ŚwiatWP z Ukrainy: Pod Kijowem może być więcej min niż w Donbasie. Rosjanie zostawiają je nawet w pralkach

WP z Ukrainy: Pod Kijowem może być więcej min niż w Donbasie. Rosjanie zostawiają je nawet w pralkach

Mimo odbicia podkijowskich miejscowości z rąk rosyjskich okupantów, nie wszyscy mogą wrócić do domów lub tego, co po nich zostało. – Liczba min pozostawionych przez Rosjan jest tu nieporównywalnie większa niż w Donbasie. Małe miny mogą być dosłownie wszędzie: w zabawkach, paczkach po papierosach, pralce. Dlatego tłumaczymy ludziom, że jeszcze za wcześnie na powrót. Najpierw musimy oczyścić teren – mówi WP Oleksandr Penczak, zastępca dowódcy grupy prac pirotechnicznych Państwowego Pogotowia Ratunkowego Ukrainy.

Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © Getty
Patryk MichalskiTatiana Kolesnychenko

13.04.2022 | aktual.: 13.04.2022 11:47

Korespondencja dziennikarzy Wirtualnej Polski z Ukrainy.

W drodze z Kijowa do Borodzianki ostrzeżenia przed minami przyciągają wzrok kierowców. Zjazd na pobocze to śmiertelne zagrożenie. Wzdłuż ulicy zalegają zniszczone czołgi i wozy opancerzone okupanta albo wcześniej zmiażdżone przez nich samochody Ukraińców. Leży też zastrzelona świnia z kilkoma śladami po kulach. Rosyjscy żołnierze tak samo traktowali ludzi. Tylko w niewielkim Makarowie zamordowali ponad 130 cywilów.

W Dmytrywce położonej przy jednej z bocznych dróg, odchodzących od głównej trasy, niemal żaden dom nie uchronił się przed rosyjskimi pociskami. Z budynków zostały gruzy. Wciąż nie ma tu ani elektryczności, ani bieżącej wody, dlatego ludzie jeszcze kilka dni temu przygotowywali jedzenie nad ogniskami.

Przed wojną we wsi mieszkało około 2 tys. osób. Ci, którzy zostali, przez ponad miesiąc ukrywali się w piwnicach w strachu przed ostrzałami i brutalnością rosyjskich wojsk. Mieszkańcy mówią, że kilku mężczyzn rozstrzelano przy lesie. Nie wiadomo, co stało się z ich ciałami.

– Przez wieś przechodziła linia obrony Rosjan. Okopali się tu, próbując odpierać natarcie ukraińskich wojsk od strony wsi Ozerszczyny – mówi Oleksandr Penczak, zastępca dowódcy grupy prac pirotechnicznych Państwowego Pogotowia Ratunkowego Ukrainy. To on z grupą saperów od niemal tygodnia prowadzi akcję odminowania Dmytrywki. Codziennie przez kilkanaście godzin sprawdzają okoliczne pola, drogi i każdy budynek. Dzień zaczynają jednak od dostarczania pomocy humanitarnej tym, którzy przeżyli i tym, którzy zdecydowali się wrócić od razu po wyzwoleniu. Potrzeby w okolicy są tak wielkie, że wolontariusze rzadko tu zaglądają.

Rosyjska "niespodzianka"

Pod koniec marca wojska okupanta zaczęły się wycofywać ze wsi. – Pozostawili po sobie wiele niespodzianek i to nie tylko na drogach. Małe miny mogą być dosłownie wszędzie: w zabawkach, paczkach po papierosach, pralkach. Niebezpieczne są też zalegające pod gruzami pociski. Tłumaczymy ludziom, że jest jeszcze za wcześnie na powrót do domu. Najpierw musimy oczyścić teren. A jeżeli już ktoś decyduje się na powrót, to pod żadnym pozorem nie może zjeżdżać na pobocze. Tylko w ciągu ostatnich godzin znaleźliśmy 49 min przeciwpancernych – mówi, pokazując rozbrojone "niespodzianki".

