ŚwiatWizyta Tillersona w Moskwie. O co toczy się gra?

Wizyta Tillersona w Moskwie. O co toczy się gra?

Sekretarz Stanu USA Rex Tillerson przybył do Moskwy. To pierwsza taka wizyta od inauguracji prezydenta Donalda Trumpa, przychodząca w czasie bardzo napiętych stosunków między geopolitycznymi rywalami. I wiele wskazuje na to, że może pogłębić, a nie zasypać różnice między nimi. Wysłannik Trumpa przyjeżdża z przesłaniem: albo Asad, albo my.

Wizyta Tillersona w Moskwie. O co toczy się gra?
Źródło zdjęć: © Reuters | maxim shemetov
Oskar Górzyński

11.04.2017 | aktual.: 11.04.2017 16:36

Według pierwotnych zapowiedzi i planów to miał być pierwszy krok w kierunku wielkiego układu między dwoma mocarstwami i początek owocnej współpracy. Ale oskarżenia o zmowę ludzi Trumpa z Rosjanami oraz atak chemiczny w Syrii zmieniły wszystko - i zapewne zdominują dwudniową wyprawę szefa amerykańskiej dyplomacji.

Okres poprzedzający wizytę Tillersona to prawdziwa burza dyplomatycznej aktywności. Odkąd w piatek Stany Zjednoczone przeprowadziły rakietowy atak na bazę lotniczą Szajrat w prowincji Homs, między Waszyngtonem a Moskwą doszło do całej serii skomplikowanych - i często sprzecznych - sygnałów dotyczących przyszłych relacji i przyszłości Syrii.

Asad musi odejść?

Po piątkowym ataku oficjele administracji Trumpa - w tym doradca ds. bezpieczeństwa narodowego H.R. McMaster oraz sekretarz stanu Rex Tillerson - zadeklarowali całkowity zwrot zapowiadanej polityki w Syrii: Baszar al-Asad, syryjski dyktator odpowiedzialny za ostatni atak bronią chemiczną w Chan Szejchun, powinien odejść. Co to oznacza? Nie wiadomo, bo przedstawiciele jednocześnie Waszyngtonu wykluczyli, by USA mogły użyć siły, aby do tego doprowadzić. Sytuację dodatkowo skomplikował potem rzecznik Białego Domu Sean Spicer, który zapowiedział, że każde kolejne użycie broni chemicznej spotka się z silną - i w domyśle siłową - reakcją Waszyngtonu.

- Jeśli gazujesz dzieci albo używasz bomb beczkowych, oczekuj odpowiedzi - powiedział Spicer. Tłumacząc później, że poprzez bomby beczkowe nie miał na myśli zrzucanych przez reżim niemal każdego dnia zaimprowizowanych beczek wypełnionych materiałami wybuchowymi, lecz broń chemiczną.

Kolejny zaskakujący zwrot miał miejsce w poniedziałek. Agencja AP podała wówczas, powołując się na urzędnika wysokiego szczebla, że Biały Dom uznał - zgodnie z tym, co twierdzi część ekspertów - iż Rosjanie musieli wiedzieć o ataku chemicznym Asada i nie zrobili nic, by go powstrzymać. W podobnym tonie wcześniej wypowiadał się Tillerson, który zastanawiał się, czy to, że do ataku doszło, to efekt świadomej decyzji Moskwy, czy raczej jej "niekompetencji". Mimo to, już następnego dnia po publikacji AP, zdementował te informacje, mówiąc, ze nic nie zostało jeszcze ustalone.

W międzyczasie do gry włączyła się Wielka Brytania: jej szef dyplomacji Boris Johnson współodpowiedzialnością za atak chemiczny obarczył Rosję i wezwał do objęcia nowych sankcji, zaś m.in. za jego sprawą podczas wtorkowego szczytu ministrowie spraw zagranicznych państw G7 wspólnie ogłosili, że konflikt w Syrii nie może zostać rozwiązany, jeśli Asad zostanie u władzy. Jednocześnie w rozmowie telefonicznej Donalda Trumpa z brytyjską premier Theresą May obie strony zgodziły się, że "istnieje okazja do przekonania Rosji, że jej sojusz z Asadem nie jest już w jej strategicznym interesie".

- Trudno powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, choć wyczuwam jednak, że ten cały chaos to w istocie jakiś rodzaj “zasłony dymnej” dla dyplomatycznych procesów, które toczą się gdzieś poza zasięgiem wzroku opinii publicznej - mówi WP Tomasz Otłowski, ekspert ds. międzynarodowych. - Być może jakaś gra między USA a Rosją, być może także wewnętrzne rozgrywki w administracji USA.

