Wybory kończą złotą dekadę Polski. Co nam partie obiecują na kolejne lata?
Partie polityczne przedstawiły swoje programy wyborcze. Tyle, że mało w nich pomysłów, które pozwalają rozwiązywać najważniejsze problemy kraju w kolejnej dekadzie.
"Na pewno ma obsesję na moim punkcie" - mówił tydzień temu Donald Tusk o Jarosławie Kaczyńskim w wywiadzie telewizyjnym. Mówiąc to odnosił się - pośrednio - do wniosku raportu komisji śledczej ds. wyłudzeń VAT, żeby go postawić przed Trybunałem Stanu.
Kaczyński, który o Tusku ostatnio mówił bardzo mało, zdaje się wziął sobie słowa swego arcyrywala do serca, bo podczas sobotniej konwencji poświęcił mu sporo miejsca. Ustawił go w roli antybohatera swojej opowieści o patologiach III RP - w ten sposób niejako odpowiadając na wcześniejsze jego uwagi.
Wiadomo, że Polacy najbardziej lubią te piosenki, które już znają. Zgodnie z tą logiką sprowadzenie kolejnej kampanii wyborczej do pojedynku Tusk-Kaczyński miałoby sens, zwłaszcza dla PiS-u, bo akurat były lider PO ma ostatnio słabą passę, stał się pochyłym drzewem, na które łatwo teraz wskoczyć - w przeciwieństwie do lidera PiS, który ostatnio passę ma niezłą.
Polityka to nie tylko spory personalne. To także starcie na wizje, koncepcje. Oczywiście, w kampanii wyborczej nie należy się spodziewać merytorycznej dyskusji, to nie te czasy. Kampania to zawsze starcie "konwojów wstydu" z "cysternami wstydu". Ale też, skoro jesteśmy po konwencjach programowych, może warto się chwilę pochylić nad tym, co w ich trakcie usłyszeliśmy merytorycznie. A dokładniej - nad tym, czego nie usłyszeliśmy.
Koniec złotej dekady
W 2009 r. prof. Krzysztof Rybiński ukuł dwie metafory, które głośno wtedy rezonowały. Pierwsze o "pasażerze na gapę" - czyli o polskiej gospodarce, która przechodziła bez recesji przez potężny kryzys, mimo że nie uruchomiła programu antykryzysowego. Wystarczyło, że takie programy odpaliła strefa euro. Polska, podłączona do niej gospodarczo, ale bez wspólnej waluty, zachowała wzrost gospodarczy wożąc się niejako na gapę.
Druga metafora była ważniejsza. Rybiński zwracał uwagę, żeby przedsiębiorcy nie oglądali się na kryzys, bo generalnie Polska zaczyna swoją "złotą dekadę". Opierając swą analizę na informacjach o demografii Polski oraz strukturze gospodarki postawił tezę, że lata 2011-2020 będą najlepszym okresem w historii naszego kraju od wieków. I przewidywał, że wzrost gospodarczy w tej dekadzie może przekroczyć 5 proc. rocznie.
Dużo się nie pomylił. W latach 1990-2018 średnia stopa wzrostu PKB Polski wyniosła rocznie 3,2 proc. W ostatnich trzech latach regularnie jest to sporo ponad 4 proc. W tym i kolejnym roku powinno być podobnie. Generalnie można zaryzykować tezę, że tę "złotą dekadę" wykorzystaliśmy nieźle.
Ale teraz ona się kończy. Nie tylko kalendarzowo. Kończy się to, co napędzało polską gospodarkę w ostatnich latach. Po pierwsze, kończy się świetna struktura demograficzna kraju. Dominacja osób młodych i w średnim wieku pozwalała nam szybko iść do przodu. Ale teraz na emerytury zacznie odchodzić pokolenie powojennego wyżu demograficznego. To oni będą dostawać podwójne "trzynastki" - ale oni już na nie zarabiać nie będą.
I kończą się tzw. zasoby proste. Do tej pory - upraszczając - wystarczało powielać sprawdzone w innych krajach mechanizmy, żeby usprawniać polską gospodarkę. Pokonywanie kolejnych będzie wymagało działań bardziej skomplikowanych. Nie tylko pozwalających dalej usprawniać stan gospodarki, ale także zapobiegać niekorzystnym zjawiskom, przede wszystkim kryzysowi gospodarczemu.
Odwieczne marzenie Polaków
PiS, obiecując kolejne emerytury i podwyżki pensji, wychodzi z założenia, że gospodarka będzie się dalej świetnie kręcić. Wcale niewykluczone. Rekordowo niskie bezrobocie sprawia, że właściciele firm mogą być rzeczywiście skłonni podnosić wysokość wypłat - inaczej nie znajdą pracowników. Z kolei wyższe składki i podatki od wyższych pensji sprawią, że w budżecie znajdą się środki na emerytury, 500 plus i kolejne programy. To się może tak kręcić.
Czytając program Platformy też można odnieść, że jego autorzy kierowali się tą samą logiką. Tam wprawdzie inaczej rozłożono akcenty, ale widać, że dominowała myśl: sytuacja budżetowa będzie dobra, zastanówmy się więc, jak wydać nadwyżki budżetowe.
Zabrakło jednak w tym wszystkim myśli strategicznej. Wyraźnie widać, że do Polski zbliża się kryzys demograficzny. Dzieci rodzi się mało, coraz więcej Polaków przechodzi na emeryturę.
"500 plus" swej roli nie spełnia, nie zwiększył on rozrodczości. Innych pomysłów, które by temu kryzysowi pomogły zaradzić, nikt nawet nie próbuje przedstawić. PiS temat po prostu ominął. Platforma do programu wpisała konieczność budowy żłobków i przedszkoli - ale zrobiła to tak mgławicowo, że od razu czuć, że nikt nawet nie myśli o tym, jak to osiągnąć, ani jaki cel ma to pomóc zrealizować.
I druga kwestia: inwestycje. Ciągle ich mało, zwłaszcza w sektorze innowacji. I ciągle żadnego pomysłu, jak to zmienić.
Z jednym wyjątkiem. W programie PO pojawia się ciekawy pomysł (na str. 66) pod nazwą "Inwestowanie się opłaca". W skrócie - chodzi o to, że firma inwestująca swój zysk w swój rozwój nie płaci podatków.
Pomysł brzmi bardzo atrakcyjnie - tyle, że nawet Platforma nie za bardzo czuje potrzebę, żeby o nim opowiadać. PiS projektów, jak przełamać inwestycyjny impas, w ogóle nie przedstawia. Poza projektem (bardzo ważnym i ambitnym - co trzeba podkreślić) budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego (Platforma w swoim programie nie mówi o tym ani słowa) ten wątek się nie przejawia.
Oczywiście, kampania wyborcza to nie konferencja think-tanków - w jej trakcie przedstawia się pomysły atrakcyjne dla wyborców, a nie opasłe studia o rozwoju długofalowym. Ale analizując programy warto pamiętać o tym, że nadchodząca dekada będzie inną niż kończąca się właśnie "złota". A marzenie Polaków - o dogonieniu Zachodu - pozostaje niezmienne. Partia, która lepiej na nie odpowiada, zwykle wygrywa wybory po 1989 r.