Mieszkańcy wyzwolonych miejscowości: "Wszystko prześmierdło ruskim żołnierzem". Relacja WP z Ukrainy
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Weszła do domu bez klucza, bo zamki wyrwali rosyjscy żołnierze. Jedli z jej talerzy, spali w jej pościeli. Przeczesali każdą szafę, wycierali ręce nawet o bieliznę córki. – Ciężko będzie tu dalej żyć – mówi pani Olga, starsza kobieta w chuście na głowie. Zabuczczja, niewielka wieś za Buczą, to miejsce, w którym spędziła całe dotychczasowe życie. Wróciła chwilę po wyzwoleniu.
Korespondencja dziennikarzy Wirtualnej Polski z Ukrainy.
Kolejni mieszkańcy zaczynają wracać do odbitych podkijowskich miejscowości. Nikt z nich nie ma pewności, czy cokolwiek zostało z jego domu. Niewielka miejscowość Zabuczczja nad rzeką Bucza, w pobliżu trasy warszawskiej i żytomierskiej, stała się ważnym punktem na trasie okupanta.
– Przed wojną nie mieliśmy pojęcia, że mieszkamy w tak strategicznym punkcie. Rosyjski sprzęt wojskowy przemieszczał się jedną i drugą trasą, u nas się spotykali. Było tu mnóstwo Rosjan – mówi Tetiana Nedaszkiwska, która mieszka z córką i ciotką.
Kilkanaście metrów od jej domu spadł pocisk. Zostawił ogromny lej. – Zanim weszli tu okupanci, pociski leciały we wszystkich kierunkach. Raz byłam w ogródku, kiedy zaczął się ostrzał. Padłam na ziemię. Myślałam, że już tam zostanę – wspomina kobieta. Kiedy rosyjscy żołnierze już weszli, przeczesywali każdy dom. Z tych opuszczonych wynosili garnki, dywany, telewizory. Resztę rozrzucali, w poszukiwaniu pieniędzy i biżuterii.
Przez dwa tygodnie Tetiana z córką i ciotką praktycznie nie wychodziły z piwnicy. Kobieta mówi, że dzięki zapasom nie były głodne. Wspomina tylko, że czasami tęskniła za smakiem chleba.
– Bombardowanie było słychać co chwilę. Kiedy w pobliżu przemieszczały się rosyjskie czołgi i transportery opancerzone, ściany drżały, a z sufitu odpadały kawałki tynku. Okupanci we trzech wchodzili do każdego domu. Kiedy przyszli do nas, kazali nam pojedynczo wychodzić z piwnicy. Wypytywali, gdzie są nasi mężczyźni. Powiedziałyśmy prawdę - że wszystkie jesteśmy wdowami – opowiada zdenerwowana.
"Spali w naszych łóżkach"
Dużo większe zniszczenia widać w drugiej części wioski. Niemal wszystkie domy przy ulicy Ojczystej zostały zdewastowane. Przez zniszczoną bramę wyskakuje kremowy labrador, domagając się czułości i kontaktu z człowiekiem. – To wasz pies? – pyta z nadzieją pani Olga, starsza kobieta w chuście. Po powrocie do Zabuczczji przygarnęła już cztery psy: dwa sąsiadów i dwie znajdy. Jej własny uciekł na początku wojny po kolejnych wystrzałach. – Nie wiem, czym mam je karmić. Tego, co zostało po ruskich żołnierzach, nawet psy nie chcą jeść – mówi, pokazując porozrzucane puszki po konserwach.
Olga mieszka w Zabuczczji od zawsze. Duży piętrowy dom zbudował jeszcze jej dziadek. Kiedy zaczęła się wojna, nie chciała wyjeżdżać. - Szczęśliwym zrządzeniem losu moja 25-letnia córka wyjechała do Niemiec na kilka dni przed inwazją. Ja chciałam przeczekać, ale kiedy zaczęła się okupacja, wyjechałam przy pierwszej okazji - opowiada. Jednak, kiedy tylko 1 kwietnia usłyszała o uwolnieniu Buczy, zaczęła się pakować, by jak najszybciej wrócić do domu.
Okupanci wjechali na jej podwórko czołgiem. Zniszczyli bramę i przeorali betonową wylewkę. Zaparkowany przed garażem samochód ukradli, ale na jego miejscu pojawił się inny – z wymalowanym przez Rosjan znakiem V. - Odetchnęłam z ulgą, że dom wciąż stoi, a my przecież żyjemy. Nie stało się nic takiego w porównaniu do tragedii w Buczy. Ale kiedy już weszłam do środka, załamałam się. Zniszczyli wszystko. Nawet dziecięce zabawki. Rozwalili zamek do drzwi i weszli. Wszędzie był niewyobrażalny chlew – opowiada.
W kuchni wciąż stoją brudne naczynia, a obok opakowania po racjach żywnościowych. Są też kradzione kiszonki i surowe ziemniaki. Wokół wala się "suchy spirytus" w tabletkach, który łatwo można rozpalić w każdych warunkach i szybko podgrzać jedzenie. Rozpalali go na kuchence gazowej, obok palników. Na stole wciąż leżą zapakowane "galety", ciastka produkowane specjalnie dla rosyjskich żołnierzy. – W całym domu nie uchowała się ani jedna nietknięta szafka. Wszystko wybebeszyli na podłogę. Nic nie znaleźli, ale ukradli mi czajnik, kawiarkę, a nawet garnki.
Największe zaskoczenie czekało na kobietę na piętrze. – Zobaczyłam, że w biurku brakuje jednej szuflady. Okazało się, że któryś z żołnierzy wyciągnął ją, wysrał się i wyrzucił przez okno – opowiada z nieukrywanym śmiechem. Szybko jednak poważnieje i bierze głęboki wdech. – Nie mogę tego pojąć. Co to są za ludzie?! Oni spali w naszych łóżkach, żyli w naszym domu. Wszystko prześmierdło ruskim żołnierzem. Ciężko będzie nam tu dalej żyć – mówi ze łzami w oczach.
"Ja już to wszystko widziałem"
Igor to, co zastał w swoim domu, też nazywa "chlewem": porozrzucane rzeczy, sterty brudnych naczyń. Mężczyzna około pięćdziesiątki do ostatniej chwili zwlekał z wyjazdem. Już raz, w 2014 roku, uciekał przed wojną. Mieszkał w Doniecku i musiał porzucić cały rodzinny majątek, by chronić żonę i dzieci. Mówi, że wiedział, jak wygląda wojna. Tym razem nie chciał zostawiać dobytku, ale kiedy zaczęła się okupacja, wyjechał, bo bał się o najbliższych.
– Mieliśmy szczęście. Udało nam się bezpiecznie wyjechać. Tuż po nas próbowali wyjechać nasi znajomi: Marina i Kola ze swoimi dwiema córkami. Po drodze zobaczyli jadący prosto na nich rosyjski czołg. Spanikowali. Zawrócili. Rosjanie otworzyli ogień. Ich trzyletnia córka zginęła – mówi Igor. Dziewczynka jest jedną z czterech ofiar rosyjskich okupantów w Zabuczczji, o których obecnie wiadomo. Dwie osoby zginęły od odłamków, jedna została postrzelona.
– To mężczyzna, który przechodził przez drogę. Rosjanie trafili w tętnicę udową. Wykrwawił się w kilka chwil – opowiada Igor.
Większość domów przy ulicy Ojczystej została zniszczona przez artylerię albo splądrowana. Niemal ze wszystkich sypialni w okolicy zniknęły materace. Rosjanie ściągali je do domu na wzgórzu. Właściciele nie zdążyli jeszcze się do niego wprowadzić. Kończyli ostatni etap budowy. Budynek ma grube, solidne betonowe ściany i głęboką piwnicę, która dla co najmniej kilkunastu okupantów stała się idealnym schronem przeciwbombowym. Zostawili po sobie resztki jedzenia, butelki po kradzionym alkoholu, lekarstwa i zakrwawione bandaże.
Z Ukrainy Tatiana Kolesnychenko i Patryk Michalski