. Czy jednak jest to stan faktyczny, czy tylko gra na potrzeby świata zewnętrznego, bardzo trudno jest realnie ocenić. Obaj politycy muszą jednak zdawać sobie sprawę, że imperia, które zbudowali, są od siebie nawzajem zależne i pisana jest im współpraca. Choćby szorstka i na pokaz.

Łukasz Maziewski, dziennikarz Wirtualnej Polski