Wojsko Polskie na Ukrainie? Gen. Polko ostro podsumowuje deklaracje Donalda Tuska
- Polska nie zapewni sobie bezpieczeństwa, chowając głowę w piasek. Kiedy coś się dzieje blisko naszych granic, musimy uczestniczyć w rozwiązaniach - powiedział WP gen. Roman Polko, odnosząc się do stanowiska rządzących ws. potencjalnego udziału polskich sił w misji pokojowej na Ukrainie.
- Nie przewidujemy wysłania wojsk do Ukrainy - powiedział w poniedziałek premier Donald Tusk. To już trzecia taka deklaracja polskiego premiera wygłoszona w ostatnich tygodniach. Słowa te padły, gdy w Paryżu zbiera się nadzwyczajny szczyt w sprawie zakończenia wojny w Ukrainie. Jego uczestnikami są: Polska, ale także Wielka Brytania, Niemcy, Włochy, Hiszpania, Holandia i Dania - reprezentująca kraje bałtyckie i skandynawskie. W spotkaniu ma też wziąć udział sekretarz generalny NATO Mark Rutte.
Pilnie zwołany szczyt to reakcja europejskich polityków rozczarowanych finałem Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. To tam specjalny wysłannik USA ds. Ukrainy i Rosji generał Keith Kellogg ogłosił, że Europa nie będzie bezpośrednio uczestniczyć w negocjacjach pokojowych między Rosją a Ukrainą.
Tymczasem Francja i Wielka Brytania chcą wejść do akcji. Deklarują, że są gotowe wysłać do Ukrainy żołnierzy, którzy zabezpieczą linię rozdzielanie wojsk rosyjskich i ukraińskich. W Polsce przeważają przeciwnicy ewentualnego udziału polskich żołnierzy - jak szef MON Władysław Kosiniak Kamysz, Michał Dworczyk (PiS).
- Zaprzeczenia na tym etapie to jest czysty populizm. Jak można z góry zaprzeczyć wysłaniu wojsk, skoro nie znamy jeszcze ustaleń dotyczących zasad ich obecności sił rozjemczych? Powinniśmy być obecni w Ukrainie, ponieważ utrzymanie przyszłego pokoju to sprawa polskiego bezpieczeństwa - grzmi gen. Roman Polko były dowódca jednostki GROM, uczestnik operacji w Iraku, Afganistanie, byłej Jugosławii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zaczaili się na Rosjan pod Kurskiem. Żołnierze Putina nie mieli szans
Gen. Polko dodał, iż czyta komentarze zwykłych Polaków, obawiających się o bezpieczeństwa polskich żołnierzy. - Doceniam głosy przeciwko narażaniu życia naszych żołnierzy, jednak dziś odpowiedzialny polityk powinien mówić: nie wykluczamy wysłania wojsk na Ukrainę - podkreśla rozmówca.
W ten sposób wypowiedział się w poniedziałek szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Dariusz Łukowski. Na pytanie, czy Polska powinna wysłać żołnierzy na Ukrainę, odparł: "dziś nie". Doprecyzował: - Nie można tego wykluczyć, scenariusze się rozwijają. Może dojść do takiej sytuacji, że trzeba będzie w jakiś sposób uczestniczyć w tej misji - powiedział w wywiadzie dla Radia Zet.
Nowa misja dla polskiej armii? Generał Polko komentuje
- Kluczem do sukcesu jest znalezienie właściwiej formuły międzynarodowej koalicji strzegącej pokoju. Można zaprosić czy zaangażować wojska z Turcji, czy Chin. Ich Rosjanie nie odważą się atakować. To kraje, z którymi nie chcą mieć konfliktowych sytuacji. Stany Zjednoczone powinny brać udział w utrzymaniu pokoju, który wynegocjują - wskazuje gen. Polko.
Polska ma tu do odegrania szczególną rolę: "większość zaopatrzenia dla pokojowego kontyngentu przechodziłoby przez lotnisko w Jasionce i polsko-ukraińską granicę".
Zdaniem generała, gdyby zastosować analogię do wielkości sił rozdzielających państwa koreańskie, potrzebnych będzie ponad 100 tys. żołnierzy sił międzynarodowych. Rozmówca wskazuje, że strefa rozdzielenia wojsk musiała mieć około 20 km szerokości, tak aby obie strony nie mogły ostrzeliwać się ponad głowami sił rozjemczych.
Nadchodzi era drapieżnych państw
- Polska, angażując się w działania na rzecz pokoju na Ukrainie, powinna kierować się przede wszystkim własnym interesem, oczekiwać w zamian gwarancji bezpieczeństwa i obecności Stanów Zjednoczonych - wylicza ppłk. rez. Maciej Korowaj, analityk wojskowy związany z Uniwersytetem w Białymstoku oraz Akademią Sztuki Wojennej.
- Pokój na Ukrainie i działania działania związane z jego utrzymaniem są w naszym interesie. Wynik negocjacji musi gwarantować Ukrainie samodzielność i nie ograniczać jej możliwości obronnych w stosunku do Rosji - dodaje analityk.
Zdaniem ppłk Korowaja w polityce nadchodzi era "drapieżnych państw", których przywódcy jak Trump kierują się przede wszystkim realnymi możliwościami i interesami, a nie wartościami i ideami.
- Stany Zjednoczone pod rządami polityków reprezentujących to podejście oczekują, że sojusznicy będą wnosić realny wkład, np. poprzez zakup broni, zamiast polegać wyłącznie na amerykańskiej potędze. Większość polityków europejskich nie jest przygotowana do takiego sposobu myślenia i działania, ponieważ wciąż wierzą w siłę wartości - podsumowuje.
Od 12 lutego Donald Trump i amerykańska administracja rozpoczęli konkretne działania zmierzające do zakończenia trwającej od trzech lat wojny między Rosją a Ukrainą. Amerykański przywódca odbył rozmowy z prezydentami Putinem i Zełenskim. Prezydent USA spieszy się z działaniami, mającymi na celu zakończenie wojny w Ukrainie - ocenia agencja Bloomberg i wskazuje, że ewentualne zawieszenie broni mógłby zostać ogłoszone przed 20 kwietnia.
Francja już jesienią chciała stworzyć koalicję pięciu do ośmiu państw zdeterminowanych do działania. Nieoficjalne "źródła dyplomatyczne" Reutersa podawały, iż Francja i Wielka Brytania omawiały perspektywę wysłania wojsk na Ukrainę, a strona ukraińska prowadziła podobne rozmowy z krajami bałtyckimi i skandynawskimi.
Według ekspertów wojskowych Rosji coraz trudniej jest prowadzić ataki lądowe na froncie we wschodniej Ukrainie, co sugeruje, że zawieszenie broni jest realne w bliskim terminie.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski