Wtedy jego czas liczył się na sekundy. Musiał ogłosić, że wszyscy zginęli© Agencja Gazeta | Bartosz Bobkowski

Wtedy jego czas liczył się na sekundy. Musiał ogłosić, że wszyscy zginęli

Piotr Barejka
9 kwietnia 2019

O katastrofie dowiedział się jako jeden z pierwszych. Potem wykonał telefon, po którym miał pewność. Musiał przekazać tę najbardziej tragiczną wiadomość. - Towarzyszyło mi uczucie, że to się nie dzieje naprawdę - wspominał w rozmowie z WP Piotr Paszkowski, były rzecznik MSZ. W 11. rocznicę katastrofy smoleńskiej przypominamy tamten wywiad.

Piotr Barejka (Wirtualna Polska): To był najtrudniejszy dzień w pana karierze?

Piotr Paszkowski: Na pewno. Do dzisiaj mam przed oczami obraz komórki, która leży na stole. Wyświetla się Radosław Sikorski. Pamiętam dokładnie, gdzie leżała. Chyba wciąż mógłbym ją ułożyć z dokładnością do kilku milimetrów.

8:48 Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski odbiera informacje o katastrofie samolotu.

Co pan wtedy robił?

Akurat brałem prysznic. Przez otwarte drzwi od łazienki zobaczyłem dzwoniący telefon. Pomyślałem, że nie odbiorę, oddzwonię za kilka minut. Chwilę potem, tknięty jakimś przeczuciem, wyszedłem spod prysznica. Okazało się, że jest to ta dramatyczna informacja.

Jak brzmiała?

Minister rzucił tylko dwa zdania. Zdawkowo, że doszło do katastrofy lotniczej, chyba bardzo poważnej. Próbowałem zadać kolejne pytania, ale na taką rozmowę nie miał czasu.

Byłem może piątą lub szóstą osobą, która się o tym dowiedziała. Tuż po najważniejszych osobach w państwie, ale była jeszcze długa lista osób, które należało w trybie natychmiastowym powiadomić.

9:05 Rzecznik Prasowy nakazuje wszystkim pracownikom biura prasowego natychmiastowe stawienie się w miejscu pracy.

Obraz
© Forum | Leszek Kasprzak

Wspomniał pan o czasie. Domyślam się, że było go niezwykle mało.

To był dzień, kiedy mój czas był liczony na sekundy. Natychmiast pojechałem do ministerstwa. Wtedy okazało się też, że to jedyny dzień, gdy najkrótszy dojazd do gmachu był zablokowany. Trwały jakieś roboty drogowe. Próbowałem wjechać do budynku od innej strony i też były problemy. Wszystko to trwało minuty, ale miałem poczucie, że ciągnie się w nieskończoność.

Co pan pomyślał po telefonie od ministra?

Mimo wszystko myślałem, że te informacje są przesadzone. Byłem przekonany, że doszło do pomniejszego zdarzenia lotniskowego, jakieś uszkodzenie podwozia, może samolot wyjechał poza pas startowy. Dopiero z czasem dotarło do mnie, że katastrofa ma taki wymiar.

9:26 Rzecznik prasowy potwierdza, bez podawania szczegółów, medialne informacje o rozbiciu się samolotu w czasie lądowania.

Kiedy?

Gdy udało mi się skontaktować z ambasadorem Bahrem, który był wtedy na płycie lotniska. Zadałem mu to krytyczne pytanie: Panie ambasadorze, czy to może być prawdą, żeby wszystkie osoby na pokładzie zginęły?

Ambasador powiedział, że stoi kilkanaście metrów od wraku. Trudno mu to mówić, ale biorąc pod uwagę ogrom zniszczeń, nie sądzi, aby istniała jakakolwiek szansa, że ktokolwiek się z tego uratował.

9:30 Rzecznik prasowy ponownie potwierdza, iż doszło do katastrofy. Informuje, że z relacji naocznych świadków wynika, iż samolot uległ całkowitemu zniszczeniu.

