ŚwiatWybory w USA - rasizm odwrócony?

Wybory w USA - rasizm odwrócony?

Według szacunków w 2046 roku, w Stanach Zjednoczonych biali, którzy obecnie stanowią ponad 70 proc. ludności, nie będą już stanowić większości w USA. Pojawia się pytanie, czy nie będziemy mieli do czynienia z rasizmem odwróconym? Biorąc pod uwagę tendencje, jakie można było zaobserwować podczas ostatnich wyborów prezydenckich, biała ludność może mieć uzasadnione obawy. Obecną sytuację w USA znakomicie obrazuje przykład rozpoznawalnej czarnoskórej aktorki Stacey Dash (znana z filmu "Clueless" oraz serialu "Single Ladies"), która jako jedna z nielicznych publicznie wyraziła poparcie dla Romneya. Tym samym ściągnęła na siebie niewyobrażalną krytykę, inwektywy oraz groźby ze strony społeczności afroamerykańskiej.

Wybory w USA - rasizm odwrócony?
Źródło zdjęć: © AFP | SAUL LOEB

Na drugą kadencję został wybrany Barack Obama, na którego głosuje obecnie ponad 95% czarnoskórych obywateli amerykańskich. Poparcie dla Mitta Romneya w tej grupie waha się w okolicach zera. Oznacza to, że dla czarnoskórych wyborców nie mają znaczenia żadne inne przesłanki poza kolorem skóry. Trudno się jednak temu dziwić skoro liderzy tych społeczności i osoby, które odniosły sukces promują takie zachowania.

Znany amerykański czarnoskóry aktor Samuel L. Jackson stwierdził ostatnio: "Głosowałem na Baracka Obamę, bo jest czarny. Dlatego inni ludzie głosują na innych kandydatów - bo wyglądają tak, jak oni".

Z kolei raper Snoop Dogg na Twitterze wymienił listę powodów, dlaczego zagłosuje na Baracka Obamę, a nie na Romneya: "Powód nr 1: pierwszy jest czarny, a drugi jest biały". Pełna lista argumentów jest napisana w formie dowcipu, ale określone przesłanie pozostaje.

Co ciekawie, czarnoskórzy Amerykanie, którzy w praktyce w całości głosują na Obamę z uwagi na jego kolor skóry, nie uważają tego za rasizm lub coś niewłaściwego. Otwarcie przyznają, że jest to głosowanie na kogoś, kto lepiej rozumie ciebie i twój los. Z pewnością nie o taką wizję praw obywatelskich walczył Martin Luter King pięćdziesiąt lat temu.

Możemy wyobrazić sobie powszechne reakcje, jeżeli powyższe założenie przedstawimy odwrotnie. "Głosujemy na Romneya, bo jest biały".

Rasizm to zgodnie z definicją: nierówne traktowanie osób ze względu na ich kolor skóry i działa to w obie strony. Jest to zarówno odbieranie praw, przywilejów itp., ale kierowanie się preferencjami w przyznawaniu komuś określonych korzyści z uwagi na jego przynależność etniczną, narodową lub kolor skóry.

Amerykanie marnują swoją szansę na rozwiązanie tego problemu. Szczególnie dobitnie widać to w ostatnich czterech latach, kiedy konflikt rasowy jeszcze bardziej się zaostrzył, a powinno być na odwrót. W 2008 roku w momencie wyboru czarnoskórego kandydata na prezydenta negatywne odczucia wobec czarnych (anti-black) miało 49 proc. Amerykanów, a w 2012 odsetek ten wynosi już 56 proc. (badanie przeprowadzone dla agencji Associated Press).

Po 2008 roku na fali olbrzymiej euforii związanej z wyborem Baracka Obamy na prezydenta można było to zmieniać. Nie robi się jednak nic w tym kierunku. Autorytety nie dają przykładu.

