Wybory 2019. Powrót byłych premierów: "Zdanie żon i dzieci jest najważniejsze"
Donald Tusk, Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz - byli premierzy wracają do polskiej polityki. Dzieli ich wiele, ale łączy jedno: swoje decyzje dotyczące przyszłości i kariery uzależniają od swoich rodzin. A przede wszystkim - małżonek. I dzieci.
- Czy pana ojciec radził się pana i pana rodziny kiedykolwiek w sprawach politycznych? - pytamy Tomasza Cimoszewicza, posła PO, syna byłego premiera.
- Dwa razy w swojej karierze ojciec pytał o zdanie rodzinę, gdy ważyła się jego polityczna przyszłość - opowiada syn Włodzimierza Cimoszewicza.
- Pierwszy raz, gdy miał zostać premierem. Zadzwonił do rodziny, porozmawiał i przyznał, że zgodzi się tylko wtedy, gdy my powiemy: ok. Gdybyśmy byli sceptyczni, nie przyjąłby tej zaszczytnej przecież funkcji. Zgodziliśmy się. Tylko że ojciec nie wytłumaczył nam, jak bardzo zmieni się nasze życie, gdy głowa rodziny zostanie szefem rządu - uśmiecha się nasz rozmówca.
- A drugi raz?
- Drugi raz był kilkanaście lat później. Ojciec kandydował na szefa Rady Europy. To był 2009 r. Absolutnie w pełni go wspierałem, byłem wtedy za granicą, więc o wszystkim rozmawialiśmy "przez ocean". Telefonicznie. Rodzina także.
Na przestrzeni ostatnich lat relacje Tomasza i Włodzimierza Cimoszewiczów zmieniły się. Kilka lat temu nie wyglądały najlepiej.
Tomasz w szczerym wywiadzie dla "Gali" opowiadał: "Ojca w domu nie było. Kiedyś zapytałem go, czy cena, którą za jego karierę zapłaciła cała rodzina, była tego warta. Odpowiedział, że ma poczucie, że zrobił rzeczy ważniejsze niż własne życie osobiste".
Co było ważniejsze od rodziny? Wprowadzenie Polski do Unii, praca nad nową konstytucją, dbanie o bezpieczeństwo kraju. Jednak to, co zostało stracone - mówił syn - nie da się już w pełni odbudować.
"Dla mnie normalne stosunki w rodzinie opierają się na bliskości, a my z ojcem mamy trudności w codziennych kontaktach. Za dużo jest w naszym życiu luk" - wyznał młody Cimoszewicz.
Jego ojciec mówił: "Rodzina ucierpiała na moim politycznym życiu. Mam świadomość straty, dlatego że zaczęliśmy tracić ze sobą kontakt. W 1989 roku moja córka miała 15 lat, syn - 9. To był ważny dla nich wiek i powinienem być w domu. A nie byłem. I to rodziło problemy".
Były premier ćwierć wieku później o starcie Tomasza do parlamentu w 2015 r. mówił: jeśli chce zostać posłem, niech zmieni nazwisko.
Ale Włodzimierz Cimoszewicz sam przyznał też wiele lat temu - odchodząc z polityki - że do tej samej rzeki drugi raz nie wejdzie. Tyle że polityka to narkotyk. Wciąga.
Teraz były premier ma wystartować w wyborach do Parlamentu Europejskiego z pierwszego miejsca na liście Koalicji Europejskiej w Warszawie. Póki jednak ostateczne decyzje co do kształtu list opozycji nie zostaną oficjalnie ogłoszone, były szef rządu - jak słyszymy - ma nie prowadzić medialnej aktywności.
- Dobrze, że ojciec chce wystartować w wyborach do PE? - pytamy dziś jego syna.
Tomasz nie ma wątpliwości: - Absolutnie zgadzam się z tezą, że historia po 30 latach się powtarza, ale w innym wymiarze. Najbliższe wybory do Parlamentu Europejskiego będą ważniejsze, niż kiedykolwiek, bo wpłyną też na wynik absolutnie kluczowych wyborów krajowych. Ważą się losy Polski w Europie. Ojciec doskonale to rozumie.
Zdanie szefowej jest najważniejsze
Rozumie to też Leszek Miller, który także ma wystartować w wyborach z list KE. On chyba jako pierwszy tak otwarcie przyznał, że polityka jest jak narkotyk, bez którego żyć po prostu nie potrafi.
