Wybory w Izraelu. Stawką wojna i wolność Benjamina Netanjahu
Po pięciu miesiącach od ostatnich wyborów, Izraelczycy znów poszli do urn. Od tego, jak wybiorą może zależeć przyszłość procesu pokojowego w Palestynie i przyszłość premiera Netanjahu. Wynik jest niemal niemożliwy do przewidzenia. O wszystkim zadecyduje skrajna prawica.
Po pięciu miesiącach impasu spowodowanego wyborami bez wyraźnego zwycięzcy, w sytuacji politycznej w Izraelu zmieniło się bardzo niewiele. Dwie główne siły polityczne: Likud premiera Netanjahu i Biało-Niebiescy byłego generała Benny'ego Gantza, nadal są i nie mogą liczyć nawet na jedną trzecią mandatów w Knesecie. Premierowi przybyło co prawda afer korupcyjnych, ale nie wpłynęły one zbytnio na notowania.
Dlatego o wszystkim zadecydują dwa mniejsze, skrajnie prawicowe ugrupowania: Nasz Dom Izrael Awigdora Liebermana i Unia Partii Prawicowych. Bez Liebermana nie powstanie prawdopodobnie żadna koalicja, a od przekroczenia 3,5-procentowego progu tzw. "kahanistów" może zależeć przyszłość Netanjahu.
Przyszłość nie tylko polityczna. Nad premierem Izraela ciążą trzy poważne afery korupcyjne. Zaledwie dwa tygodnie po wyborach zostaną mu formalnie przedstawione zarzuty, za które grozi nawet 10 lat więzienia. Jedynym wyjściem z sytuacji może być dla niego ekspresowe przyjęcie specjalnej ustawy, która zakazywałaby przedstawiania zarzutów premierowi oraz pozbawiała Sąd Najwyższy prawa odebrania mu immunitetu.
Wojna sposobem na skrajną prawicę
Dlatego też na finiszu kampanii Netanjahu poszedł va banque, grając o skrajnie prawicowy elektorat. Jak mówi WP Jarosław Kociszewski, ekspert Fundacji Stratpoint i wieloletni korespondent Polskiego Radia w Izraelu, właśnie tymi względami kierował się premier ogłaszając swój plan aneksji Doliny Jordanu, czyli większości terytorium Zachodniego Brzegu.
Przeczytaj również: Aneksja Doliny Jordanu. Akt wyborczej desperacji?
Obietnica wywołała ogromne kontrowersje. Gdyby została spełniona, mogłoby to oznaczać ostateczne przekreślenie szans na pokój w Palestynie. Czy Netanjahu byłby do tego zdolny?
- W Izraelu nie oczekuje się od polityków spełniania obietnic, szczególnie tak głupich. Ale wszystko zależy od tego, jak będzie wyglądała sytuacja po wyborach. Przejdziemy z trybu kampanijnego w tryb budowania koalicji - mówi Kociszewski.
Nacjonalista rozdaje karty
W tym drugim etapie decydujący głos będzie miał były szef MSZ i szef partii Nasz Dom Izrael Awigdor Lieberman. To od jego decyzji może zależeć, czy uda się w Izraelu zbudować większościowy rząd. To, że po ostatnich wyborach Lieberman "porzucił" swojego byłego koalicjanta zadecydowało, że wybory trzeba powtórzyć. Jak ocenia Kociszewski, izraelski nacjonalista może sprzymierzyć się z oboma głównymi ugrupowaniami - nawet jeśli ceną przymierza z Biało-Niebieskimi miałoby być wejście w koalicję z politykami arabskimi.
- W Izraelu - trochę inaczej niż w Polsce - polityki nie buduje się na sympatiach i antypatiach, ale na interesach. Koalicjantów przyciąga się przede wszystkim przywilejami i pieniędzmi, np. na związane z partiami organizacje. Dlatego decyzja Liebermana będzie zależeć od tego, kto wyżej zalicytuje - mówi ekspert.
Jak dodaje, o ostatecznym wyniku zadecydują niewielkie przepływy elektoratów. Dlatego nawet w dniu wyborów Netanjahu robił co mógł, by zdopingować swoich wyborców. W mediach społecznościowych jego kampania - a także jego syn, Jair - alarmowała, że sytuacja przy urnach jest dla prawicy dramatyczna, a partii grozi "katastrofa".
"Na Boga, gdzie wy jesteście?! Na co czekacie?!" - pytał wyborców Jair Netanjahu.
Przeczytaj również: Netanjahu: Będą następne aneksje
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl