Wybory prezydenckie 2020. "Dudabus" ruszył w Polskę. To była słodko-gorzka podróż w czasie
Nakarmił psy w schronisku, wypił kawę z Orlenu, rozdawał pączki i kupił chleb. Andrzej Duda wszedł do wehikułu czasu i przeniósł się do 2015 roku. Spotkał tam Bronisława Komorowskiego. A właściwie jego problemy. Wirtualna Polska towarzyszyła prezydentowi w jego pierwszej kampanijnej podróży.
21.02.2020 | aktual.: 22.02.2020 10:24
Niewielki Autosan parkuje przy ulicy Senatorskiej w Warszawie. To tam – w centrum stolicy, tuż przy słynnym Placu Teatralnym – mieści się siedziba sztabu wyborczego prezydenta. Współpracownicy Andrzeja Dudy pospieszają dziennikarzy: – Wsiadajcie, nie ma czasu. I tak mamy poślizg.
To tym pojazdem pięć lat temu po prezydenturę ruszył wtedy mało znany europoseł PiS Andrzej Duda.
"Dudabus" – kultowy już kampanijny autokar – znów wyjechał w Polskę. Tylko że zupełnie inną niż w 2015 roku.
Na pokładzie "Dudabusa" dziennikarze – w tym reporter Wirtualnej Polski – fotografowie oraz operatorzy kamer. Łącznie kilkanaście osób z mediów. Ścisk, niewiele miejsca na sprzęt. Zmieści się karton pączków – w końcu Tłusty Czwartek – i torba z kanapkami. Wszyscy siedzimy z tyłu, jak na wycieczce szkolnej.
Wolontariusze z młodzieżówki PiS działający w kampanii prezydenckiej muszą w czasie jazdy stać. Ale nastroje mają niezłe. Jeden z nich ze śmiechem zagada: – Jak tam podoba się nasz "rumuński" tłok?
Głowa państwa do ciasnego Autosanu musi przesiąść się z czarnego prezydenckiego BMW. Zajmuje miejsce z przodu pojazdu. Jemu też udziela się klimat "lat minionych". Zagadany przez nas, jak się czuje, odpowiada z uśmiechem: – Młodziej!
W końcu Duda ostatnie lata w trasie spędził w limuzynach. W autobusie nie był od czasów poprzedniej kampanii.
Autokar jak autokar: żadnych luksusów. Przeciwnie. Zwykły bus, jakim ludzie dojeżdżają codziennie do pracy. Ważne, że polski. Z polskiej firmy powstały.
Dokładnie takim samym Autosanem Andrzej Duda jeździł po Polsce w 2015 roku. Pomysłu (bo przecież nie pojazdu) pozazdrościł mu wtedy sam ówczesny prezydent Bronisław Komorowski, który kilka tygodni po ogłoszeniu startu w wyborach przez kandydata PiS wyjechał w kampanijne tournée swoim piętrowym "Bronkobusem" (marki mercedes).
Różnica? Jak między boeingiem a paralotnią.
Ale pięć lat po tamtej kampanii Andrzej Duda i jego ludzie postanowili wrócić do kultowego Autosanu. Przecież to ten autokar przyniósł im szczęście. A luksusowy bus-mercedes wywiózł Bronisława Komorowskiego poza politykę.
– Grała pani już z prezydentem w szachy? – zagadujemy w autokarze szefową kampanii Dudy, mec. Jolantę Turczynowicz-Kieryłło.
Była medalistka Mistrzostw Polski i zapalona szachistka odpowiada: – Nie. Ale to chyba dobry pomysł!
Jak pisaliśmy w Wirtualnej Polsce, Turczynowicz-Kieryłło czeka do rozegrania najważniejsza polityczna "partia" w jej życiu. Ogłoszenie jej szefową kampanii prezydenta dla wszystkich było niespodzianką.
Dzień po oficjalnej prezentacji sztabu wyborczego, Kieryłło ruszyła z Andrzejem Dudą w trasę po Polsce. Zawiesiła pracę w kancelarii prawnej i poszła w las. Dosłownie.
