Wybory w PO. "Donald Tusk. Rekin w akwarium opozycji"
- Albo się podporządkowujesz, albo wypadasz. To buduje w partii nie respekt, a strach. Tusk nie ma oporów, by eliminować liderów. Z nami było tak samo - o stylu rządzenia Donalda Tuska w PO mówi Wirtualnej Polsce były prezydent Warszawy Paweł Piskorski, współzałożyciel Platformy Obywatelskiej i jeden z dawnych liderów tej partii.
Z Pawłem Piskorskim - byłym wiceprzewodniczącym PO, dawnym politycznym druhem Tuska - rozmawiamy tuż przed wyborami wewnętrznymi w Platformie Obywatelskiej. Największa partia opozycyjna w sobotę 23 października wybiera przewodniczącego i szefów regionów. Zaskoczenia w głosowaniu na szefa partii raczej nie będzie, bo w szranki z Donaldem Tuskiem nie stanął w PO absolutnie nikt.
Wirtualna Polska: Donald Tusk jest jedynym kandydatem w wyborach na przewodniczącego PO. To normalna sytuacja w demokratycznej partii?
Paweł Piskorski: Nie demonizowałbym tej sytuacji. Czasem jest tak, że w partiach w pełni demokratycznych nie ma rywalizacji o władzę, bo na danym etapie ktoś jest po prostu oczywistym liderem. Zrozumiał to także Rafał Trzaskowski, który swego czasu zapowiadał, że zamierza kandydować w wyborach na szefa PO.
Ale zrezygnował. To oznaka jego odpowiedzialności czy słabości? A może jednego i drugiego?
Trzaskowski przespał swój moment. Powinien był stanąć na czele Platformy po wyborach prezydenckich w 2020 roku. To byłoby naturalne. I to on dowodziłby dziś Platformą, a Tusk byłby odesłany na emeryturę. Gdyby Trzaskowski przejął przywództwo, to Tusk nie zdecydowałby się na powrót do polskiej polityki. Stało się inaczej. Trzaskowski będzie chciał Tuska przeczekać. Kalkuluje na zimno. Wciąż liczy na swój następny moment.
Jakim przywódcą będzie Donald Tusk?
On przywykł do rządów samodzielnych, niepodzielnych. Z gronem najbliższych, ale w pełni podległych mu współpracowników. Nie jest w stylu Tuska to, by uznawać innych polityków za równorzędnych partnerów. I myślę, że to się nie zmieni.
Tuż przed powrotem Tuska PO notowała poparcie na poziomie 15 proc. Niektóre sondaże pokazywały jeszcze niższe poparcie. Gdyby nie powrót byłego premiera, Platforma by się zwinęła?
Nowe przywództwo, w jakimś stopniu zbiorowe, które uosabiał Borys Budka, nie sprawdziło się. Sprowadzało Platformę w dół, do symbolicznej bariery 12 proc. poparcia, co w warunkach obecnej ordynacji wyborczej skończyłoby się dla tej partii katastrofą.
Platforma nie jest partią skazaną na wieczne istnienie. I niedawny kryzys dobitnie to pokazał. Dlatego potrzebny był przełom, wstrząs. Były dwie, istotnie się różniące, drogi. PO mogła pójść w kierunku rewolucji Trzaskowskiego, ale ten się nie zdecydował. Przełomem okazała się restauracja "ancien régime’u", czyli wejście Donalda Tuska ku radości starego pokolenia Platformy. Ale dla całej partii Tusk może być kłopotem.
Dlaczego?
Tusk ma jednak dużo niżej zawieszony tzw. szklany sufit niż Trzaskowski. Indywidualna popularność Tuska jest niższa niż Trzaskowskiego, którego potencjał mogliśmy dostrzec w drugiej turze wyborów prezydenckich. Sufit Tuska jest dziś zawieszony na około 30 procentach poparcia. I prawdopodobnie to jest maksymalny pułap, który może osiągnąć Platforma na czele z Donaldem.
Jednak u wielu działaczy PO czuć autentyczną wiarę w zwycięstwo w kolejnych wyborach. Jakby Platforma wstała z kolan.
Do zwycięstwa jeszcze daleko. Wspólna lista opozycji pod szyldem Koalicji Europejskiej w 2019 roku nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Dziś u wielu w PO panuje przekonanie, że teraz się uda. Wrócił Donald, w ciągu miesiąca PO odrobiła część strat, rywale z opozycji znacznie osłabli. Może się wydawać, że pod wodzą PO opozycja się zjednoczy i tym razem wygra, no bo "przecież rząd PiS jest taki skompromitowany". Odradzam przesadny optymizm. Pierwszy etap był najłatwiejszy. Dziś jest znacznie trudniej. To przecież widać: poszerzanie elektoratu powyżej 25 proc. idzie średnio, a inne partie zagrożone wchłonięciem nie palą się do kapitulacji. Sondaże nie pokazują dziś przewagi opozycji nad PiS, a jest jeszcze Konfederacja…
… która może współrządzić z PiS-em po kolejnych wyborach. O tym zagrożeniu mówi Szymon Hołownia. Czy Pana zdaniem Tusk to dostrzega? I co powinien zrobić - zdecydować się zdominować z Platformą opozycję, czy jednak szukać pola do stworzenia wspólnego bloku z innymi partiami?
