Kopalnia Turów. Wyrok dla Bogatyni. Rozgoryczenie wśród mieszkańców, pretensje do Czechów
- Czy ktoś pomyślał, że zamknięcie kopalni i elektrowni Turów to wyrok dla 70 tys. osób - mówi jeden z mieszkańców Bogatyni. W regionie czuć ogromny żal do Czechów. - Jakoś 100 lat obie strony się dogadywały i kopalnia mogła działać. Teraz nie może? - pyta kolejna z osób. Za to Czesi są spokojni i czekają na to, co finalnie orzeknie TSUE.
Od decyzji TSUE, nakazującej natychmiastowe wstrzymanie działania kopalni Turów w związku ze skargą Czech na Polskę, minęło już kilka dni. Nie oznacza to jednak wcale, że w Bogatyni czy Zgorzelcu emocje opadły. - Przecież nikt tu niczego nie zamyka - mówi mi górnik wychodzący z porannej zmiany, zapytany o to, jak społeczność zareagowała na decyzję o zamknięciu kopalni.
- Szok - opowiada jedna z pracownic elektrowni Turów. - Przecież to dla nas wszystkich oznacza bezrobocie. Tu nawet nie chodzi o samych górników. Region żyje z kopalni i elektrowni. Pan popatrzy, ile tu jest autobusów, one przywożą i odwożą pracowników. Firmy transportowe na tym zarabiają niemałe pieniądze. Są też inne branże, które czerpią z kopalni i elektrowni. To jest zestaw naczyń połączonych - wyjaśnia.
Jej koleżanka pod wpływem nerwów sięga po papierosa. - Bez kopalni tu w okolicy nic nie będzie. Co najwyżej markety. Gdzie ludzie mają pracować? Zresztą, bez kopalni to nawet i tych marketów nie będzie, bo ludzie nie będą mieć za co kupować - mówi.
Kopalnia Turów. Radosław Sikorski: Mleko się rozlało
Kopalnia Turów. Polacy jednym głosem: winni są Czesi
Napotkani mieszkańcy Bogatyni nie mają problemu ze wskazaniem winnego całej sytuacji. Pod terenem elektrowni pytam kilkanaście osób o to, czy winę ponosi rząd, czy może strona czeska. Ani jedna nie obarcza winą rządzących. - Niech pan pojedzie na most w kierunku granicy i zobaczy ten transparent. On dobrze obrazuje emocje w nas buzujące - mówi jedna z pracownic elektrowni.
Po banerze nie ma śladu, ale delikatnie rzecz ujmując, w sposób wulgarny oceniał on ostatni ruch Czechów. O ile emocje wśród Polaków buzują, o tyle po czeskiej stronie granicy jest jakby spokojniej.
Frydlant, miasto położone 11 km od granicy z Polską. Znajduje się na terenie zagrożonym brakiem dostępu do wody wskutek rozszerzenia działalności w kopalni Turów. - Czekamy na to, co orzeknie TSUE - mówi mi młoda Czeszka, która ufa władzom miasta i podejmowanym przez nie działaniom. Wskazuje mi artykuł z 2016 roku, gdy burmistrz i władze kraju libereckiego zapowiadały "wykorzystanie wszelkich możliwych środków prawnych" w celu ochrony swoich interesów.
- Chcemy mieć gwarancję, że państwo polskie czy inwestor rozbudowujący kopalnię Turów zrekompensują nam finansowo braki dostępu do wody - mówił wtedy burmistrz Frydlantu, Dan Ramzer.
Tamtejsza spółka Frydlantska vodarenska spolecnost a.s. zamówiła dwie analizy. Wynika z nich, że rozbudowa kopalni Turów przyczyni się do poważnych braków wody po stronie czeskiej w przestrzeni najbliższych 20 lat. Wyjściem byłaby budowa specjalnych zbiorników, a także specjalnej stacji i nowej sieci wodociągów. Koszty inwestycji oszacowano na 596 mln koron bez VAT (ok. 105 mln zł).
- Może Polacy przespali moment na negocjacje i rozmowy, może nie docenili rangi problemu - podsumowuje mieszkanka Frydlantu.
Kopalnia Turów. "Tu nie da się zgasić światła"
Z informacjami uzyskanymi u Czechów wracam na polską stronę granicy. Tuż przy elektrowni Turów działa mała stacja paliw. Na zmianie jest akurat dwóch pracowników. - Nie wiem, co będzie. Nas to też dotyczy, bo stacja tak naprawdę należy do elektrowni. Ciężko zrozumieć, skąd te pretensje Czechów - mówi jeden z nich.
- Przecież kopalnia czy elektrownia to nie toaleta, w której zgasimy światło i po problemie. Zamykanie jej potrwa, tak samo jak późniejsze ewentualne przywracanie do życia. A co w międzyczasie z ludźmi? Z pracą? Czy ktoś o tym pomyślał? - pyta drugi z pracowników.
Tu też nikt raczej nie wini rządzących. - Mówią, że wszystkie dokumenty były przedstawiane Czechom, że na bieżąco rozmawiano - twierdzi pracownik stacji.
Podobnie sprawę widzi pracownik punktu z prasą działającego przy elektrowni Turów. - Mówi się o problemie globalnym, czyli zamknięciu kopalni i ewentualnym braku pracy. Jest jednak szereg problemów lokalnych. Działanie kopalni sprawia, że mamy wodę dla Bogatyni. Jeśli ją zamkniemy, trzeba będzie pomyśleć nad jakimś zbiornikiem. Prąd też mamy dzięki kopalni i elektrowni. Kto i skąd nam go dostarczy, gdy one nie będą działać - mówi.
- Kopalnia działa od ponad 100 lat i wcześniej problemu z Czechami nie było. Gdy wykorzystywano inne wyrobisko, jeszcze lata temu, to dwa razy w ciągu roku ziemia osuwała się na stronę czeską. I wtedy można się było dogadać. Teraz się nie da? - dodaje.
Mieszkańcy Bogatyni powtarzają zgodnie - na razie decyzja TSUE na nich nie wpływa, bo kopalnia i elektrownia Turów pracują bez przerwy. Co jednak będzie dalej? Nikt nie wyobraża sobie przyszłości okolicy bez tych zakładów. - My tu nie zarabiamy kokosów, ale praca pewna. Właściwie wielkiego wyboru nie ma. Jak zamkną kopalnię i elektrownię, to wybór będzie jeden. Bezrobocie - podsumowuje gorzko jeden z górników w oczekiwaniu na autokar.