Pani mecenas – pewna siebie, acz lekko zestresowana i przejęta swoją rolą – przypomina punkty na pierwszej kampanijnej trasie "Dudabusa". Zatrzymujemy się w lesie w Łowiczu. Tam działa schronisko dla psów. Ekipa prezydenta przywiozła tu kilkanaście wielkich paczek karmy.
Szefowa kampanii na tle innych współpracowników – a także samego prezydenta – mocno wyróżnia się strojem. Zwrócą na to uwagę komentatorzy i internauci w mediach społecznościowych. Niektórzy stwierdzą: "przyćmiewa prezydenta". Niektórzy zakpią: – To ona też kandyduje?
Po kilkunastu minutach spędzonych z psami w lesie ruszamy na rynek w Łowiczu. To tam Andrzej Duda ma zaplanowane pierwsze wystąpienie podczas kampanijnego tournée.
"Dudabus" witany jest wiwatami setek przybyłych zwolenników, ale pojawiają się także przeciwnicy. Wśród nich są między innymi osoby związane z Komitetem Obrony Demokracji i Lotną Brygadą Opozycji z Warszawy.
Po wystąpieniu głowy państwa na rynku w Łowiczu, do jego oponentów podchodzi sama szefowa kampanii.
Dla Turczynowicz-Kieryłło to pierwszy tak poważny test "w terenie". Zwłaszcza, że pani mecenas wciąż musi tłumaczyć się ze słów na temat granic "wolności słowa" – słów mocno krytykowanych – z pierwszego w nowej roli wywiadu dla Telewizji Polskiej.
Niektóre media zarzucały Turczynowicz-Kieryłło zapędy "cenzorskie" – bo szefowa kampanii Dudy, jeszcze jako pełnomocnik prezesa NBP Adama Glapińskiego, chciała blokować niewygodne dla jej klientów materiały prasowe.
– Każda wolność [słowa] ma swoje granice. Tą granicą jest godność ludzka. Nie można robić kampanii na hejcie. Nie zgadzamy się na hejt, ale szanujemy poglądy naszych przeciwników. Nie dajmy się podzielić jako społeczeństwo, mamy wspólne korzenie, tradycje – mówiła zarówno do dziennikarzy, jak i protestujących w Łowiczu szefowa kampanii Dudy. Apel o szacunek padnie z jej ust jeszcze kilkukrotnie.
Opozycja i część dziennikarzy stwierdzi: – To hipokryzja.
Co w tym czasie robi prezydent? Wita się ze swoimi wyborcami. Robi dziesiątki zdjęć, ściska dziesiątki dłoni. Jego współpracownicy wrzucą do sieci filmik, na którym wzruszony ojciec – mieszkaniec Łowicza – dziękuje Andrzejowi Dudzie za realizację programów społecznych, takich jak 500+.
To właśnie po tym, jak Duda mówił na scenie w Łowiczu o utrzymaniu wsparcia dla rodzin, rozległy się największe brawa.
Zobacz także
"Żeby dobrze rządzić, dobrze realizować programy, potrzebna jest zgodna współpraca władz – parlamentu, rządu i prezydenta. Dlatego zdecydowałem się startować w wyborach. Proszę państwa o wsparcie. Chcę dalej rozwijać Rzeczpospolitą. Chcę dalej służyć Rzeczpospolitej i moim rodakom. Dzięki państwa wsparciu, dzięki temu, że staniecie przy urnach, oddacie głos, moja dalsza służba będzie możliwa. Proszę, nie zapominajcie o mnie, wesprzyjcie mnie" – zwrócił się prezydent do mieszkańców miasta.
