ŚwiatWojna o krowy w Indiach. Zaostrzający się spór ideologiczny o symbol kraju zbiera krwawe żniwo

Wojna o krowy w Indiach. Zaostrzający się spór ideologiczny o symbol kraju zbiera krwawe żniwo

• W Indiach niebezpiecznie zaostrza się spór ideologiczny o krowy

• Doszło do serii zabójstw i linczów osób oskarżanych o zabijanie krów

• Atmosfera robi się napięta odkąd władzę przejął nacjonalistyczny rząd

• Symbol Indii jest wykorzystywany przez prawicę do dzielenia społeczeństwa

• Nie zmienia to faktu, że kraj ten jest największym na świecie eksporterem wołowiny

Wojna o krowy w Indiach. Zaostrzający się spór ideologiczny o symbol kraju zbiera krwawe żniwo
Źródło zdjęć: © Getty Images News | Allison Joyce / Stringer
Tomasz Augustyniak

19.04.2016 | aktual.: 19.04.2016 10:05

Krowy to ważna część indyjskiej duchowości i gospodarki. Po dojściu do władzy nacjonalistów stały się centrum ideologicznego sporu i narzędziem walki politycznej. W efekcie doszło do serii zabójstw i linczów osób oskarżanych o zabijanie krów.

Tłum otoczył dom w Bisarze w stanie Uttar Pradeś, kiedy od dawna było już ciemno. Mieszkańcy - jedyna muzułmańska rodzina we wsi - zjedli kolację i przygotowywali się do snu, kiedy grupa mężczyzn wbiegła do środka krzycząc, że muzułmanie zabili i zjedli krowę. W lodówce znaleźli mięso. Mimo zapewnień kobiet, że to baranina, zaatakowali najstarszego członka rodziny, Mohammada Akhlaqa. Rozbili mu głowę maszyną do szycia i półprzytomnego wywlekli z budynku. W ruch poszły pięści, kije, cegły i noże. Po godzinie wezwani przez sąsiadów policjanci mogli już tylko stwierdzić, że Mohammad Akhlaq nie żyje, a jego syn jest ciężko ranny. Później śledczy ustalili, że do rozprawy z muzułmanami wzywano w pobliskiej świątyni hinduistycznej.

Lincz w Uttar Pradeś wydarzył się we wrześniu i rozpoczął czarną serię. Niedługo później kierowca ciężarówki oskarżony o przemyt bydła został zabity przez tłum w stanie Himaćal Pradeś, inny spalony żywcem na drodze w Kaszmirze. W stanie Dźarkhand powieszono na drzewie dwóch handlarzy bydłem - 35-letniego mężczyznę i nastolatka. Wśród aresztowanych w związku ze sprawą był członek jednej z organizacji broniących krów. Podobnych przypadków, nie zawsze śmiertelnych, było znacznie więcej. Poseł jednego ze stanowych parlamentów został pobity przez członków rządzącej partii za zorganizowanie przyjęcia, na którym serwowano dania z wołowiny. Kiedy szef rządu stanu Karnataka powiedział, że nikt go nie może powstrzymać przed jedzeniem krowiego mięsa, tamtejszy prawicowy działacz zagroził, że obetnie mu głowę.

Wokół krów robi się nad Gangesem coraz goręcej. Symbol Indii jest wykorzystywany do międzypartyjnych rozgrywek i dzielenia społeczeństwa na swoich i obcych. Wszystko przy wsparciu polityków rządzącej Indyjskiej Partii Ludowej (BJP) i ku uciesze liderów faszyzujących organizacji.

Premier broni krów

Odkąd niespełna dwa lata temu władzę w Delhi przejął nacjonalistyczny rząd Narendry Modiego, klimat wokół krów bardzo się zmienił. W wielu częściach kraju zaostrzono ograniczenia ich uboju. W Radżastanie powstał departament zajmujący się wyłącznie ochroną tych świętych zwierząt. Władze zaleciły, żeby jeden ze szpitali w Dźajpurze przetestował krowi mocz jako środek dezynfekujący, a urzędnicy zachęcają do wytwarzania z niego jak największej liczby produktów tak, żeby właściciele mogli na nich zarabiać. W międzyczasie powstały dziesiątki grup samozwańczych obrońców krów oraz ich ogólnokrajowe zrzeszenie, która domaga się od parlamentu ustanowienia kary śmierci dla zabójców bydła i oficjalnej uchwały, że krowa jest "matką narodu".

Grunt pod te wydarzenia przygotowywano od dawna. Jeszcze podczas wieców wyborczych przyszły premier oskarżał oponentów o nadmierne promowanie eksportu wołowiny. BJP zdobywała serca ludzi sloganami w rodzaju: "Oddaj głos na Modiego, daj życie krowie". Dziś szef rządu milczy na ten temat, w odróżnieniu od członków swojej partii. Minister rolnictwa określił niedawno ubój bydła jako śmiertelny grzech. Manohar Lal Khattar, premier stanu Harijana i protegowany Modiego, powiedział, że indyjscy muzułmanie będą musieli przestać jeść wołowinę, a minister kultury Makesh Sharma stwierdził, że lincz w Bisarze był dziełem przypadku. Jako dowód dobrych intencji tłumu wskazywał fakt, że zaatakowany dom prawie nie ucierpiał, a córka zamordowanego nie została zgwałcona.

