"Wujek, jechałeś już 'bestią' z Obamą?"
Ostatni sms od kolegi z londyńskiego "The Times" dostałem w dniu przyjazdu Baracka Obamy do Warszawy. Pytał, czy coś mi się udało. Razem mieliśmy wcześniej zrobić wywiad z amerykańskim prezydentem w Waszyngtonie. Wtedy nie udało się. Obiecano nam obu, że spróbują zorganizować nam wywiad w Londynie albo Warszawie. On teraz w specjalnym samolocie dziennikarskim, który lata po Europie za Air Force One. Ja w Warszawie. Pisze, że nie ma szans na wywiad. Ja mu odpisuję: „I got him!”. Mi się udało się. W sobotę rano w hotelu Marriott. Miałem „jeden na jeden” z prezydentem Stanów Zjednoczonych.
04.06.2011 | aktual.: 05.06.2011 18:53
O tym, że Barack Obama przyjeżdża do Polski, dowiedziałem się w połowie marca. Pomyślałem wtedy, że to dobra okazja, żeby w Salon24 zorganizować poważną debatę o relacjach Polski z Ameryką, o polskiej polityce zagranicznej. Wypisywałem listę nazwisk znanych ekspertów, polityków i dyplomatów, których można by zaprosić do dyskusji. Pojawiały się coraz bardziej poważne nazwiska. Doszedłem do ambasadora USA. Skoro ambasador, to może ktoś z Waszyngtonu? A może.. prezydent? Absurd, no nie? Nie ma szans.
Po chwili: Ejże, naprawdę absurd? Przyjeżdża do Polski, przed wyjazdem napisanie kartki tekstu, który przecież i tak przygotują mu doradcy, nie powinno być problemem. Obama lubi social media, dlaczego miałby odmówić? Napisać kartkę tekstu przygotowaną i tak przez doradców, to niewielka praca. Pewnie nie wyjdzie, ale spróbować trzeba. Kto nie myśli o niemożliwym, stoi w miejscu.
Tego samego dnia napisałem do ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce, Lee Feinsteina. Wyłożyłem mu pomysł na debatę. Szybko przyszła odpowiedź – świetna idea, nie obiecuję, że się uda, ale postaram się pomóc. To miłe, pomyślałem. Amerykanie zawsze grzecznie odpowiadają, zwykle z entuzjazmem, ale pewnie i tak nic z tego nie wyjdzie. Ale na początku maja dostaję telefon. Jeanne Briganti, rzecznik ambasady amerykańskiej: Igor, jesteś zaproszony do Białego Domu na 20 maja, jako przedstawiciel Salon24. Prezydent Barack Obama przed wyjazdem do Europy udzieli wywiadu czterem mediom z krajów , które zamierza odwiedzić. Brytyjski The Times, francuski Le Figaro, irlandzki The Irish Times i z Polski… Salon24.pl. Niemożliwe.
Musicie sami pokryć koszty, będziecie mieć 40 minut w Białym Domu z prezydentem USA. Jesteś zainteresowany? – pyta. Oniemiałem. Mam jechać do Waszyngtonu po wywiad z Barackiem Obamą dla Salonu24. Doradcy prezydenta zachwycili się pomysłem, żeby Obama pojawił się w polskim medium społecznościowym.
Szybkie załatwianie spraw: kupowanie biletów, rezerwacja hotelu. Czekam na kontakt z Białym Domem. Jest mail z potwierdzeniem. Omawiamy szczegóły. Czy mogę nagrywać kamerą? Nie. Mogę na magnetofon cyfrowy, ale nie mogę nagrania użyć do innych celów, niż spisanie wywiadu. Dostałem adresy mailowe do kolegów z Francji, Anglii i Irlandii.
Wszyscy bardzo przejęci. Rozpoczynamy od razu negocjacje. Kiedy publikujemy? Musimy dać równocześnie. Giles z The Times chce publikować od razu po rozmowie w sobotnim wydaniu, bo cisną go wydawcy. Dziewczyny z Le Figaro i Irish Times chcą w poniedziałek. Mnie wszystko jedno, najlepiej od razu. Kilka dni trwa intensywna wymiana maili z Białym Domem i korespondentami Le Figaro, The Times, The Iris Times. Umawiamy się na czwartek po południu w domu Lary z Irish Times w Waszyngtonie.
