Josef Ratzinger - wojenna młodość papieża Benedykta XVI
Osiemnastoletni Josef Ratzinger nie rwał się do wojaczki. Chciał zostać księdzem, poświęcał temu wszystkie swoje myśli i studiował w seminarium duchownym. Kiedy werbowano go do Wehrmachtu, nie mógł jeszcze wiedzieć, że jego marzenia się spełnią, a on w przyszłości zostanie głową Kościoła Rzymsko-Katolickiego.
Służył w baterii przeciwlotniczej. Tam też po raz pierwszy zobaczył wojenną śmierć, gdy atakujący myśliwiec zabił jego kolegę. Z radością - rzecz jasna, ukrywaną przed otoczeniem - przyjął wiadomość o alianckim lądowaniu w Normandii. Marzył tylko o tym, by ponownie zagłębić się w lekturze teologicznych traktatów i nauce liturgii.
Ale, póki co, nie było na to cienia szansy. Co prawda, w 1944 r. zwolniono go ze służby w baterii przeciwlotniczej, ale wkrótce powołano go ponownie. Wcześniej cudem uniknął werbunku do SS, ale kolejnej służby w regularnej armii nie mógł już odmówić.
Wkrótce jednak niemieckie wojsko zaczęło iść w rozsypkę. Żołnierze coraz częściej dezerterowali, mimo że groziło to śmiercią. Jednak Ratzinger - tak jak wielu innych - postanowił podjąć ryzyko. Zrzucił mundur i w cywilnym ubraniu ruszył w stronę swojego rodzinnego domu: ''Wszyscy wiedzieli, że ludzie z SS powiesili na okolicznych drzewach wielu żołnierzy, którzy oddalili się od swojego oddziału. Dlatego skręciłem w jedną z bocznych uliczek, licząc, że nikt mnie tam nie zaczepi. Ale koło stacji kolejowej dwaj żołnierze stali na posterunku i przez chwilę myślałem, że krucho ze mną. Dzięki Bogu, oni także mieli już dosyć wojny i nie chcieli mordować. Mimo wszystko potrzebna im była jakaś wymówka, żeby puścić mnie wolno. Z powodu kontuzji miałem rękę na temblaku, a oni powiedzieli: - Kolego, jesteś ranny. Idź dalej!''
I poszedł.