Obraz
© PAP | Shemetov Maxim

Jaka atmosfera panowała wtedy w biurze?

Były to wielkie, trudne do kontrolowania emocje. Gdy dzieje się coś ważnego, to licznie dzwonią dziennikarze, ale takich telefonów jest kilka, kilkanaście na godzinę. Wtedy wszystkie telefony dzwoniły bez przerwy. Mój zaczął dzwonić w sobotę rano i nie przestał ani na chwilę przez następne trzy dni. Maile spływały z szybkością kilkunastu na minutę.

Wszyscy próbowali zapanować nad sytuacją. Po pierwsze pod kątem informacyjnym. Zawsze przy takich wydarzeniach istnieje deficyt informacji. Jednak w tym przypadku rozziew pomiędzy zapotrzebowaniem na informację a możliwością jej dostarczenia był ogromny. Ze względu na wagę wydarzenia, musieliśmy też wszystkie doniesienia wielokrotnie potwierdzać. Dostawałem setki pytań, na które nie znałem odpowiedzi.

Na szczęście mieliśmy już wtedy w resorcie dobrze zorganizowane centrum operacyjne. Pracownicy pełnili tam całodobowe dyżury, bardzo sprawie zbierali i przekazywali wszystkie informacje. Zarówno te, które spływały naszymi kanałami, jak i poprzez media.

10:00 Minister Radosław Sikorski podejmuje decyzję o powołaniu Sztabu Kryzysowego w MSZ.

Obraz
© Forum | Vladimir Astapkovic

Dzwonili tylko dziennikarze?

Pośród tych tysięcy telefonów były także te od rodzin osób, które zginęły. Pamiętam ten niedosyt, który odczuwałem. Rodziny chciały dowiedzieć się możliwie dużo szczegółów. Uzyskać jakieś słowo, które by stwarzało cień szansy na to, że ten ich bliski przeżył.

Wtedy jednak wiedzieliśmy już, że katastrofy nikt nie mógł przeżyć. To były najtrudniejsze momenty. Rozmowy bez możliwości wypowiedzenia jednego słowa, które by stwarzało jakąkolwiek furtkę nadziei.

10:30 Rozpoczęcie przygotowywania informacji o tragedii na stronę główną MSZ.

Pan miał w tym dniu jakikolwiek kryzys?

Przychodziły takie momenty, przez presję wydarzeń i ogrom tego nieszczęścia. Były chwile, kiedy miałem poczucie, że sytuacja przerasta wszystko, do czego byliśmy przygotowani. Już po kilkunastu minutach stało się jasne, że funkcjonowanie w normalnym trybie, odbieranie telefonów i odpowiadanie na pytania, jest niemożliwe.

W pewnym momencie odciąłem się od telefonów, wyszedłem na korytarz. Musiałem ułożyć jakiś nowy tryb postępowania. Pod gmachem stał już tłum dziennikarzy, reporterów telewizyjnych, którzy domagali się kolejnych wypowiedzi rzecznika. Ale nie mieliśmy wtedy żadnych nowych informacji.

Zdecydowałem się jednak wyjść kilka razy do kamer. Uznałem, że w przypadku takiego zdarzenia ważne jest wystąpienie przedstawiciela resortu. Nawet nie po to, żeby o czymś poinformować, ale by symbolicznie zaznaczyć zaangażowanie administracji państwa.

Obraz
© Forum | JERZY DUDEK

Przyszedł w końcu moment, gdy musiał pan wyjść, aby przekazać tę najbardziej tragiczną informację.

To był mój największy dylemat. Powstało zasadnicze pytanie o to, jaki jest ten wymagany pułap wiarygodności, potwierdzenia informacji, aby można było ją z całym autorytetem państwa przekazać. W tamtym momencie miałem to potwierdzone z wielu źródeł, ale czułem wielki ciężar odpowiedzialności za słowa, które miałem wypowiedzieć.