Jedna lista wyborcza opozycji nie będzie skuteczna. Jednak najwyraźniej Tusk chce sobie podporządkować Szymona Hołownię i Władysława Kosiniaka-Kamysza, poszerzając w ten sposób własny blok polityczny.
Hołownia na Tuska się obraził. Za to, że Tusk zignorował go przy okazji organizacji wiecu na Placu Zamkowym. Niesmak czuł także Kosiniak-Kamysz.
Tusk ma szereg wad, ale jedną niezaprzeczalną zaletę: jest bardzo inteligentny. I gdyby naprawdę chciał, żeby Hołownia czy Kosiniak-Kamysz byli na tym wiecu w Warszawie, to by zrobił tak, żeby liderzy Polski 2050 i PSL się tam pojawili. Ale Tusk tego nie zrobił. I to był wybór Tuska, nie Kosiniaka-Kamysza czy Hołowni.
Hołownia boi się dominacji Tuska?
Myślę, że tak. Tusk chce wchłonąć jego ruch. Jeśli chciałby być prawdziwym liderem opozycji, jednoczącym różne jej odłamy i środowiska, to tym bardziej powinien zabiegać i dbać o słabszych partnerów. Ale Tusk takich gestów nie wykonuje, woli mniejsze partie zwasalizować. Wedle starej zasady "sklejenia" wizerunku politycznego - jeśli PO będzie podobna do Hołowni i PSL-u, to zyskiwać będzie silniejszy. Z czasem te formacje mogą tracić aż do poziomu, w którym nie będzie warto startować samodzielnie. Stąd ten ostatni zwrot w przekazie Tuska.
Z mediów płyną dwie narracje. Pierwsza, sygnowana przez "Gazetę Wyborczą", że w Platformie to głównie Tuskowi się chce. Że kiedy on zakasywał rękawy, reszta wierchuszki wyjechała na wakacje. Druga narracja: że Tuskowi się nie chce. Występuje rzadko, nie jest aktywny, bo tak po prostu ma. I nie jest to przemyślana strategia, tylko lenistwo.
Część środowisk oczywiście będzie Tuska wychwalać, dopieszczać i pielęgnować, bo "jest naszą jedyną nadzieją". To dość niebezpieczna droga, bo zamyka jakąkolwiek konstruktywną krytykę i powoduje samozadowolenie. Z drugiej strony jednak nie jest tak, że Tusk jest leniwy. A na pewno nie Tusk, którego ja znam.
Tyle że Tusk jest aktywny tylko momentami. Pojawia się i znika. Zarzucają mu to nawet w nieoficjalnych rozmowach politycy Platformy.
Tusk jest zdolny do wytężonej pracy w kampanii, wyjazdów w teren. Politycy PiS unikają trudnych spotkań z wyborcami, a Tusk nigdy się tego nie bał. Nie rozumiem jednak, dlaczego nie wykorzystał sytuacji w wakacje, gdy wrócił do polityki. Mógł jeździć po Polsce z różnym przekazem, działo się mnóstwo rzeczy, było mnóstwo tematów, o których trzeba było mówić na spotkaniach w całym kraju. Tusk zmarnował tę okazję. Nie rozumiem tego. Zwłaszcza, że przypominam sobie wakacyjną ofensywę Tuska w kampanii prezydenckiej w 2005 roku. Wtedy Lech Kaczyński przespał lato. A Tusk zasuwał. I dzięki temu wygrał pierwszą turę wyborów. A dziś - ma pan rację, przekaz Tuska wydaje się być "urywany". Z czego to wynika? Być może Tusk nie do końca panuje nad strukturami partyjnymi, które nie organizują mu spotkań. Albo brakuje mu pomysłów.
Może za dużo wziął na swoje barki. I jednak powinien podzielić się władzą.
Donald w 2003 roku zdecydował, że przejmuje przywództwo w Platformie i zrywa z kolegialnością. Przypomnę, że PO rodziła się jako środowisko nie tylko trzech tenorów, ale kilku równorzędnych założycieli. Silnych, z własnym zapleczem. Tusk zdecydował się eliminować kolejnych ojców założycieli. Na zasadzie salami. Po plasterku, pojedynczo. Najpierw Płażyńskiego, potem Gilowską, Olechowskiego, Piskorskiego, Rokitę, a na końcu - choć niezupełnie się to udało - chciał wyeliminować Schetynę. Tusk dążył do jedynowładztwa i to mu zostało do dziś.
