Wybranowski: "Pro-life dla futrzaków" [OPINIA]
Ustawa "Piątka dla zwierząt", której założenia przedstawił Jarosław Kaczyński, może być dla tej partii jedną z trudniejszych od 2007 roku. Być może spowoduje odpływ części rolniczego elektoratu tego ugrupowania. Jednak jej skutki ekonomiczne będą mniej dotkliwe niż przekonują futerkowi lobbyści.
"Słychać wycie - znakomicie" - to jedno z ulubionych powiedzonek wśród prawicowych wyborców i publicystów. Powielane wielokrotnie, niemal za każdym razem, gdy działania partii rządzącej uderzały w lokalne układziki. Od kilku dni potężne wycie słychać w części prawicowych środowisk. A wszystko dlatego, że lider PiS Jarosław Kaczyński - na razie w bardzo ogólnych zarysach – przedstawił założenia ustawy "Piątka dla zwierząt".
Szczerze mówiąc, pusty śmiech mnie ogarnia, gdy widzę jak moi prawicowi koledzy publicyści, którzy przez lata wyśmiewali pomysły wszelkich gospodarczych rozwiązań mających w zamyśle wspierać polską wieś w rywalizacji z zachodnią konkurencją ("wolny rynek" i "liczy się konkurencyjność", a "kapitał nie ma narodowości") teraz jak jeden mąż przekonują, iż likwidacja ferm futerkowych "spowoduje upadek wielu polskich gospodarstw, a rynek przejmą Niemcy".
Gwoli ścisłości, ani polski rynek "futerkowy" nie ma wielkiego wpływu na finanse państwa, ani nie jest generatorem potężnej liczby miejsc pracy. W raporcie Zachodniego Ośrodka Badań Społecznych i Ekonomicznych z 2018 roku wskazano, że polskie firmy futrzarskie dają nie więcej niż 4 tys. miejsc pracy. A także, że polska branża hodowli zwierząt futerkowych odpowiada zaledwie za 0,08 proc. PKB; jej udział w finansach publicznych wynosi 0,014 proc. Czy przez dwa lata te liczby mogły wzrosnąć?
W sytuacji epidemii koronawirusa – z pewnością nie. Jak informowało Radio PiK w marcu tego roku, tylko w pierwszym kwartale 2020 z przyczyn finansowych padło w Polsce aż 40 firm futrzarskich. Powód? Brak rynków zbytu i coraz mniejsze zainteresowanie klienta.
Najprościej mówiąc, ten segment rynku "hodowlanego" w dłuższej perspektywie nie ma już racji bytu. I bynajmniej nie dlatego, że - jak jak usiłują wmawiać ekoterroryści (posługujący się usłużnymi dziennikarzami skłonnymi do wzdęć moralnych) - fermy futrzarskie to coś rodzaju obozów koncentracyjnych dla zwierząt. Stek manipulacyjnych bzdur mających zastąpić merytoryczne argumenty emocjami.
Żaden rozsądny, sensowny rolnik - hodowca zarabiający i utrzymujący rodzinę oraz pracowników z hodowli zwierzą - nie pozwoli sobie na ich zaniedbywanie - cynicznie rzecz biorąc, choćby z przyczyn finansowych. Secundo, fermy futerkowe od kilku lat, pod presją opinii publicznej, są pod szczególną kontrolą organów państwa.
Dziś za zamknięciem ferm futerkowych, a więc przedsiębiorstw branży, która na całym świecie od kilku lat znajduje się w defensywie, powinna przemawiać chłodna analiza. W życie wchodzą kolejne, zdecydowanie bardziej empatyczne pokolenia młodych ludzi, dla których - inaczej niż dla naszych babć i dziadków - pies i kot to przyjaciele, a nie "kundel" i "sierściuch", koń to nie tylko środek transportu na Morskie Oko, a futro… to snobystyczny zbytek.
Dziwne? Dziwny jest w dobie ocieplenia klimatu zakup futra. Nota bene portal agrolajt.pl informował niedawno, iż brak zainteresowania produktami futrzarskimi spowodował, że ponad tysiąc marek zrezygnowało z używania futer naturalnych. Większość dostępnych danych, także na rolniczych portalach, wskazuje na postępujący regres branży w kolejnych latach.
Do parlamentu nie trafił jeszcze ostateczny projekt ustawy "Piątka dla zwierząt". Jeżeli znajdą się w niej zapisy dotyczące okresu przejściowego dla przedsiębiorców branży futrzarskiej, a także konkretnie wskazane kwoty finansowych odszkodowań za likwidację ferm, pozwalających im na wykorzystanie posiadanego potencjału i przebranżowienie - będzie to dobra społecznie i ekonomicznie ustawa, dająca szansę hodowcom polskich "skórek" na uruchomienie nowych projektów odpowiadających wymogom zmieniającego się rynku.
Partia Kaczyńskiego przyjmując pro zwierzęcą ustawę – jeśli tak się stanie – ryzykuje konflikt ze sporą częścią własnego elektoratu: mieszkańcami terenów rolnych, często podatnych na propagandę agrolobby. Bez wątpienia będzie też to pole do aktywności grzęznącego obecnie w marazmie PSL, od dłuższego czasu szukającego sposobu na rywalizację z PiS.
W całej sprawie zasadne jest pytanie, czy działania partii Kaczyńskiego, obliczone na pozyskanie młodego elektoratu, nie skończą się czysto PR-rowym hałasem medialnym i zamrożeniem ustawy w którejś z sejmowych komisji. Jeżeli jednak partia Kaczyńskiego rzeczywiście chce walczyć o głosy młodego pokolenia, to musi pamiętać, że wyborcy z grupy 18-25 lat znacznie częściej i chętniej mówią "sprawdzam" niż fanatycy z partyjnego betonu.
Wojciech Wybranowski dla WP Opinie