Wojna z Irakiem może przysporzyć rekrutów bin Ladenowi
Czy wojna z Irakiem, prowadzona pod przewodnictwem USA, poprawiłaby bezpieczeństwo na świecie, w tym na Bliskim Wschodzie? - zastanawia się Reuter i odnotowuje, że wielu ludzi uważa, iż taka wojna mogłaby rozpętać falę nastrojów antyamerykańskich i przysporzyć rekrutów Osamie bin Ladenowi.
Na Bliskim Wschodzie opinie ulicy, kół oficjalnych, analityków, naukowców i duchownych są niemal jednomyślne - amerykańska inwazja niemal na pewno wywoła reakcję, która może stać się zagrożeniem dla bezpieczeństwa na całym świecie.
"Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że każdy przypadek użycia siły przez jakieś mocarstwo z zewnątrz wyzwalał reakcję" - mówi Sami Baroudi, profesor nauk politycznych w Libanie.
Z uwagi na bardzo silne nastroje antyamerykańskie na Bliskim Wschodzie, atak, mający na celu obalenie Saddama Husajna, byłby - zdaniem większości analityków - podsycaniem płomieni w i tak już bardzo niestabilnym regionie.
"Polityka USA radykalizuje opinie publiczną. Stany Zjednoczone prowadzą skrajnie niebezpieczną politykę prowokowania Arabów i muzułmanów. Rezultatem może być tylko nasilenie się terroryzmu i przemocy" - powiedział Reuterowi ekspert do spraw Bliskiego Wschodu Patrick Seale.
"Region arabski i muzułmański nie jest gotów na nowe doświadczenia kolonialne. Al-Qaeda wciąż tam jest, przygotowana do ponownego uderzenia, przyciągając codziennie nowych rekrutów" - dodał Seale.
Wielu analityków uważa, że wojna z Irakiem będzie wiatrem w żagle Al-Kaidy. "Jakie będą skutki obecności 100 tysięcy żołnierzy amerykańskich w rejonie Zatoki Perskiej, jeśli obecność 10 tysięcy stała się zarzewiem rewolty wśród zwolenników bin Ladena?" - spytał pewien dyplomata, nawiązując do kampanii bin Ladena przeciwko obecności wojsk amerykańskich na Półwyspie Arabskim po wojnie nad Zatoką Perską w 1991 roku.
Waszyngton mówi, że Saddam jest zagrożeniem, które należy usunąć, żeby świat był bezpieczniejszy. Ale w świecie arabskim wielu ludzi uważa, że zagrożeniem jest Izrael, uwikłany w krwawy konflikt z Palestyńczykami od pięciu dziesięcioleci i dysponujący - jak wynika z nieoficjalnych szacunków - ok. 200 głowicami nuklearnymi.
Analitycy twierdzą, że współczucie, jakie opinia publiczna w krajach arabskich okazywała Stanom Zjednoczonym po 11 września, "wyparowało" z powodu tego, co postrzega się jako "ślepe poparcie" Izraela, umacniające ludzi w przekonaniu, że USA prą do "krucjaty" przeciwko islamowi.
Zdaniem Reutera, szczególnie niepokojące jest to, że nastroje antyamerykańskie ogarniają tradycyjnie prozachodnią arabską klasę średnią i wyższą. "Ludzie, wykształceni na Zachodzie, wyznający liberalne wartości (...) stają się wrogo nastawieni do Zachodu" - mówi pewien dyplomata, którego zdaniem ta zmiana postaw została spowodowana polityką amerykańską.
Arabscy politycy i naukowcy są bardzo nieufni w kwestii prawdziwych intencji USA. Uważają, że Izrael i jego amerykańscy sojusznicy, z których wielu zasiada na eksponowanych stanowiskach w administracji George'a W. Busha, próbują pchnąć Amerykę do zniszczenia wrogów Izraela i przejęcia kontroli nad ropą naftową w rejonie Zatoki Perskiej.
Widząc oznaki nadciągającej wojny, wielu muzułmanów zwraca się do meczetów. Przesłanie, które stamtąd otrzymują, często jest bardzo radykalne. Wyższy duchowny saudyjski ostrzega ostatnio, że Zachód chce zniszczyć islam. "Niewierni chcą zaatakować kraje arabskie i muzułmańskie, atakując Saddama" - mówił.
Analitycy podkreślają, że groźba wojny ułatwi Osamie bin Ladenowi i innym radykalnym ugrupowaniam pozyskiwanie nowych ludzi. __"To jest antyimperialistyczny, antyamerykański ruch (...), a nie pojedyncza organizacja i ten ruch rekrutuje mnóstwo małych ugrupowań, oburzonych na USA i pragnących odpowiedzieć ciosem na cios" - mówi Seale.(aka)