Wojenne pomysły, które nie zdały egzaminu
W trakcie największego konfliktu w dziejach ludzkości powstało wiele różnorodnych rodzajów broni. Z niektórych zrodziły się legendy wytyczające drogę rozwoju przemysłu zbrojeniowego, inne konstrukcje były jednak przeciętne lub zupełnie nieudane, choć miały szansę pod niektórymi względami wyprzedzić swoją epokę.
Japońscy samobójcy
Trudno wyobrazić sobie gorszą broń niż ta, która zabija własnych żołnierzy. Właśnie to zakładały jednak niektóre rodzaje sprzętu wykorzystywanego przez Japonię pod koniec wojny. Mentalność oraz wyszkolenie cesarskich żołnierzy prowadziły do samobójczych ataków, w których piloci kierowali swoje maszyny na wroga z myślą o jego staranowaniu, już wcześniej, praktycznie od początku wojny. Chodziło jednak o indywidualne akcje, a podobnie postępowali także żołnierze innych armii.
Akcje te zyskały systematyczny charakter dopiero w 1944 r., kiedy pierwszy raz pojawiło się pojęcie kamikaze, czyli boski wiatr. Oficjalna japońska nazwa tych jednostek brzmiała jednak tokkotai (specjalna jednostka szturmowa). Do ich pierwszego ataku doszło 25 października 1944 r. w zatoce Leyte, a celem stały się amerykańskie okręty. Choć pierwsze ataki odniosły sukces, Amerykanie wkrótce znaleźli sposoby, jak się przed nimi bronić, i ich skuteczność stopniowo spadała.
Japończycy wykonali więc kolejny krok i zdecydowali się opracować specjalny samolot, którego szybkość umożliwi mu uniknięcie amerykańskich myśliwców i przedostanie się przez obronę przeciwlotniczą okrętów. Firma Jokosuka przedstawiła prosty drewniany samolot z trzema silnikami rakietowymi z tyłu i ładunkiem 1200 kg materiału wybuchowego z przodu. Maszynę, nazwaną MXY7 Ohka, w rejon ataku dostarczał bombowiec Mitsubishi G4M2e. Pilot zamknięty był w swojej kabinie i jego zadaniem było najpierw doszybować w okolice celu, później skierować samolot
na wybrany okręt, włączyć silniki i przejść w lot nurkowy.
Maszyna osiągała rzeczywiście dużą szybkość, nawet 1000 km/h, co znaczyło jednak, że była trudna do kierowania i lotnicy często chybiali. Amerykanie nadali jej trafne imię "Baka" (szaleniec). Według dostępnych danych Ohka zniszczyły tylko trzy amerykańskie okręty, co z uwagi na 850 wyprodukowanych maszyn jest rzeczywiście słabym wynikiem. W walce użyto tylko pierwszą wersję Ohka Model 11. Japończycy zaprojektowali także inne wersje, między innymi także z silnikiem odrzutowym mogącym zapewnić większy zasięg (podstawowy model miał zasięg tylko 36 km) oraz wersję do startów z katapult okrętów podwodnych lub z brzegu.
Do wykonywania ataków samobójczych opracowano także śmigłowy samolot Nakajiima Ki-115, który jednak nie wziął udziału w walce. Użyto jednak innych środków samobójczych. Marynarka japońska wykorzystywała np. "żywe torpedy" Kaiten oraz szybkie "wybuchające" motorówki Shinjo. Samobójcze torpedy miały średnicę jednego metra i niosły 1550 kg ładunku wybuchowego. Osiągały prędkość 56 km/h i wypuszczano je z pokładów okrętów podwodnych transportujących ich sześć sztuk. Podobnie jak samoloty rakietowe Ohka, także ich wyniki nie były najlepsze, gdyż zatopiły prawdopodobnie tylko trzy okręty wroga. Nie lepiej radziły sobie także motorówki Shinjo oraz ich wersja dla sił lądowych nazywana Maruni. Pomimo tego, że wyprodukowano ponad 9000 sztuk, zatopiły lub ciężko uszkodziły tylko 10 okrętów US Navy. Jest jednak oczywiste, że nawet w przypadku większych sukcesów broń samobójcza nie mogła przechylić szali zwycięstwa na stronę japońską.
Maszynowa porażka
Firma Breda w latach 20. na życzenie armii włoskiej opracowała kilka modeli lekkiego karabinu maszynowego. Armia w końcu przyjęła do uzbrojenia Modello 30, który został standardowym włoskim elkaemem czasów II wojny światowej. Nie można jednak powiedzieć, że chodziło o udaną konstrukcję – było raczej na odwrót. Dziś przeważa opinia, że chodziło prawdopodobnie o najgorszy LKM, jaki kiedykolwiek istniał.
Broń działała na zasadzie odrzutu zamka swobodnego, jednak system był wyjątkowo zawodny, a kolejne źródło problemów stanowił wyrzutnik łusek, który potrzebował częstego smarowania, co znaczyło, że częścią broni musiał być pojemnik ze smarem. To jednak powodowało, że broń podatna była na zanieczyszczenia, co zwłaszcza w Afryce miało fatalne następstwa. Za nieudane uważać można także zaopatrywanie w amunicję, gdyż broń posiadała wbudowany magazynek do którego wkładano łódkę z 20 nabojami kal. 6,5×52mm. Jeżeli doszło do jakiegokolwiek uszkodzenia magazynka lub łódki (co zdarzało się często), broń była bezużyteczna.
Oprócz tego szybko się przegrzewał. Choć lufę można było wymienić, nie posiadała ona jakiejkolwiek rękojeści, dlatego żołnierz do jej zmiany potrzebował rękawic. Problematyczne było także przenoszenie, gdyż duża ilość wystających elementów zahaczała o umundurowanie. Nawet kiedy wszystko działało tak jak powinno, osiągi broni były słabe. Problemem była głównie niska szybkostrzelność (maks. 500 strzałów za minutę) i słaba amunicja. Mniejszą liczbę przebudowano później na amunicję kal. 7,35×51mm, jednak wymienione problemy nie zostały usunięte i broń wciąż uważano za nieudaną.
Czołgi superciężkie
W okresie międzywojennym szereg armii interesował się projektami olbrzymich pojazdów pancernych, mających uzyskać przewagę na polu bitwy. Na przykład Francuzi utrzymywali w służbie czołgi Char 2C, ważące 69 ton i zaprojektowane jeszcze w trakcie I wojny światowej. Zastąpić miał je gigant FCM F1 ważący prawie 140 ton, ale ze względu na porażkę Francji nie wszedł jednak do służby. Znaczny rozgłos zyskał jednak radziecki T-35 robiący imponujące wrażenie na defiladach. Oprócz olbrzymich rozmiarów charakteryzował się pięcioma wieżami uzbrojonymi w armatę 76,2mm, dwie armaty 45mm i kilka karabinów maszynowych. Niestety, maszyna ta nie nadawała się do niczego innego oprócz defilad z powodu słabego opancerzenia i niskiej szybkości. W 1941 r. T-35 najczęściej stanowiły łatwy cel dla Wehrmachtu. Kolejne projekty radzieckich olbrzymich czołgów (takich jak KV-4 lub KV-5) nie zostały zrealizowane.
Czarowi gigantycznych pojazdów ulegli także Niemcy, zwłaszcza Adolf Hitler, znany ze swojego zamiłowania do ogromnej broni. Dzięki wsparciu fuhrera firma Porsche wyprodukowała dwa prototypy pojazdu PzKpfw VIII mającego komiczną nazwę Maus (mysz) i ważącego aż 189 ton! W wieży ważącej tyle co cały czołg Tiger znajdowały się dwa działa kal. 128 i 75 mm. Oba prototypy zdobyła później Armia Czerwona, przy czym Amerykanie zyskali nieukończony prototyp pojazdu E-100, który ważyć miał około 150 ton. To jednak nie koniec niemieckich eksperymentów, istniały bowiem także plany "lądowych krążowników" P.1000 Ratte oraz P.1500 Monster ważących ponad 1000 ton! Najcięższym pojazdem bojowym, który wziął udział w walkach, był niemiecki niszczyciel czołgów Jagdtiger wyposażony w armatę 128mm i ważący prawie 76 ton. Idea czołgów superciężkich nie była później rozwijana, gdyż wszyscy stopniowo zrozumieli, że maszyny te są tylko niezgrabnym i zarazem bardzo atrakcyjnym celem dla wroga.