Miller od kilku lat jest stałym komentatorem polityki w mediach. Z partyjnych aktywności zrezygnował po klęsce lewicy w 2015 r.
"Żelazny kanclerz" - jak nazywano byłego premiera rządów SLD - zdaje sobie jednak sprawę z dziejowego momentu. Gdyby to zależało wyłącznie od niego, wróciłby do polityki bez wahania.
Ale są sprawy ważniejsze. Najważniejsze. Rodzina.
- Ma pan zielone światło na kandydowanie od małżonki? - pytamy Leszka Millera.
- Z moich ostatnich rozmów z moją szefową, czyli z moją żoną, wynika, że moja żona byłaby skłonna pobyć ze mną trochę w Brukseli. Gdyby taka możliwość była. To oczywiście otwiera mi pewne możliwości - mówi WP były premier.
- Wczoraj zebrał się zarząd PO, Grzegorz Schetyna dostał formalne upoważnienie do budowania koalicji i tworzenia list. Dostał pan już propozycję?
- Jeszcze nie. Ale jeśli dostanę, to się do niej ustosunkuję. Poczekajmy jeszcze trochę.
Stare-nowe życie
Kilka dni temu, Bruksela. Donald Tusk w rozmowie z Katarzyną Kolendą-Zaleską właściwie wprost deklaruje, że wróci do polskiej polityki, by pomóc opozycji w odsunięciu PiS od władzy - choć nie mówi jeszcze, w jakiej roli.
Ale to, że wróci, jest w zasadzie pewne. Choć jeszcze w grudniu nie było.
Kilka miesięcy temu dwóch niezależnych od siebie polityków - dobrze znających Donalda Tuska - z którymi rozmawialiśmy o możliwym powrocie przewodniczącego Rady Europejskiej na krajowe podwórko, zgodnie twierdziło: "Wszyscy skupiają się na aspektach czysto politycznych. Ale jest jeden czynnik, który może mieć duży wpływ na ostateczny wybór planów Donalda. Rodzina".
Nieoficjalnie usłyszeliśmy, że bliscy Tuska przez długi czas byli sceptyczni wobec tego, by były premier znów wchodził w polskie piekiełko i bezpośrednio angażował się w polityczną wojnę.
Kilka tygodni po naszych ustaleniach rownież dziennikarz Andrzej Stankiewicz - współautor książki o byłym premierze - mówił: "Są dwa warunki dotyczące jego powrotu. Donald Tusk musi mieć bardzo duże prawdopodobieństwo sukcesu, bo jeżeli przegra, to będzie jego koniec. Drugi element jest stricte osobisty i wiążę się z oporem w rodzinie wobec jego powrotu do polskiej polityki".
- W Brukseli Donald ma pozycję, autorytet, spokój i pieniądze. Rodzina przyzwyczaiła się do rzeczywistości, w której funkcjonuje od kilku lat. I gdyby zależało to wyłącznie od woli jego małżonki [Małgorzaty - przyp. red.], która życia w Warszawie nie lubi, Tusk nadal robiłby karierę w instytucjach europejskich. A polską politykę zostawił na dobre. Donald musi to brać pod uwagę - usłyszeliśmy od jego wieloletniego znajomego, który pracował z nim w rządzie.
Po naszej publikacji bliski współpracownik premiera miał powiedzieć "Faktowi": "Gosia nie chce, aby Donald wracał do polskiej rzeźni, woli aby mąż został w Brukseli, godnie zarabiał, spędzał więcej czasu z rodziną, miał prawdziwe wakacje".
W 2013 r. Małgorzata Tusk w rozmowie z Moniką Olejnik przyznała szczerze: "Uważam, że u nas w domu polityki jest za dużo. Wszyscy się tym zajmujemy na co dzień. Mój świat jest poza polityką. I niech tak zostanie".
Wywiad dla "Newsweeka": "Całe życie z nią walczę. Staram się politykę odgrodzić od siebie i swojej rodziny".
Rok później Donald Tusk odszedł z polskiej polityki.
Po pięciu latach jego rodzina będzie musiała znów przyzwyczaić się do starego-nowego życia. Bo byli premierzy nie odchodzą nigdy.
Masz newsa, zdjęcie lub film? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl