ŚwiatWygnanie z Hyde Parku

Wygnanie z Hyde Parku

Czy ojczyzna wolności zmienia definicję wolności słowa? Coraz więcej ekspertów ironizuje, że teraz słowo jest wolne, jeśli nie wzbudza niczyich protestów.

Wygnanie z Hyde Parku
Źródło zdjęć: © AFP

02.03.2009 | aktual.: 02.03.2009 13:54

Nie wiadomo, czy Brytyjczycy umówili się z Hugo Chávezem. Ale dokładnie tego samego dnia (10 lutego) Wielka Brytania i Wenezuela – dwa odległe od siebie państwa nie tylko w sensie geograficznym – zablokowały przyjazd obcokrajowca, twierdząc, że jego obecność i poglądy stanowią „bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego”. Przywódca Wenezueli w wywiadzie telewizyjnym użył właśnie takiego sformułowania, odnosząc się do planowanej wizyty Lecha Wałęsy, który w Caracas miał się spotkać ze związkowcami. Wałęsa ostatecznie zrezygnował z podróży.

Inaczej zachował się drugi „pan chodzące zagrożenie dla bezpieczeństwa”. Holenderski poseł Geert Wilders mimo wyraźnego zakazu brytyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych 12 lutego wylądował na londyńskim lotnisku Heathrow. Czekała tam już na niego straż graniczna, która najpierw przetrzymała go w lotniskowym areszcie, a potem wsadziła w pierwszy samolot z powrotem do Holandii. I tak dzięki brytyjskiemu rządowi Wilders został zaliczony do grona męczenników za wolność słowa.

Holender, pogromca islamu

Lech Wałęsa raczej nie będzie zadowolony z takiego towarzystwa. 45-letni Wilders to jeden z najgłośniejszych krytyków rosnącej roli islamu w Europie. Izolowany na holenderskiej scenie politycznej trzy lata temu stworzył Partię Wolności, która między innymi chce na pięć lat zamknąć granice Holandii dla imigrantów. Wilders zyskał międzynarodową „sławę” w ubiegłym roku, gdy zaprezentował zrobiony przez siebie film pod tytułem „Fitna”. W tym kilkunastominutowym felietonie sceny z największych zamachów terrorystycznych ostatnich lat przeplatane są cytatami z Koranu. Wilders uważa, że święta księga islamu nawołuje do przemocy, czego ilustracją mają być owe cytaty w „Fitnie”. Porównuje też Koran do „Mein Kampf” i uważa, że tak jak książka Adolfa Hitlera, tak i Koran powinien być w Holandii zakazany.

Protesty przeciwko „Fitnie” rozpoczęły się, jeszcze zanim powstała. Holenderski parlament przyjął rezolucję wzywającą Wildersa do niepokazywania filmu. Ostro zareagowała również ponadmilionowa społeczność muzułmańska w 16-milionowej Holandii. Na Bliskim Wschodzie doszło do kilkudziesięciu demonstracji, podczas których płonęły zdjęcia Wildersa. Film jednak ujrzał światło dzienne i choć kolejne portale internetowe zalewane groźbami od muzułmanów zdejmowały go ze swoich stron, wciąż można go bez problemu znaleźć w Internecie.

„Fitną” zainteresowali się również członkowie brytyjskiej Izby Lordów. Pod koniec 2008 roku lord Malcolm Pearson z prawicowej Partii Niepodległościowej, która między innymi domaga się wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, zaprosił Wildersa do brytyjskiego parlamentu na dyskusję o „Fitnie”. Wizyta w wyniku protestów pierwszego muzułmanina w Izbie Lordów Nazira Ahmeda (sugerował, że 10 tysięcy muzułmanów przyjdzie pod parlament) była kilkakrotnie odkładana. Ostateczną datę wyznaczono na 12 lutego, ale wtedy odezwał się rząd.

Brytyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych wysłało Wildersowi list: „Pana obecność w Wielkiej Brytanii będzie poważnym zagrożeniem dla fundamentalnych interesów naszego społeczeństwa”. I dalej: „Pana wizyta zagraża publicznej harmonii, a zatem również bezpieczeństwu publicznemu”. Odnosząc się do tego listu w telewizji, David Miliband, szef brytyjskiego MSZ, stwierdził, że „w tym kraju ludzie nie mają prawa krzyczeć »pali się!« w zatłoczonym teatrze”. Według Milibanda film Wildersa „jest pełen nienawiści i dlatego jest sprzeczny z brytyjskim prawem”. Przyznał jednak, że filmu nie zna.

Szatańska fatwa

Dwa dni po tym jak w świetle kamer telewizyjnych burzący „publiczną harmonię” Geert Wilders został wyrzucony z Wielkiej Brytanii, mieszkańcy tej najstarszej demokracji na świecie świętowali 20. rocznicę wydarzenia, które jest dziś symbolem walki o wolność słowa. 14 lutego 1989 roku irański przywódca ajatollah Chomeini ogłosił fatwę (religijny wyrok), w której wzywał każdego pobożnego muzułmanina do zamordowania Salmana Rushdiego. Pisarz, Hindus z brytyjskim paszportem, zasłużył sobie na uwagę Chomeiniego wydaną rok wcześniej książką „Szatańskie wersety”. Powieść ta w niezbyt pozytywnym świetle stawia samego proroka Mahometa i jego żony. Nic dziwnego więc, że przez miliony muzułmanów na całym świecie została odebrana jako atak na islam. Przez Bliski Wschód przetoczyły się demonstracje, podczas których spłonęły setki egzemplarzy „Szatańskich wersetów”. Miesiąc po wydaniu fatwy sir Geoffrey Howe, ówczesny szef brytyjskiego MSZ, wyraźnie oburzony pogróżkami obcego państwa wobec brytyjskiego obywatela ogłosił
zerwanie stosunków dyplomatycznych z Teheranem. Do dziś ich nie wznowiono, bo do dziś fatwa w sprawie Rushdiego nie została zniesiona. Chomeini tej książki też nie zna.

Choć fatwę w sprawie Rushdiego i deportację Wildersa dzielą aż dwie dekady, to łączy je zaskakująco dużo. I nie są to tylko gwałtowne demonstracje na Bliskim Wschodzie. W obu sprawach głos zabierał wspomniany już lord Ahmed. W 1989 roku zarzucił Rushdiemu, że „ma krew na rękach”, sugerując, że jest odpowiedzialny za śmierć kilkudziesięciu ludzi, którzy zginęli podczas demonstracji, w większości zupełnie przypadkowo. Przed przyjazdem Wildersa na Wyspy lord Ahmed wprost oświadczył, że „Holender będzie odpowiedzialny za zamieszki, które na pewno wybuchną, bo jego film jest obrazą dla brytyjskich muzułmanów”. W 1989 roku, gdy sir Geoffrey Howe zrywał stosunki z Iranem, tłumaczył ten ruch w następujący sposób: „Obrona wolności słowa często wymaga obrażania uczuć jednostek lub całych grup. Oczywiście ta wolność powinna być ograniczona przez poczucie odpowiedzialności, ale nie może być usprawiedliwieniem dla sytuacji, w której jacykolwiek ekstremiści mogliby definiować, co można, a czego nie można mówić”. Na koniec
zacytował George’a Orwella: „Jeśli wolność w ogóle coś znaczy, to oznacza ona prawo mówienia ludziom tego, czego nie chcą usłyszeć”.

Muzułmanie się obrażą

W ciągu tych 20 lat coś bardzo złego stało się z wolnością słowa w tym kraju – mówi „Przekrojowi” Kenan Malik, znany brytyjski pisarz i komentator pochodzenia indyjskiego. – W przypadku Wildersa problem nie polega na tym, że muzułmanie się obrażą. Problemem jest to, że ludzie myślą, iż muzułmanie się obrażą. Rząd zablokował przyjazd Wildersa nie z powodu jego działań. Holendra deportowano z powodu potencjalnych działań jego adwersarzy.