Psy przeciw czołgom
Zagrożenie, jakie stanowiły czołgi, było przyczyną powstania wielu rodzajów broni przeciwpancernej. Prawdopodobnie najgorszą z nich był „pies przeciwpancerny“ armii radzieckiej. Sowieci ćwiczyli psy tak, by wbiegały pod czołg, co osiągano serwując im pod nim posiłek. W sytuacji bojowej zamontowany miał zostać na nich pojemnik z ładunkiem wybuchowym. W górę sterczało urządzenie zwalniające w postaci kołka lub druta. Kiedy pies wbiegał pod czołg, kołek lub drut zahaczał o pancerz i następował wybuch ładunku. Pomijając okrucieństwo całej koncepcji, z wojskowego punktu widzenia chodziło o tanią i skuteczną broń. Sowieci wyćwiczyli więc przed rozpoczęciem wojny być może nawet kilka tysięcy psów.
Po niemieckim ataku w czerwcu 1941 r. jednak szybko okazało się, że pomysł ten ma kilka zasadniczych wad. Przede wszystkim psy ćwiczono na radzieckich czołgach napędzanych głównie silnikami Diesla, które czuły psi węch łatwo odróżniał od niemieckich czołgów z benzynowymi silnikami. W trakcie walki wiele czteronogich niszczycieli czołgów skierowało się więc w odwrotną stronę. Wiele psów w zgiełku bitewnym spanikowało i biegało tam i z powrotem. Na dodatek Niemcy szybko dowiedzieli się o tej dziwacznej broni i strzelali do wszystkich psów w pobliżu. Z tego powodu po 1942 r. psów przeciwpancernych już nie używano.
Słaby szturmowiec
W 1936 r. Włosi przedstawili światu nowy dwusilnikowy samolot Breda Ba.88 Lince, który w dużym stopniu wykorzystała propaganda reżymu faszystowskiego. Już rok później elegancko wyglądający metalowy górnopłat ustanowił dwa rekordy świata w szybkości i zasięgu, a Włosi zaliczali go do najlepszych dwusilnikowych samolotów bojowych świata. Przypuszczano, że będzie wykonywał ataki na cele lądowe, zadania wsparcia lotniczego, bombardowania i rozpoznania. Wkrótce jednak okazało się, że po zamontowaniu broni osiągi znacząco spadły. Reżim Mussoliniego nie mógł jednak tego przyznać i dlatego kontynuowano produkcję seryjną. Prawda oczywiście wyszła na jaw i to już w czerwcu 1940 r. zaraz po ogłoszeniu wojny praktycznie pokonanej Francji.
Jednostka dwunastu Ba.88 wykonała pierwszą akcję bojową i zaatakowała Korsykę. Choć Włosi nie ponieśli żadnych strat (głównie dzięki nieobecności francuskich myśliwców) osiągi maszyn były słabe i znacznie odstawały od oficjalnej propagandy. Sytuacja pogorszyła się jeszcze, kiedy samoloty pojawiły się nad afrykańskim polem walki. Z 64 Ba.88, które posiadała 7. Grupa Lotnictwa Włoskiego, większość wciąż nie była zdolna do akcji. Kiedy startowały, silniki z filtrami przeciwpyłowymi wciąż się przegrzewały i osiągi spadały. Ba.88 wyposażono w trzy stałe i jeden ruchomy karabin maszynowy i teoretycznie aż 1000 kg bomb, jednak tylko za cenę znaczącego spadku zasięgu i szybkości. Oficjalnie miała ona wynosić prawie 500 km/h, jednak w praktyce Ba.88 latały znacznie wolniej. Kariera dawnego asa faszystowskiej propagandy zakończyła się niechlubnie jesienią 1940 r., kiedy z pozostałych Ba.88 zdemontowano broń i używano ich jako fałszywych celów dla alianckich samolotów.
Lukáš Visingr, II światowa