Świat"Wprost": Szlaban na Schengen

"Wprost": Szlaban na Schengen

Jeśli na unijne granice powrócą szlabany, może nas to drogo kosztować. Nie tylko w sensie materialnym. Kolejne podziały osłabią też tkankę łączną europejskiego organizmu - pisze Jarosław Giziński w w nowym numerze tygodnika "Wprost".

"Wprost": Szlaban na Schengen
Źródło zdjęć: © PAP | Balzas Mohai

Autostradą od strony Berlina zbliża się w kierunku Szczecina samochód osobowy. Jedzie z dozwoloną tu prędkością 140 km/h, jednak pierwszy raz od lat nie może pokonać polsko-niemieckiej granicy w Kołbaskowie, nie zwalniając. Najpierw droga zwęża się do jednego pasa, potem pojawia się ograniczenie prędkości do 30 km/h. Zatrzymywać się nie trzeba, jednak co chwilę któryś spośród przejeżdżających pojazdów typowany jest do kontroli. Strażnicy przeglądają dokumenty kierowców, czasem sprawdzają zawartość bagażników.

Kontrole i płoty

Restrykcje, które w związku z warszawskim szczytem NATO i krakowskimi Światowymi Dniami Młodzieży wprowadzono na miesiąc na granicach Polski z państwami unijnymi, nie wydają się specjalnie uciążliwe. Wyrywkowe kontrole dotyczą niewielkiej liczby przyjezdnych i są zdecydowanie łagodniejsze od tych na granicach zewnętrznych UE (tu zawieszono nawet mały ruch graniczny, co okazało się dość uciążliwe). Wszystko jest oczywiście zgodne z unijnym prawodawstwem - każde państwo ma prawo do wprowadzenia czasowych kontroli.

W połowie maja Komisja Europejska przypomniała, że obostrzenia mogą trwać najwyżej sześć miesięcy (a w wyjątkowych przypadkach można je przedłużać nawet kilka razy, jednak nie dłużej niż przez dwa lata). Do ubiegłego roku z takiej możliwości korzystano wyjątkowo rzadko. Tymczasem w ciągu ostatnich kilku miesięcy kontrole graniczne wprowadzali już Francuzi w związku z piłkarskimi mistrzostwami Europy, Belgowie w obawie przed zagrożeniem terrorystycznym, a Niemcy, Duńczycy i Austriacy z powodu napływu nielegalnych imigrantów.

Na granicach zewnętrznych Unii pojawiły się "zapory techniczne", wśród których największą sławę zyskał płot z drutu kolczastego postawiony przez władze węgierskie na granicy z Serbią. Nie jest on jednak wbrew pozorom konstrukcją wyjątkową. Podobne stoją od dawna na lądowych granicach Bułgarii i Grecji z Turcją, a kolejne są w fazie planowania. Paradoksalnie do ich budowania szykują się ci, którzy najgłośniej krytykowali pomysł Węgrów. Teraz własne płoty graniczne szykują Chorwaci na granicy z Serbią, a także Austriacy na granicach ze Słowenią (i być może z Węgrami).

Bomba imigracyjna

- Kryzys migracyjny i napływ azylantów do Europy tworzy ryzyko, że na stałe wrócą granice w UE - stwierdził wprost Roland Feicht, szef przedstawicielstwa Fundacji im. Friedricha Eberta w Polsce. Niestety, to już bardziej stwierdzenie faktu niż ostrzeżenie.

W całej Europie nie było w ostatnich miesiącach żadnego przykładu wprowadzenia ułatwień w ruchu granicznym. Dowodów na wdrożenie utrudnień jest za to wiele. Fiaskiem zakończyć się może nawet obiecana przez Angelę Merkel i najważniejszych oficjeli unijnych liberalizacja reżimu wizowego dla obywateli Turcji, którą zaoferowano w zamian za współpracę w zatrzymaniu fali uchodźców. Podobnie niepewna jest liberalizacja przepisów odnośnie Gruzji.