Saperzy jeszcze przed rozpoczęciem pracy długo rozmawiali z miejscowymi. Pytali, którędy chodzili okupanci. – Podczas wywiadów okazało się, że kręcili się z łopatami w pobliżu lasu. Znaleźliśmy tam 12 ukrytych min. Najczęściej na polach i wzdłuż dróg Rosjanie zostawiają miny przeciwpancerne. Ich detonacja następuje po nacisku ciężaru powyżej 250 kg, czyli samochodu albo sprzętu wojskowego. Jednak często pod tą miną ukryta jest kolejna pułapka. Ostrzegamy, że wszystko może być zaminowane. W niektórych domach Rosjanie wkładali miny do pralek. Wybuchały przy otwarciu drzwiczek – relacjonuje.

Oleksandr jest saperem od 26 lat. Najpierw pracował w Siłach Zbrojnych Ukrainy, a później w strukturach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Zanim Rosja rozpoczęła wojnę w Donbasie, zajmował się głównie unieszkodliwianiem niewybuchów z II wojny światowej. W 2014 roku rozminowywał m.in. obrzeża Mariupola i Sołedaru. Nie przypuszczał, że to samo będzie musiał robić na obrzeżach Kijowa.

– Liczba min pozostawionych przez Rosjan jest nieporównywalnie większa niż w Donbasie – zaznacza. Jeżeli jego obserwacje w rejonie Kijowa zostaną oficjalnie potwierdzone, to skala zaminowania byłaby jedną z najwyższych na całym świecie. Według danych z 2020 r., w ciągu sześciu lat trwania wojny, w wyniku eksplozji niewybuchów, wypadkom uległo ponad 1,7 tys. osób, w tym ok. 130 dzieci, a zginęło ponad 560 osób.

Saperski anioł stróż

W domu na skraju Dmytriwki, okupanci urządzili skład amunicji. Wycofując się prawdopodobnie wysadzili go w powietrze. Z budynku pozostał gruz, a pod nim mnóstwo niewybuchów. – Pod wpływem temperatury czy nacisku, do detonacji może dość w każdej chwili. Właśnie dlatego w rozbiórce nie może brać udziału żaden sprzęt. Musimy przerzucić każdą cegłę własnoręcznie.

W poszukiwaniach pomaga "koszka", czyli "kotka". To pieszczotliwa nazwa kotwicy na długiej linie. – Podchodzimy do miny, zaczepiamy o nią kotwicę i odchodzimy w ukrycie na odległość co najmniej 30 metrów. Minę trzeba poruszyć, żeby zobaczyć, czy coś jest pod nią, a następnie odczekać 15 minut, bo w niektórych zapłon następuje z opóźnieniem – wyjaśnia Oleksandr.

Dwa tygodnie temu mężczyzna i jego zespół byli świadkami tragedii. – Nasi wojskowi wracali do koszar, ale zignorowali ostrzeżenie i pojechali polną drogą. Najechali na minę. Szybko oczyściliśmy drogę do nich, żeby im pomóc. Niestety jeden z czterech żołnierzy nie przeżył – mówi, wspominając również przyjaciół z pracy, którzy zginęli w Donbasie.

Podczas wojny w Donbasie Oleksandr stracił kilku przyjaciół. Teraz dowodzi grupą saperów młodszych o co najmniej 20 lat. – W naszym zawodzie musimy odczuwać strach. Kiedy powtarzasz tę samą czynność, to poczucie zagrożenia zaczyna zanikać. Wtedy pojawia się największe ryzyko popełnienia błędów. Ja najbardziej boję się o rodzinę i moich chłopaków z pracy, którzy są młodsi ode mnie co najmniej o 20 lat. Są dla mnie jak synowie – dodaje.

Wszyscy saperzy w Dmytrywce pracują z żółto-niebieską motanką wpiętą w mundur. Anioł w narodowych barwach wykonany z materiałów to tradycyjny ukraiński amulet wykonany przez dzieci. – Wysłali je do nas razem z listem pełnym wdzięczności i wsparcia. Każdy z nas ma swojego anioła stróża – mówi Oleksandr, zakładając na ręce grube rękawice, by dalej przeczesywać teren.

Z Ukrainy Tatiana Kolesnychenko i Patryk Michalski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wojna w Ukrainieukrainarosja
Wybrane dla Ciebie