Włoszki porwane w Iraku żyją?
Włoski wywiad wojskowy Sismi poinformował, że
porwane przed dwoma tygodniami w Iraku wolontariuszki Simona Pari
i Simona Torretta żyją. Jednocześnie wywiad wątpi w prawdziwość
rzekomego oświadczenia Abu Musaba al-Zarkawiego, który miał
zaprzeczyć, jakoby zakładniczki znajdowały się w jego rękach.
Dzięki licznym nawiązanym przez nas kontaktom doszliśmy do wniosku, że ochotniczki żyją - oświadczył szef Sismi Nicolo Pollari. Z przekazanych przez niego informacji wynika, że wywiad nawiązał już kontakt z samymi porywaczami i zdołał ustalić, w jakim rejonie przebywają porwane kobiety.
Pollari wyraził natomiast sceptycyzm co do wiarygodności przekazanego w poniedziałek w Internecie rzekomego komunikatu szefa Al-Kaidy w Iraku, al-Zarkawiego, który oświadczył, że 29-letnie Włoszki nie są w jego rękach.
O tym, że wolontariuszki organizacji "Most dla Bagdadu" zostały porwane przez pospolitych przestępców, a następnie sprzedane al- Zarkawiemu poinformował w sobotę w Rzymie iracki wiceminister spraw zagranicznych Hamid al-Bayati. Również inne źródła potwierdziły, że przetrzymywane są one w twierdzy najgroźniejszego terrorysty w Faludży.
Od dnia porwania, czyli od 7 września nic nie wiadomo o losie Simony Pari i Simony Torretty. W przeciwieństwie do porywaczy innych cudzoziemców, terroryści, którzy je przetrzymują, nie wysłali do telewizji żadnego nagrania z nimi.
Ostatnie skierowane przez nich ultimatum dla włoskiego rządu, w którym zażądali wycofania włoskich wojsk z Iraku, upłynęło 13 września.
O uwolnienie ochotniczek kilkakrotnie apelował prezydent Carlo Azeglio Ciampi, a w poniedziałek poprosił o to przewodniczący Episkopatu Włoch kardynał Camillo Ruini.
Sylwia Wysocka