Ale nie wszyscy chcą jego reelekcji. I głośno dają temu wyraz. Podczas gdy Duda przemawiał na scenie na rynku w uznawanym za "bastion" PiS Łowiczu, jego wystąpienie starali się zagłuszyć gwizdami protestujący zwolennicy opozycji. Głowa państwa jednak nie zwracała na nich uwagi. Tej zimnej krwi – co zauważyli obecni na wydarzeniu dziennikarze – brakowało czasem Bronisławowi Komorowskiemu na wiecach wyborczych w 2015 roku (stąd gafy i dziwne, czasem agresywne wypowiedzi byłej głowy państwa). Wiecach, które były bardzo podobne do tego w Łowiczu z udziałem Dudy.
Obecność protestujących na kolejnych eventach i wystąpieniach (a na trasie "Dudabusa" ma być ich prawie 100) może być dużym problemem dla prezydenta. Problemem nowym – jako kandydat i "challenger" w 2015 roku Duda nie musiał mierzyć się z niezgodą i pretensjami.
Dziś – siłą rzeczy – jest w butach Bronisława Komorowskiego (choć znacznie lepiej sobie w nich radzi). I do kolejnych obraźliwych słów, gwizdów czy głośnego dawaniu wyrazu sprzeciwu wobec polityki obozu władzy Duda będzie musiał się przyzwyczaić. Zwłaszcza że pretensji jest coraz więcej – jak bumerang wraca choćby wulgarny gest posłanki PiS Joanny Lichockiej.
Szefowa kampanii Dudy starała się tonować nastroje. Podeszła do protestujących... z pączkami. "Dwie osoby przyjęły pączki i przestały krzyczeć. Reszta, niestety, jest bardzo silnie skonfliktowana, ale jestem przekonana, że jak będziemy nieść uśmiech, jak będziemy nieść to fundamentalne przesłanie, to uda się" – mówiła nam Jolanta Turczynowicz-Kieryłło po "konfrontacji" z demonstrującymi. Ci na swoich banerach mieli m.in. hasła "wyPAD", "pączkiem raka nie wyleczysz" i te nawiązujące do środkowego palca Lichockiej ("chorzy na raka dostali f..cka").
Nie wszystkie punkty na trasie były nerwowe. Prezydent "zahaczył" o stację Orlen – klasyka wszystkich kampanii – gdzie kupił sobie i współpracownikom kawę. Zrobił też zakupy po drodze (kolejny klasyk) – kupił m.in. chleb i "pasztetową", którą ponoć bardzo lubi.
Dudę "zaczepili" wyborcy, którzy dziękowali mu za prezydenturę. Wśród nich była starsza mieszkanka i młode małżeństwo. Dzieciaki z głową państwa robiły sobie pamiątkowe zdjęcia.
Ostatnim punktem na pierwszej trasie "Dudabusa" był Turek. W hali OSiR, gdzie zgromadziło się kilkuset mieszkańców, prezydent apelował o wsparcie w kampanii.
Co ciekawe, nie wszyscy byli oddanymi zwolennikami PiS. Rozmawialiśmy z mieszkańcami, którzy twierdzili, że głosują na partię rządzącą głównie dlatego, że "nie mają innej alternatywy". I tak samo ma być w wyborach prezydenckich. – Proszę pana, PiS tu nawet porządnych struktur nie ma. Gdyby nie kluby "Gazety Polskiej", nic by tu się nie działo – mówiła nam jedna z mieszkanek.
Gorzkie słowa padły także z ust samego prezydenta: "Słyszę i widzę w wielu miejscach, bo przecież też płacę rachunki w domu, w Krakowie za mieszkanie, w którym mieszka nasza córka, że rosną ceny. No proszę państwa, rosną" – przyznał Duda.
Po Turku "Dudabus" ruszył z powrotem do Warszawy. Prezydent – jak przyznali nam jego współpracownicy – miał być lekko zmęczony (i nic dziwnego).
Nie udzielił wszystkim wybranym (rozmawiał wyłącznie z prorządowymi PAP i wPolityce) redakcjom wywiadów, ale zdążył jeszcze w przekonujący sposób wyłożyć wszystkim argumentację o wyższości suchej krakowskiej nad szynką.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl