Wróblewski: "Zbigniew Ziobro nadal ministrem sprawiedliwości. Dzięki Platformie Obywatelskiej" (Opinia)
Debatę nad wnioskiem opozycji o wotum nieufności wobec Zbigniewa Ziobro za swój sukces uznać może dwóch polityków. Były i obecny minister sprawiedliwości. To oni są zwycięzcami ostatniego przed wyborami posiedzenia Sejmu. I to oni zebrali bezcenne punkty w kluczowym momencie kampanii wyborczej.
Zbigniew Ziobro – bo wygrał głosowanie z opozycją, wymusił na swoim rywalu w rządzie, Mateuszu Morawieckim, stanięcie w swojej obronie, i umocnił się w oczach żelaznego elektoratu PiS (sugerując nawet, że to dzięki jego walce z mafiami VAT rząd może finansować programy społeczne, jak 500+).
Borys Budka, szef resortu sprawiedliwości w rządzie PO-PSL – bo wygłosił jedno ze swoich lepszych wystąpień w tej kadencji, sprawnie punktował rządzących, a decydując się "pójść na noże" z potężnym prokuratorem generalnym – także umocnił się w elektoracie opozycji. A przy okazji zbudował się w kampanii, w której rywalizuje przecież w jednym okręgu wyborczym z nie byle kim, bo samym premierem.
CZYTAJ TEŻ: Posłowie PiS obronili ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę. Wotum nieufności odrzucone
Debata z aferą w tle
Głosowanie nad wnioskiem PO-KO o wotum nieufności dla Zbigniewa Ziobry odbyło się późnym wieczorem w środę. Za wnioskiem opozycji było 174 posłów, przeciwko 240, a siedmiu wstrzymało się od głosu. Wcześniej odbyła się burzliwa debata, w czasie której marszałek Sejmu wielokrotnie upominała posłów opozycji i PiS oraz groziła im konsekwencjami.
CZYTAJ TEŻ: Wotum nieufności dla Zbigniewa Ziobry. Sejm zajmuje się wnioskiem Platformy Obywatelskiej
Minister sprawiedliwości – zanim jeszcze rozpoczęła się debata na sali plenarnej Sejmu – wiedział, że w końcowym głosowaniu nic mu nie grozi. Zjednoczona Prawica ma wszak większość parlamentarną, a wnioski opozycji o odwołanie kolejnych członków rządu PiS zawsze na koniec lądują w koszu. Sytuacja ze środy była zatem rytualna.
Wielu zastanawiało co innego: czy Jarosław Kaczyński lub Mateusz Morawiecki wyjdą na mównicę sejmową i otwarcie staną w obronie ministra, w resorcie którego wybuchła niedawno jedna z największych afer tej kadencji – afera "hejterska", w którą zamieszany był jeden z najbliższych współpracowników szefa resortu. On sam mówił: – Wyciągnęliśmy konsekwencje poprzez wszczęcie postępowań dyscyplinarnych oraz postępowań karnych. Zareagowaliśmy zupełnie odmiennie niż PO w identycznych sytuacjach. My postępujemy zgodnie z najwyższymi standardami.
Odpowiedź poznaliśmy wieczorem. W Sejmie Ziobro mógł liczyć na Morawieckiego.
Albo prezes, albo premier
Jakimi intencjami kierował się premier, stając z otwartą przyłbicą przed posłami w Sejmie, by bronić swojego największego rywala w rządzie?
Być może to sam Jarosław Kaczyński zasugerował szefowi rządu, że ma odłożyć na półkę waśnie z Ziobro i po prostu stanąć za nim murem – jako tym, który przeprowadza w rządzie Zjednoczonej Prawicy jedne z najważniejszych dla PiS zmiany (sądownictwo).
Nieobecność na mównicy któregoś z dwójki Morawiecki–Kaczyński byłaby wydarzeniem bez precedensu w obecnej kadencji. Za każdym razem bowiem, gdy opozycja wnioskami o wotum nieufności wobec poszczególnych ministrów doprowadzała do debaty w Sejmie, w obronie członków rządu stawał otwarcie albo prezes PiS, albo premier. Tym razem padło na tego drugiego – podobnie jak w lutym, gdy premier także był zmuszony bronić nielubianego przez siebie ministra sprawiedliwości.
Czy to zwiastun ocieplenia relacji między Ziobrą a Morawieckim? Bynajmniej. To "tylko" polityka.
A prezes? On sam sprawiał wrażenie "wyluzowanego". Jarosław Kaczyński spóźnił się na debatę, na salę plenarną wszedł w trakcie wystąpienia Ziobry. I z uśmiechem przysłuchiwał się kolejnym wystąpieniom. Jakby chciał powiedzieć: "To wasze zabawki chłopcy, radźcie sobie. Macie okazję się wykazać".