10:36 Rzecznik podaje mediom informacje. "Wszystko wskazuje na to, że Para Prezydencka nie żyje"

Udało się pozostać zimnym profesjonalistą?

Temu towarzyszyły ogromne emocje. Chciałem je odciąć i wykonywać zawodowe powinności najlepiej jak potrafię, ale to czysta teoria. One były. Zarówno ze względu na rozmiar tragedii, jak i przez fakt, że na pokładzie było przynajmniej kilkanaście znajomych mi osób, w tym kilka blisko.

Wciąż miałem przed oczami twarz stewardessy Natalii Januszko. Widzieliśmy się dosłownie kilka godzin wcześniej, gdy około północy poprzedniego dnia wróciliśmy z Oslo. Pamiętam, że wysiadając z samolotu, odwróciłem się do niej. Powiedziałem, że skoro tak późno wylądowaliśmy, to pewnie jutro będzie miała wolne. Ona potwierdziła. Tylko potem, o ile wiem, zamieniła się dyżurami z koleżanką.

11:38 Biuro Rzecznika Prasowego zamieszcza na stronie internetowej komunikat o katastrofie samolotu prezydenckiego.

Obraz
© Forum | JERZY DUDEK

Czuć tu konflikt pomiędzy stroną profesjonalną i ludzką.

Te dwa garnitury niezbyt do siebie pasują. Byliśmy osadzeni w tych dwóch rolach, które emocjonalnie nie są spójne.

Jak zareagowała ludzka strona?

Był moment załamania, który przyszedł później. Wieczorem tego samego dnia, kiedy już miałem chwilę oddechu. Wtedy ten niewiarygodny smutek, ten wymiar tragiczny całej sprawy, zaczął do mnie docierać.

Wcześniej towarzyszyło mi uczucie, że to się nie dzieje naprawdę. Na pewno za chwilę dotrze informacja, że nie był to taki tragiczny wypadek. Dla mnie było to wydarzenie zupełnie nadzwyczajne. Nie tylko zawodowo, ale też życiowo. Nie przypominam sobie żadnego innego dnia, który byłby tak pełen dramatyzmu, jak ten.

13:00 Strona Główna MSZ wyświetlona w czerni.

Potem jeszcze był powrót do ministerstwa, w którym kilkanaście biurek stało pustych.

To było ogromnie smutne. Wszyscy krzątali się, wykonywali swoje zawodowe powinności, ale w takiej głębokiej atmosferze tragicznego smutku. Te rozmowy i zachowania były tak strasznie naznaczone tym, co się wydarzyło. Nasze codzienne zabiegi uzyskały jakby pomniejszony, wręcz trywialny wymiar.

22:00 Pracownicy Biura Rzecznika Prasowego zamieszczają oficjalny komunikat o katastrofie w Smoleńsku wraz z listą ofiar.

Obraz
© PAP | Attila Kovacs

Jakie wrażenie na panu robiła ta pustka?

To był mój bardzo osobisty ból. Szczególnie po ministrze Kremerze, z którym byłem blisko. Chodziłem do niego z wieloma sprawami, nawet wychodzącymi poza zakres jego kompetencji. Kilka dni wcześniej przyjmowaliśmy jego rodzinę w ministerstwie. Wciąż wracały obrazy związanych z resortem osób, które zginęły.

Nie myślę, żeby to różniło się znacząco od tego, co odczuwamy po śmierci bliskiego członka rodziny. Tylko w tym wypadku uczucia potęguje świadomość, że ta, dla wielu z nas osobista, żałoba ma także wymiar narodowej tragedii. I potem oczywiście był długotrwały, bo liczony na tygodnie, miesiące, a nawet lata, proces zabliźniania tej psychicznej rany.

Czy u pana to proces zakończony?

Wydaje mi się, że ten proces nie ma czasowej cezury. Wspominamy tych, którzy zginęli, wszystko to, co nas z nimi łączyło. W pewien sposób nigdy nie możemy się pogodzić z myślą, że bliscy nam ludzie odeszli przedwcześnie.