Czwartek rano. Lecę. Londyn. Waszyngton, kilkanaście godzin w samolocie. Prosto z lotniska Dulles taksówką do Georgtown, modnej dzielnicy Waszyngtonu, na spotkanie z dziennikarzami. Wszyscy bardzo podekscytowani. „To pierwszy wywiad Obamy dla europejskiej prasy drukowanej” – mówi jeden z nich. Był kiedyś jeden w polskiej prasie - z tego, co wiem, ale przeprowadzany mailowo, nie na żywo. Układamy pytania. Ustalamy, co kto i kiedy powie, co zrobić, żeby przedłużyć wywiad. Mamy go rozbawiać na koniec, żeby zgodził się przeciągnąć rozmowę. Trzy godziny mozolnych ustaleń.
Wreszcie mamy wszystko gotowe. Wszystko jest też ustalone z Białym Domem. Jadę do hotelu, wyspać się przed wywiadem. Dochodzi godzina 23. Loguję się w hotelu. Otwieram laptop. A tam mail z White House. Jak to napisała Lara, „devastating news”. Zmienił się plan dnia prezydenta, wywiad odwołany… F… !!! W mej głowie zaroiło się od nieparlamentarnych słów w obu językach.
Znowu błyskawiczna wymiana pełnych emocji maili. Nikt nie może uwierzyć. Leciałem specjalnie z Polski. Prosimy, że może jutro , może w nocy, może na pokładzie Air Force One. „On AF1 no interview” – szybko odpowiada sekretarz prasowy Obamy. Byłem tak blisko… Nie, nie odpuszczę. Muszę go mieć. Piszę do Polski, do ambasady USA, piszę do White House. Wszyscy w czwórkę produkujemy tony maili. Nic z tego nie wynika. Obietnica, że się postarają, ale... może w zamian jakieś spotkanie z ekspertami.
Jestem zdruzgotany. Następnego dnia snuję się wściekły i znudzony po Waszyngtonie. Nic się nie chce. Nie chce się wchodzić do galerii, do fantastycznych waszyngtońskich muzeów, nic. Dawno nie byłem tak wściekły. W Waszyngtonie gorąco, chodzę spocony w dżinsach i koszulce po mieście. I myślę w kółko co zrobić, by jeszcze go dopaść. Wiem, że dziennikarze na całym świecie się o to starają. Byłem o centymetr. To niemożliwe, żeby mi się nie udało. Muszę. Nagle o 14.45 dzwoni telefon. White House. Zapraszamy za czterdzieści minut na rozmowę z pięcioma doradcami prezydenta. Chcą nas ugłaskać. Za 40 minut, a ja stoję spocony w środku miasta. Pędzę do hotelu, jakimś cudem, taksówkami zdążam na czas. Wprowadzają nas. Sala konferencji prasowych znana z telewizji, jaka mała.
Jesteśmy w trójkę: Giles z The Times i Laura z le Figaro, była korespondentka w Warszawie. Okazuje się że mówi po polsku. Męczę ludzi z Press Office, że ja muszę mieć ten wywiad z prezydentem, że przyjechałem specjalnie z Polski, że social media itp. itd. - Może coś się uda - mówi Caitlin ze służb prasowych prezydenta. Po chwili wchodzą W Roosevelt Room tuż obok Gabinetu owalnego rozmawiali z nami: John Brennan, główny doradca prezydenta ds. walki z terroryzmem, Ben Rhodes - wiceszef Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Liz Sherwood-Randall, szef ds. europejskich w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, Tony Blinken, doradca wiceprezydenta ds bezpieczeństwa narodowego, Denis McDonough – zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta. Ben Rhodes zaczyna od tego, że są tutaj, by powiedzieć nam, iż postarają się załatwić nam wywiady w naszych krajach, kiedy prezydent będzie w Europie. Znacząco patrzą na mnie, że im tak przykro itp. Wychodzimy, jeszcze raz dopytuję i naciskam: muszę mieć ten wywiad w Warszawie,
nie odpuszczę.
Spędzam jeszcze trzy dni w Waszyngtonie. Odwiedzam Atlantic Council, który będzie organizować Wrocław Global Forum. Salon24 ma być patronem tej międzynarodowej konferencji. Co ciekawe, w Waszyngtonie fakt, że reprezentuje platformę blogową, nikogo nie dziwi, są zainteresowani współpracą. Jeszcze przed wyjazdem, w ciągu jednego dnia pomogli mi umówić się z Johnem McCainem. Bo skoro Salon24 patronem, to dlaczego nie. No i podobno mam mieć wywiad z Barackiem Obamą. To zwiększa szanse. Okazało się, że tak. Mój znajomy polski korespondent w Waszyngtonie mówi, że on od dwóch lat stara się o wywiad z McCainem. I nic. Mi się udało w jeden dzień. Jechałem do Stanów z przekonaniem, że będę miał i Obamę i McCaina.
