Wojsko masakruje cywilów - dziesiątki niewinnych ofiar
W niedzielnym ataku syryjskiej armii na miasto Hama zginęło 95 osób - informują syryjscy obrońcy praw człowieka. Doniesieniami o liczbie ofiar jest zaniepokojony szef brytyjskiej dyplomacji William Hague. W całym kraju żołnierze zabili co najmniej 121 ludzi.
Według Ammara Kurabiego, szefa Krajowej Organizacji na rzecz Praw Człowieka, armia i siły bezpieczeństwa otworzyły ogień do cywilów w Hamie, zabijając 95 osób. Poprzedni bilans mówił o 45 ofiarach śmiertelnych ofensywy armii w tym mieście, położonym na zachodzie Syrii.
Kurabi przekazał, że w sumie w atakach armii w kilku syryjskich miastach zginęło w niedzielę 121 osób, a dziesiątki zostały ranne; stan wielu jest ciężki.
Syryjski działacz na rzecz praw człowieka sprecyzował, że 19 osób zginęło w mieście Dajr az-Zaur, na wschodzie Syrii, sześć w mieście Harak, a jedna w Abu Kamal (także na wschodzie kraju).
"To regularna wojna przeciwko obywatelom"
Attache prasowy amerykańskiej ambasady w Damaszku J.J. Harder określił ataki syryjskich sił na demonstrantów jako regularną wojnę przeciwko obywatelom. Dodał, że krwawy szturm na miasto Hama, prowadzony przez syryjskie czołgi, to "ostatni akt absolutnej desperacji". W wywiadzie udzielonym BBC dyplomata stwierdził, że w Syrii funkcjonuje jeden wielki, uzbrojony gang, nazywający się syryjskim rządem.
Miasto, w którym trwają antyreżimowe demonstracje, z czterech stron szturmują czołgi. Ostrzeliwują z ciężkiej broni maszynowej barykady, wzniesione przez manifestantów. Z dachów budynków strzelają snajperzy. Odcięto elektryczność i wodę.
- Możemy wyraźnie powiedzieć, że rząd w Damaszku toczy wojnę przeciwko Syryjczykom- podkreślał J.J. Harder. W jego ocenie, świadczy to o desperacji władz. - Zabijają własnych obywateli, wysyłają czołgi przeciwko cywilom. To żałosne - mówił amerykański dyplomata.
W kraju wrze już od wielu tygodni
Od wielu tygodni władze próbują zdławić opór przeciwników reżimu prezydenta Baszara el-Asada w Hamie, gdzie dochodziło do wielkich manifestacji, gromadzących nawet 500 tys. ludzi.
Zaniepokojenie wydarzeniami w Hamie, położonej ok. 200 km na północ od Damaszku, wyraził w niedzielę brytyjski minister spraw zagranicznych William Hague. - Żadne takie działanie przeciwko cywilom, którzy manifestowali w ostatnich tygodniach w mieście w sposób pokojowy, nie ma usprawiedliwienia - oświadczył w komunikacie.
Podkreślił, że ofensywa syryjskich władz "wpisuje się w skoordynowaną akcję prowadzoną w pewnych miastach, mającą na celu uniemożliwienie Syryjczykom manifestowanie przed ramadanem". "Te ataki są tym bardziej szokujące że dochodzi do nich w tuż przed rozpoczęciem świętego dla muzułmanów miesiąca" - dodał. Ramadan w tym roku rozpoczyna się 1 sierpnia.
Szef brytyjskiej dyplomacji zażądał także od prezydenta Asada, by "natychmiast zaprzestał ataków przeciwko swemu własnemu narodowi". Asad myli się, "jeśli sądzi, że opresja i siła militarna zakończą kryzys w jego kraju" - zaznaczył Hague.
Hama jest symbolem walki z reżimem od czasu krwawego stłumienia w 1982 roku zorganizowanego przez Bractwo Muzułmańskie powstania przeciwko ojcu obecnego prezydenta - Hafezowi el-Asadowi. Zginęło wówczas - według różnych szacunków - od 10 tys. do 30 tys. ludzi.
Opozycja ocenia, że syryjskie siły bezpieczeństwa od rozpoczęcia antyrządowych wystąpień zabiły 1634 osoby. Los kolejnych 2918 osób jest nieznany. Aresztowano ok. 26 tys. osób, z których wiele było poddawanych torturom. Za kratami przebywa dotychczas 12 617 przeciwników prezydenta.