Skuteczność
Czy Ziobro się wykazał? Na pewno pokazał, że ma wokół siebie wierną grupę współpracowników, na których zawsze może liczyć.
Kilka godzin przed debatą na sali plenarnej Sejmu odbyło się posiedzenie Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka (tutaj nasza obszerna relacja), na którym pierwsze skrzypce grali ludzie ministra sprawiedliwości. Prokurator Krajowy Bogdan Święczkowski, wiceministrowie: Michał Wójcik, Marcin Warchoł i szef Komisji Weryfikacyjnej Sebastian Kaleta – to oni jak lwy bronili swojego pryncypała, chwaląc jego dokonania (przy okazji robiąc sobie kampanię) i wytykając wady wymiaru sprawiedliwości z czasów rządów PO-PSL.
Sam Ziobro podkreślał, że za jego rządów m.in. doszło do zabezpieczenia rekordowego majątku karteli narkotykowych. I to ma być dowód jego skuteczności.
– W tym roku polska prokuratura zabezpieczyła 3,3 mld zł. 3,3 mld zł żywej gotówki, pieniędzy na kontach, pieniędzy w postaci nieruchomości, jachtów i luksusowych samochodów. To myśmy zabezpieczyli! A za waszych czasów, kiedy po raz ostatni prokurator generalny był z Platformy Obywatelskiej, wiecie jaka to była kwota? To nawet nie było 200 mln. Porównajmy 3 mld do 200 mln. Widzicie różnicę? – pytał w Sejmie opozycję minister Ziobro.
W imię zasad
Przedstawiciele opozycji za wygraną nie dawali. Na pierwszej linii frontu znaleźli się politycy PO – wspomniany Borys Budka, ale także – między innymi – poseł Arkadiusz Myrcha. To ten pierwszy jednak najbardziej "zalazł za skórę" obecnemu kierownictwu resortu sprawiedliwości.
"Dlaczego chcemy pana odwołać? W imię zasad!" – tym zwrotem do Zbigniewa Ziobro Budka zakończył jedno ze swoich najlepszych sejmowych wystąpień w tej kadencji.
Były minister w rządzie PO-PSL długo – acz w strawnej dla widzów tego "spektaklu" formie – wymieniał fatalne jego zdaniem zmiany w wymiarze sprawiedliwości. Uderzał w Ziobro, co chwila wypominając mu działania jego i jego podwładnych (jak się okazało niedawno – jeden z nich, wiceminister Łukasz Piebiak, brał udział w zorganizowanym hejcie na nielubianych sędziów). A także pokazał, że jest obecnie jednym z niewielu polityków opozycji, którzy są gotów w bezpośrednich starciach stawić czoła najpotężniejszym politykom Zjednoczonej Prawicy.
– Stajecie po stronie zła. Człowieka, który zamiast reformować wymiar sprawiedliwości, chciał go sobie podporządkować i upartyjnić. Który odpowiada za zorganizowany przemysł hejtu w swoim ministerstwie. Każdy, kto stanie dziś w obronie Zbigniewa Ziobro, również będzie za to odpowiedzialny – mówił z trybuny sejmowej Budka do posłów PiS.
Jego partyjni koledzy byli zachwyceni.
Tyle że co z tego? – zapyta ktoś. Parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej nawet nie potrafili się zebrać, by spełnić swój psi obowiązek. I gremialnie wziąć udział w głosowaniu nad własnym wnioskiem (!). Kilkunastu posłów PO-KO zrejterowało – nie przyszło na salę plenarną – i pokazało swój brak ogarnięcia, lenistwo i bezradność. A opozycja znów stała się obiektem kpin ze strony dziennikarzy, komentatorów, a przede wszystkim – ze strony polityków PiS.
Narzekania na opozycję stają się już nużącym rytuałem. Ale jak jej zwolennicy mają tego nie robić, skoro nawet tak znienawidzony przez nich Zbigniew Ziobro nie jest w stanie zmobilizować ich do pójścia na głosowanie za wotum nieufności? Skoro posłom PO-KO się nie chce, to wyborcom 13 października też się nie będzie chciało. A Zbigniew Ziobro ministrem sprawiedliwości będzie kolejną kadencję.
Również – a może przede wszystkim – dzięki samej Platformie.
PS. Szacunek należy się dla marszałek Sejmu. Elżbieta Witek w nowej roli sprawdza się bardzo dobrze, wprowadzając zupełnie nową jakość w prowadzeniu obrad parlamentarzystów. Szkoda, że w tym przypadku dobra zmiana zaszła tak późno.