Uchodźcy nadal napływają do Europy. Ich liczba wyraźnie spadła - na grecką wyspę Lesbos, która stała się głównym punktem przerzutowym migrantów do UE, w ciągu pierwszych pięciu miesięcy tego roku przybyło ponad 90 tys. osób. To nadal dużo, ale tendencja jest wyraźnie spadkowa - o ile w kwietniu zanotowano 5100 przybyszów, to jeszcze rok temu codziennie lądowało ich od 400 do nawet 1000. Ale uspokojenie sytuacji na Morzu Egejskim nie musi być trwałe.

Dopiero w zeszłą środę Parlament Europejski zaakceptował plan utworzenia unijnej straży granicznej i przybrzeżnej, która mogłaby w razie potrzeby wspomóc własne służby krajów członkowskich. Na razie niewiele pomogły naprędce zorganizowane akcje Fronteksu albo NATO.

Straszak Le Pen

Powołanie wspólnej straży granicznej to krok w dobrą stronę, ale rosnący w siłę nacjonaliści twierdzą, że to wciąż za mało. W wywiadzie dla radia LCI przywódczyni francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen oświadczyła: "Żądamy niezwłocznego zniesienia strefy Schengen dla zapewnienia naszego bezpieczeństwa". Na razie wydaje się to niewykonalne, co jednak się stanie, jeśli partia Le Pen uzyska realny wpływ na politykę kolejnego rządu?

Straszenie "hordami niekontrolowanych przybyszów" to też stały element retoryki wolnościowców w Austrii, partii Geerta Wildersa w Holandii czy Ligi Północnej we Włoszech. Dla uczestników brytyjskiego referendum problem imigracji był istotniejszy niż możliwe ekonomiczne konsekwencje "rozwodu" z UE czy przymknięcia granic w Europie. Eurosceptycy domagają się przywrócenia kontroli granic, ale pomijają fakt, że we współczesnym zglobalizowanym świecie musi to pociągnąć za sobą potężne koszty.

Bardzo drogi szlaban

Roczna wartość wymiany handlowej realizowanej w Unii Europejskiej to 2,8 bln euro. Nawet ułamek procenta z tej sumy okazałby się odczuwalną stratą. Polska jako duży gracz na europejskim rynku przewozów (obok Niemiec czy Holandii) ma się czego obawiać. Roczne straty naszych przewoźników i eksporterów sięgnęłyby, według szacunków Komisji Europejskiej, nawet 500 mln euro. Jednak skutki odczuliby wszyscy; nawet mniejsze od nas Czechy czy Węgry straciłyby po ok. 200 mln euro.

W gronie poszkodowanych znaleźliby się nie tylko przewoźnicy. Choćby częściowe ograniczenie ruchu granicznego dotknęłoby wszystkie firmy posiadające oddziały i montownie za granicą (i znów w dużej mierze dotyczy to krajów Europy Środkowej). Oczywiście, nawet po ewentualnym demontażu Schengen nikt w Europie nie zamierza likwidować strefy wolnego handlu. Pozostaną w niej nawet brytyjscy "brexitowscy buntownicy". Tyle że zgodnie z najbardziej pesymistyczną ekspertyzą, zmniejszenie obrotów między krajami europejskimi o 20-30 proc. w długim terminie przyniosłoby straty porównywalne z wprowadzeniem ceł na poziomie 3 proc.

Według analizy Fundacji Bertelsmanna wszelkie konsekwencje ewentualnego przywrócenia kontroli granicznych kosztowałyby państwa Unii 470 mld euro rocznie. Straty skumulowane w ciągu dziesięciu lat wyniosłyby już 1,4 bln euro. Nie jest to suma, która zrujnowałaby europejską gospodarkę, jednak takie pieniądze mogłyby np. znacząco poprawić infrastrukturę zarówno w najbiedniejszych państwach UE, jak i w tych wciąż aspirujących do członkostwa.

Jest jeszcze jeden ważny, choć trudno wymierny skutek ewentualnego demontażu układu z Schengen - to ryzyko osłabienia z mozołem budowanej tkanki łącznej europejskiego organizmu.

Źródło artykułu:Wprost
unia europejskabrexitgranice
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (89)