Ale to było skuteczne. Siedem lat wygrywał kolejne wybory.
Skuteczne na krótką metę. Taki styl zarządzania doprowadził do sytuacji, że kiedy Tusk wyjechał do Brukseli i został szefem Rady Europejskiej, nie było osoby, która mogłaby go skutecznie zastąpić i poradzić sobie z zastaną rzeczywistością. Do takiej sytuacji doprowadził nie kto inny jak Donald. W efekcie czego Platforma zaczęła przegrywać wybory.
To może Tusk, bazując na tych doświadczeniach, wreszcie to zmieni?
Dla opozycji byłoby dobrze, ale nie zanosi się na to. W relacjach z politycznymi partnerami jest rekinem w akwarium.
W partii czuć ten respekt do Tuska. On sam zachowuje się tak, jakby chciał postraszyć swoich polityków. Przykład: impreza u Roberta Mazurka i zawieszenie Borysa Budki i Tomasza Siemoniaka.
To hipokryzja. Z jednej strony przekaz: zakończmy wojnę polsko-polską. Z drugiej: jak możecie pojawiać się na jednej imprezie z politykami PiS! Przecież to się nie trzyma kupy.
Przywołanie do porządku Budki i Siemoniaka to był instrument, który ja znam od dawna i który pokazuje myślenie Tuska: "Skoro jestem w stanie zawiesić Budkę i Siemoniaka, kluczowych polityków w partii, to mogę wyeliminować z partii każdego". Nawet z założycielami Platformy było tak samo. Albo się podporządkowujesz, albo wypadasz. I to buduje w partii nie respekt, a strach.
W PO odbywają się wybory na szefów regionów. Czy pełną kontrolę nad nimi będzie chciał mieć przewodniczący partii?
Proszę nie wierzyć w opowieści, wedle których Tusk dał wolną rękę działaczom i nie będzie chciał mieć wpływu na szefów regionów. To są bajki. Tusk od początku jest zaangażowany w wybory wewnętrzne, bo chce mieć pewność, że szefami regionów zostaną ludzie, którzy się przeciwko niemu nie zbuntują. To minimum.
Pytanie o konsekwencję Tuska na dwóch polach. Z jednej strony lider PO organizuje pierwszą od lat dużą konwencję w małej miejscowości, w Płońsku, mówi o potrzebie zwrotu ku małym miasteczkom, ku tzw. prowincji, ale - jak zwracają uwagę niektórzy - nic za tym nie idzie. Żadne dalsze działanie. Po drugie na tej samej konwencji Tusk całuje chleb i mówi: "Jesteśmy katolikami", po czym występuje na tej samej scenie w Warszawie z Martą Lempart. To jest konsekwentne?
Nie, to jest miotanie się. Być może to jest powód tego działania zrywami bez systematyczności i konsekwencji. Konwencja w Płońsku wydawała się przemyślaną próbą przesunięcia na prawo i owego wspomnianego sklejenia z Polską 2050 i PSL. Działo się to rażąco wbrew tej drodze, jaką przeszła PO przez ostatnie lata.
Skrętowi w lewo?
Dokładnie tak. PO nabrała większego dystansu do Kościoła i opowiedziała się za aborcją na żądanie. Porzuciła dawne poglądy gospodarcze i poparła programy socjalne PiS. Proszę zwrócić uwagę, kogo zaproszono do Koalicji Obywatelskiej. Partie lewicowe: Inicjatywę Polską, Zielonych, liberalną światopoglądowo Nowoczesną. Konsekwentnie przez lata, gdy Tusk był nieobecny, PO przesuwała się na lewo. Przyjechał Tusk i "przeżegnuje" chleb, bo "wszyscy jesteśmy katolikami".
Ponadto w PO uwierzono, że rękami sojuszników z Brukseli przyciśnie się, a następnie przewróci rządy PiS, a to prowadziło do postulatów wstrzymania pieniędzy dla Polski. Absurd. Tusk zdaje się rozumieć, że wybory trzeba wygrać tu, w Polsce, a Polacy tych funduszy oczekują niezależnie od tego, kto rządzi. Zmienił więc przekaz i zabiega, by pieniądze wypłacono.
Podobnie z przekazem dotyczącym kryzysu migracyjnego. Politycy PO chcieli wpuszczania migrantów i znieważali mundurowych pilnujących granicy. Tusk zrozumiał, że jest to wbrew nastrojom społecznym i zaczął mówić o szacunku dla munduru i ochronie granicy.
Zatem najważniejszym wyzwaniem dla niego, do czego uporządkowanie sytuacji w regionach jest instrumentem, będzie opanowanie, uporządkowanie i wyznaczenie konsekwentnego przekazu dla całej partii. Bez tego pozostanie wrażenie miotania się. Tusk dobrze to rozumie.
Rozmawiał Michał Wróblewski