Czy naprawdę nie ma czarnoskórych liderów, którzy zagłosowali na Romneya? Tylko takie odważne, publiczne postawy mogłyby spowodować zmianę mentalności. Biali Amerykanie widzą, że cała czarna społeczność głosuje na Baracka Obamę i siłą rzeczy zaczyna się niepokojące zjawisko. Odwraca się pozytywny trend kształtowany przez kilkadziesiąt lat związany z akceptacją czarnoskórych mieszkańców USA. Wydaje się jednak, że jest to spowodowane zamykaniem się czarnych na białych, a w obliczu prognoz, że w roku 2046 biali nie będą już stanowić większości w USA ich poczucie zagrożenia może być uzasadnione. Zaczynają ponownie negatywnie nastawiać się do czarnoskórej społeczności.

Co ciekawe wśród białych wyborców Romney ma tylko ok. 15 proc. przewagi nad Obamą (ok. 57 proc. Romney - 42 proc. Obama). Cztery lata temu podczas wyborów w 2008 roku ta różnica była mniejsza, niż 10 proc. Istnieje duże ryzyko, że w przyszłości również biali wyborcy zaczną głosować, jak czarni, tylko dlatego, że ktoś jest biały.

Dlaczego na wiecach Mitta Romneya nie udało się zaprosić praktycznie żadnego czarnoskórego lidera, dlaczego na 10-tysięcznych wiecach są praktycznie wyłącznie biali?

Ameryka w chwili obecnej jest niezwykle podzielona – dobitnie pokazuje to poniższa mapa.

Obraz

Stany centralne, gdzie jest mało mniejszości narodowych zdecydowanie głosowały na Romneya, a wybrzeża, gdzie jest ich dużo zdecydowały o wyborze Baracka Obamy na prezydenta. Jednak biorąc pod uwagę, że podział głosów bezpośrednich (o wyborze prezydenta w USA decyduje ilość głosów elektorskich) jest niemal identyczny (z przewagą ok. 300 tys. głosów na korzyść Obamy - 0,4 proc. głosów), pojawia się pytanie, dlaczego nie eksponuje się przykładów poparcia Romneya przez czarnych lub przedstawicieli innych grup rasowych?

Obecną sytuację w USA znakomicie obrazuje przykład rozpoznawalnej czarnoskórej aktorki Stacey Dash (znana z filmu "Clueless" oraz serialu "Single Ladies"), która jako jedna z nielicznych publicznie wyraziła poparcie dla Romneya. Tym samym ściągnęła na siebie niewyobrażalną krytykę, inwektywy oraz groźby ze strony społeczności afroamerykańskiej.

Takich postaw, jak Stacey Dash powinno być jednak kilkadziesiąt i to postaci z pierwszych stron gazet, bo ciężko uwierzyć, że wszyscy czarni mają takie same poglądy. W drugą stronę ta prawidłowość od dawna już funkcjonuje - lista poparcia dla Obamy zajmuje wiele stron (m.in. George Clooney, Leonardo DiCaprio, Scarlett Johansson i inni). Pozwoliłoby to sukcesywnie zmieniać obecną mentalność czarnoskórych mieszkańców USA. Od wielu lat funkcjonuje niepisana zasada, że w amerykańskim filmie powinna pojawić się przynajmniej jedna czarnoskóra pozytywna postać. Clint Eastwood spotkał się z dużą krytyką po nakręceniu w roku 2006 filmu "Sztandar chwały" o II wojnie światowej. Nie wystąpił w nim żaden czarnoskóry aktor. Aktor nie chciał jednak fałszować historii, ponieważ w tamtym okresie biali i czarni Amerykanie nie mogli służyć w jednej jednostce.

Warto byłoby się zastanowić, czy preferencje dla określonej grupy narodowej lub społecznej nie są w praktyce paradoksalnie czymś szkodliwym. Przykładem może być kwestia parytetów w Polsce. Niektóre środowiska uważają za uwłaczające, aby przymusowo faworyzować kobiety i zapewniać im określone minimum (w polityce, biznesie itp). Czy faktycznie to pełna satysfakcja wygrać z kimś bieg na sto metrów startując od metra pięćdziesiątego?

Wygląda na to, że dotychczasowa polityka w USA nie przyniosła żadnych pozytywnych skutków i warto ją zweryfikować. Sukcesem USA nie jest fakt, że prezydentem jest czarnoskóry obywatel, prawdziwym sukcesem byłoby, gdyby nikt tym faktem się nie ekscytował.

Kuba Leonowicz

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (311)