Inny brytyjski komentator i jednocześnie ekspert London School of Economics w dziedzinie praw człowieka Paul Kelly wskazuje, że brytyjski rząd nie ma jednocześnie problemu z wpuszczaniem na Wyspy wszelkiego pokroju islamskich fundamentalistów. – W meczetach ci ludzie nazywają zamachy samobójcze męczeństwem i tłumaczą, jak bić nieposłuszne żony, tak aby nie było śladów – mówi nam Kelly. – Ale ponieważ ich wizyty nie wywołują masowych protestów, ministerstwo spraw wewnętrznych nie uważa ich za zagrożenie bezpieczeństwa społecznego.

Symptomatyczna okazała się reakcja rządu na wyemitowany dwa lata temu przez telewizję Channel 4 dokument „Undercover Mosque”. Film składa się z serii nakręconych ukrytą kamerą parominutowych kazań wygłaszanych w kilku londyńskich meczetach. Poza klasycznymi okrzykami „Śmierć Ameryce, śmierć Izraelowi!” imamowie pouczają wiernych, że nie mogą zaakceptować władzy niewiernych i że powinni bić swoje córki, jeśli nie chcą nosić hidżabu (chusty zakrywającej włosy). Dostało się również homoseksualistom, którzy powinni „smażyć się w piekle”.

Policja po kilku miesiącach dochodzenia stwierdziła, że zebrany materiał nie wystarcza, aby oskarżyć nagranych imamów o wzniecanie nienawiści. Jednocześnie funkcjonariusze powiadomili o wszczęciu śledztwa przeciwko autorom dokumentu. Mieli oni wycinać nagrane wypowiedzi z kontekstu i w ten sposób celowo zniekształcać przekaz duchownych. Jak się wyraził Anil Patani, szef policji regionu Midlands, „zachodzi podejrzenie celowego wzniecania nienawiści wobec muzułmanów”. Ostatecznie jednak autorzy „Undercover Mosque” nie zostali skazani.

Błędy ministra Milibanda

Skazany może natomiast zostać Rowan Laxton aresztowany w styczniu pod zarzutem „wzniecania nienawiści religijnej”. Laxton, wysoko postawiony brytyjski dyplomata zajmujący się Bliskim Wschodem, „pękł” podczas jazdy na rowerku treningowym w jednej z londyńskich sal ćwiczeń. Przed rowerkiem na wielkiej plazmie leciała właśnie relacja z izraelskich ataków w Strefie Gazy, gdy Laxton nie wytrzymał: „Pier... Izraelczycy, pier... Żydzi, (...) powinni zostać wymazani z powierzchni ziemi”. Inni ćwiczący próbowali go uspokoić, ale dyplomata tak się rozkręcił, że jeden z kolegów doniósł o wszystkim na policję. Laxtonowi grozi teraz siedem lat więzienia.

– Zarówno sprawa Laxtona, jak i zamieszanie wokół krótkiej wizyty Wildersa pokazują ważną prawdę – przekonuje Kenan Malik. – Prawo nie może chronić wrażliwości emocjonalnej obywateli. Możliwość krytykowania lub nawet obrażania jest kluczowa dla społeczeństwa, w którym lepsze idee wypierają z rynku te gorsze. Najlepszym sędzią Wildersa byłaby opinia publiczna. Ale nie dano jej na to szansy.

Najbardziej groteskowe jest to, że brytyjski rząd zrobił z Wildersem dokładnie to, co Wilders chciałby zrobić z imigrantami i czym brytyjski rząd tak się brzydzi. Jednym z głównych celów partii Wildersa jest „powstrzymanie tych, którzy chcą szerzyć ekstremizm, nienawiść i przemoc w naszej wspólnocie od przyjazdu do naszego kraju”. Minister Miliband, cytując (zapewne nieświadomie) program Wildersa w swoim wystąpieniu telewizyjnym, zdaje się zupełnie nie rozumieć idei wolności słowa, co potwierdza jeszcze jedna pomyłka szefa MSZ – krzyczeć „pali się” w zatłoczonym teatrze nie jest przestępstwem, o ile jesteśmy święcie przekonani, że się pali. Nawet jeśli to przekonanie okaże się potem niesłuszne.

Łukasz Wójcik

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)