Z Obamą nie wyszło, z McCain’em się udało. Senator przyjął mnie w swoim biurze w Senate Russel Building. Było miło i ciekawie. Po wywiadzie mam samolot do Polski. Jeszcze mail do Białego Domu z lotniska, nie wiem już który, że jak obiecaliście Obamę, to zrealizujcie. Czekam na informację. Obiecują, że jakieś informacje będą, że się postarają.
Następnego dnia ląduję w Warszawie. Jadę do domu taksówką, dzwoni telefon. White House. Nieznany mi męski głos mówi, że będę miał wywiad w Warszawie. Mam się stawić w hotelu Hyatt w sobotę o 14. Przejadę się z prezydentem jego samochodem i w samochodzie zrobię wywiad. To jedyna możliwość. I ważne - ze względów bezpieczeństwa nie mogę mieć przy sobie niczego. Tylko kartkę i ołówek. Jak to, a magnetofon, aparat fotograficzny? Nic. No dobrze i tak fajnie. Przejadę się słynną „bestią”. Też nieźle. Tego dnia wszyscy mówią, że pancerna „Bestia” zawiesiła się przy wjeździe do ambasady USA w Irlandii.
Z domu piszę znowu mail, z prośbą, by zgodzili się na dyktafon, muszę to mieć nagrane. To w końcu wywiad z prezydentem USA. Następnego dnia kolejny telefon. Zmiana terminu. Bądź w sobotę o 8 rano przed Mariottem. Możesz mieć aparat i dyktafon. Wymiana maili, dogrywanie szczegółów. Wiem, że wszystkie media biją się o ten wywiad. Staram się cała sprawę utrzymać w tajemnicy, ale po Warszawie rozchodzi się już plotka, że Obama ma dać wywiad Salonowi24 . Ale ciągle stosunkowo niewiele osób wie. Dalej trzymamy w tajemnicy. Tak mi się przynajmniej wydaje.
"Wujek, jechałeś już 'bestią' Obamy?"
W piątek rano odwożę dzieciom szkoły – klasa II i IV podstawowa. Wchodzę do klasy, dopadają mnie czwartoklasiści - „Wujek, jechałeś już „bestią” z Obamą! ?”. Inni rodzice mnie zaczepiają, czy już zrobiłem z nim wywiad. Moi kochani synkowie nie wytrzymali. Wypaplali wszystko
W sobotę rano melduje się rano pod Mariottem. Jednak kontrola. Następna. Wszystkie moje sprzęty rozkładam na podłodze. Jakiś skaner, potem dwa wielkie psy obwąchują moje torby. Kolejne osoby mnie przeprowadzają do specjalnie przygotowanego pokoju. Krzesła i stolik, flagi polska i amerykańska. Spotkanie będzie miało opóźnienie – mówi mi jeden z ochroniarzy. Czekam jakieś 50 minut. W końcu jest. Wyluzowany, sympatyczny, przeprasza, że nie udało się spotkać w Waszyngtonie. Mogę zadać tylko kilka pytań. Wcześniej ludzie z Press Office przekonują, że na każde spotkanie w Warszawie ma kilka-kilkanaście minut. Udaje mi się przedłużyć o kilka minut spotkanie, ale kiedy otwieram usta, by wycisnąć jeszcze jedno pytanie, prezydent z uroczym uśmiechem wskazuje na mnie palcem i mówi, że musi lecieć. I wylatuje. Ale ja mam wywiad.
Po dwóch godzinach publikuję go na blogu. Kilka godzin później prowadzę debatę polsko-amerykańską zorganizowaną przez German Marshall Fund. Na sali ministrowie, eksperci z Polski, Europy i USA. Cytuję fragment wypowiedzi Obamy, który powiedział, że jeśli Polska będzie się tak się rozwijać przez następne dwadzieścia pięć lat, tak jak rozwijała się przez ostanie dwadzieścia pięć, „będzie liderem nie tylko w Europie, ale i na świecie”. Sala wybucha entuzjazmem: no tak, prezydent ogłosił, że USA abdykuje z roli światowego lidera.
Cały dzień dzwonią telefony, przychodzą sms-y nawet od ministrów z rządu. Jak to możliwe, że prezydent USA udzielił wywiadu Salonowi24? Nikt nie może w to uwierzyć. Bo świat się zmienił. Na twitterze czytam reakcje z Francji i Wielkiej Brytanii. Dla ludzi od marketingu politycznego to ważny znak. Politycy zaczynają komunikować się zupełnie inaczej.
Igor Janke specjalnie dla Wirtualnej Polski