Wybory parlamentarne 2019: 400 złotych w Warszawie nie robi na nikim wrażenia. Stąd sukces Morawieckiego w Polsce lokalnej

Morawiecki gra na innych. Nie wykorzystuje kampanii do tego, żeby stworzyć swoje siły na po-wyborach i w związku z tym musi być poważnie traktowany, bo inaczej wyjdzie z PiS – ocenia kampanię Zjednoczonej Prawicy Eryk Mistewicz, ekspert od marketingu politycznego.

Wybory parlamentarne 2019: 400 złotych w Warszawie nie robi na nikim wrażenia. Stąd sukces Morawieckiego w Polsce lokalnej
Źródło zdjęć: © East News | Marek Szandurski/East News

Niecały miesiąc i blisko 19 tysięcy obserwujących na Facebooku. Tak dziś wygląda konto społecznościowe polskiego premiera. To tam można też znaleźć informacje co szef rządu robi w ostatnich dniach.

Na liście miejsc, które odwiedza Morawiecki miejscowości, których większość Polaków nie wskaże bez Google Maps…Działoszyn, Pajęczno, Staszów….Busko Zdrój. I wszędzie tłum…nie zawsze zwolenników PiS z plakatami, ale też osób, dla których wizyta premiera to jedna z niewielu lokalnych atrakcji.

Każde ze spotkań trwa zaledwie kilkadziesiąt minut, bo miejsc na trasie do odwiedzenia jest nawet po kilka dziennie. Po co jednak premier – jedna z kluczowych twarzy Zjednoczonej Prawicy - odwiedza miasteczka, gdzie liczba głosów do zdobycia jak i zwolenników programu PiS jest mocno ograniczona?

Rozmowa z Erykiem Mistewiczem, ekspertem od marketingu politycznego.

Krzysztof Major: Mateusz Morawiecki sprawdza się w kampanii PiS? Może jest tylko cieniem Jarosława Kaczyńskiego?

Eryk Mistewicz: Po pierwsze - Mateusz Morawiecki gra na innych, a nie gra na siebie. To widać, jeżeli porównamy jego zabiegi o spotykanie się z elektoratem z zabiegami np. niektórych ministrów , którzy wspierają swoje frakcje w PiS. Nie wykorzystuje kampanii do tego, żeby stworzyć swoje siły na po-wyborach i szachować potem, że ma dwudziestu, szesnastu czy sześciu posłów wewnątrz PiS, i w związku z tym musi być poważnie traktowany, bo inaczej wyjdzie z PiS.

Morawiecki wspiera wszystkich, jeździ tam, gdzie go zapraszają i nie tyle mówi, co odbiera podziękowania. Za uszczelnienie luki VAT, za uszczelnienie CIT, co się przełożyło potem na poprawę standardu życia ludzi. A Jarosław Kaczyński? Oni się po prostu uzupełniają.

Aktywność wyborców na spotkaniach w tych mniejszych ośrodkach jest duża, ale jak spojrzy Pan na to, jak to wygląda w większych miastach, to widać, że tu entuzjazm jest mniejszy.

Różnica bierze się z oczywistego faktu, z takiego pytania - jak żyło się cztery lata temu czy pięć lat temu, a jak żyje się teraz. I ta odpowiedź wybrzmiewa silniej w małych miasteczkach, gdzie wreszcie jest szansa na pojawienie się autobusu, gdzie jest szansa na to, że linia kolejowa zostanie odbudowana, gdzie jest szansa na to, że ośrodek kultury zaczyna lepiej funkcjonować, że szkoła się rozwija i widać, że jest jakieś wsparcie państwa. Plus oczywiście większe i rosnące płace.

Z punktu widzenia Warszawy, Wrocławia czy Krakowa uśrednione 200 czy 400 złotych więcej to nie jest powód do jakiejś szczególnej refleksji, natomiast w mniejszych miasteczkach te 200 czy 400 złotych więcej to już się przekłada na widoczną poprawę jakości życia. Więc dlatego tam Morawiecki jest bardziej oczekiwany i tam ludzie chcą mu podziękować.

To, co opozycja nazywa aferami, skandalem - premier określa słowem "potknięcia". I jak patrzymy na sondaże, to rzeczywiście wygląda na to, że ludzie, którzy na PiS chcieli głosować kilka miesięcy temu - dziś zdania nie zmieniają. Rzeczywiście nie ma żadnej afery?

„Afery” od zawsze stanowią naturalny element kampanii wyborczej. Każdej kampanii. Im bliżej finału, tym tych „afer” będzie więcej, będą krążyły niczym motyle w przestrzeni publicznej. Ludzie są do tego przyzwyczajeni. Każda kampania wyborcza w Polsce to są przecież „afery”, pytanie tylko jak poważne, jak dobrze udokumentowane i w jaki sposób przedstawiane.

Odnoszę wrażenie, że duża część obecnych „afer” jest zabijana przez ich nadawców, czy potencjalnych beneficjentów tym, że tak bardzo się emocjonują i krzyczą, że normalny człowiek, dowiadując się o co chodzi, mówi "no dobrze, ale to tylko to? to tylko o to chodziło? - no tak, nic więcej nie ma".

W wyniku swoistego przeskalowania wydarzenia te tracą swoją moc, w tym moc zmiany stanowiska elektoratu. Elektorat wie, że mamy do czynienia z wojną polityczną, która na szczęście się za miesiąc skończy, no i trzeba to przetrwać po prostu. A decyzje wyborcze zostały już, jak sądzę, dawno zostały podjęte.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (8)