"Wiele szkodliwych osób z BJP i ruchu narodowego czuje się ośmielonych aż do granic bewzstydu. Nikt w partii [rządzącej] nie chce okazać nietolerancji dla braku tolerancji" - skomentował w felietonie dla dziennika "Indian Express" Pratap Bhanu Mehta, szef delhijskiego think tanku Centre for Policy Research. Shashi Tharoor, indyjski dyplomata i były podsekretarz generalny ONZ, napisał, że rząd notuje gorsze od spodziewanych wyniki gospodarcze, a religijni szowiniści zdominowali jego politykę. Tajemnicą poliszynela jest, że Narendra Modi wygrał wybory dzięki poparciu skrajnie prawicowych organizacji. Jednym z ich warunków była pomoc przyszłego rządu w propagowaniu gau rakśa - ochrony krów. Dziś radykałowie wykorzystują tradycję i skomplikowane relacje międzyreligijne do szerzenia swojej ideologii.

Tradycja i współczesność

80 proc. mieszkańców Indii to wyznawcy hinduizmu. Większość uznaje krowę, ulubione zwierzę boga Kryszny, za objęte szczególną ochroną. W swojej książce "Mit świętej krowy" prof. Dwijendra Narayan Jha dowodzi jednak, że nie zawsze tak było - w starożytności zwyczaj jedzenia wołowiny było powszechny wśród braminów. "Wołowina była ważną częścią indyjskiej haute cuisine, a krowy często zabijano na cześć ważnych gości. Nie ma podstaw żeby twierdzić, że hinduiści nigdy nie jedli krowiego mięsa" - powiedział telewizji Al-Dżazira. Po publikacji pracy badaczowi wielokrotnie grożono, a dystrybucji jego książki na jakiś czas zakazano. Wzmianki o starożytnych praktykach jedzenia mięsa krów zostały też starannie usunięte z podręczników szkolnych.

Tymczasem szacunek, którym darzy się te święte zwierzęta, jest dość wybiórczy. Z jednej strony w Indiach istnieje około trzech tysięcy schronisk dla nich. Z drugiej - wychudzone i zaniedbane krowy często błąkają się po miastach, zjadając śmieci z ulic. Same także bywają zjadane. Badania pokazują, że wołowinę ma w jadłospisie 40 proc. indyjskich muzułmanów (64 mln osób), około 2 proc. wyznawców hinduizmu (12,5 mln osób) i 26 proc. chrześcijan (6,5 mln osób). Wielu z nich nie stać na droższe mięso. Ubój krów jest zakazany w 24 z 29 indyjskich stanów, ale w stanie Kerala, Bengalu Zachodnim i graniczącej z Chinami północnowschodniej części kraju jest całkowicie legalny, a wołowina powszechnie spożywana. Tymczasem hinduscy radykałowie zabijanie i jedzenie krów wiążą wyłącznie z wyznawcami islamu. Staje się to wygodnym pretekstem do prześladowań całej, prawie 180-milionowej społeczności. Wiele w tym hipokryzji.

Krowi biznes

Mimo wszystkich kontrowersji Indie są największym na świecie eksporterem wołowiny i piątym co do wielkości rynkiem zbytu tego mięsa. Większość pochodzi jednak nie od krów, ale od bawołów, które nie są powszechnie uważane za święte. Przemysł daje zatrudnienie setkom tysięcy ludzi - nie tylko tym, którzy pracują przy uboju zwierząt i obróbce mięsa, ale także producentom wyrobów skórzanych, leków i jedzenia dla zwierząt domowych.

Znawcy tematu przyznają, że trudno byłoby wprowadzić całkowity zakaz produkcji wołowiny. Zniszczyłoby to całą branżę i odebrało możliwość zarobku farmerom. Większości rolników nie stać na utrzymywanie krów, kiedy się zestarzeją i przestają dawać mleko, więc po cichu sprzedają je rzeźnikom. Kiedy zbiory są gorsze, takie rozwiązanie pozwala utrzymać rodzinę przez kilka miesięcy. Na przeszkodzie stoją też uwarunkowania kulturowe i prawne. W jednych stanach zakazany jest ubój jakiegokolwiek bydła, w innych tylko krów, w jeszcze innych tylko tych, które dają mleko. Również kary są rozmaite: od grzywny do kilku lat za kratkami.

Chociaż zakazu prawdopodobnie nie będzie, to ograniczenia prawne i coraz częstsze ataki na producentów bawolego mięsa prowadzą do powstawania podziemia. W całym kraju działa ok. 3,6 tys. legalnych rzeźni i kilkakrotnie więcej nielegalnych. Szacunki mówią też o dwóch milionach krów wywożonych co roku do ubojni w muzułmańskim Bangladeszu. Tymczasem w stanie Gudźarat, w którym zabicie krowy jest zagrożone 7-letnim pobytem w więzieniu, w ciągu ostatnich dziesięciu lat eksport wołowiny podwoił się. Prognozy mówią, że w skali całego kraju nadal będzie rósł. Nie wiadomo, ile z produkowanego mięsa pochodzi od świętych krów.

Wiadomo za to, że spór o nie najbardziej szkodzi zwykłym obywatelom, którym radykałowie po obu stronach sączą do głów nienawiść. Półtora roku temu w Bangalurze tłum złożony z muzułmanów dotkliwie pobił sklepikarza, który rozdawał dzieciom pod szkołą swoją książkę. Przekonywał w niej, że ubój krów powinien zostać zabroniony. Takie wydarzenia nie przyczyniają się do poprawy wizerunku kraju zszarganego w ostatnich latach aferami wokół gwałtów, powszechnej korupcji i brutalnych konfliktów kastowych.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (169)