Jednak zdaniem Michała Barnowskiego, dyrektora biura think tanku German Marshall Fund w Warszawie, wysyłane przez Waszyngton sprzeczne sygnały to znak tego, że spójna polityka administracji Trumpa jeszcze do końca nie powstała.

- Różnice między poszczególnymi wypowiedziami przedstawicieli Waszyngtonu są tak duże, że trudno to uznać za świadomą grę. To, co widzimy, to jedynie początek szerszej strategii, która dopiero się wykuwa - mówi WP ekspert.

W co gra Rosja

Dyplomatyczne manewry Kremla przed tą wizytą były nie mniej zawiłe. Dla Rosji amerykański atak rakietowy na Syrię był dużym ciosem w jej wizerunek jako mocarstwa, które rządzi i dzieli w regionie, a na dodatek jest gwarantem zabezpieczenia broni chemicznej przez Syrię. Co więcej, akt był kolejnym zwiastunem powrotu USA do Syrii jako jednego z głównych rozgrywających; już wcześniej Trump postanowił o zwiększeniu amerykańskiego kontyngentu w Syrii do walki z Państwem Islamskim i operacji zdobycia Rakki, stolicy samozwańczego kalifatu. Ale atak jednocześnie pokazał Rosji negatywne strony utrzymywania swojego syryjskiego klienta Baszara al Asada. Był też na tyle niewielki i ograniczony, by Moskwa mogła go przełknąć.

Dlatego ruchy odwetowe Kremla były dotąd głównie symboliczne. Rosja zawiesiła funkcjonowanie rosyjsko-amerykańskiego porozumienia w sprawie unikania przypadkowych starć między siłami obydwu krajów, jednak według doniesień amerykańskich mediów, kanał komunikacji dotyczący koordynacji działań został zachowany. Ponadto, Rosja jednocześnie oznajmiła wzmocnienie systemu syryjskiej obrony przeciwlotniczej, lecz zapowiedziała, że nie będzie przechwytywać kolejnych rakiet USA skierowanych w stronę Syrii. Podobne ruchy dotyczyły samej wizyty Tillersona w Moskwie. Wizyta nie została odwołana, lecz Kreml poinformował, że w jej planie nie ma spotkania z Putinem, co byłoby złamaniem dotychczasowej praktyki dyplomatycznej. Być może jednak do tego nie dojdzie, bo we wtorek rosyjska telewizja RBK doniosła, że do spotkania obu polityków jednak dojdzie w środę. Tymczasem na dzień przed wizytą amerykańskiego szefa dyplomacji głos zabrał Putin, który określił incydent w Chan Szejchun "atakiem pod fałszywą flagą" (choć wcześniej Rosja utrzymywała, że do incydentu doszło w skutek zbombardowania składu broni chemicznej rebeliantów) i ostrzegł przed kolejnymi takimi prowokacjami. Ale zaapelował też o przeprowadzenie śledztwa ONZ w tej sprawie.

Zdaniem Roberta Chedy, byłego oficera Agencji Wywiadu specjalizującego się w analizie polityki Rosji, Moskwa była zaskoczona ruchem Trumpa w Syrii.

- Moskwa jest zaniepokojona w stopniu znacznie większym niż to okazuje oficjalnie. Od finalnego rezultatu syryjskiej operacji zależy globalna rola Rosji. Po pierwsze, antyterrorystyczna współpraca z Waszyngtonem, a więc status wielkiego mocarstwa. Po drugie, Syria to karta przetargowa w grze o Ukrainę i zniesienie sankcji. Po trzecie, syryjskie fiasko to uderzenie w Putina - mówi analityk. Przewiduje jednak, że Rosja będzie chciała wyjść z niekorzystnej dla siebie sytuacji poprzez rozwiązanie polityczne. - Kreml chce się dogadać z Waszyngtonem. Co prawda, wiara w geopolityczną transakcję XXI w. Putina i Trumpa słabnie z każdym dniem, ale Moskwa nie traci nadziei na korzystną współpracę z USA w wybranych obszarach - tłumaczy.

Fiasko na horyzoncie

Czy do takiego porozumienia dojdzie? Szanse są nikłe - z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że z sygnałów Tillersona wynika, że jego wiadomość dla Kremla będzie brzmiała: "albo my, albo Asad". W taki właśnie sposób odniósł do problemu w swojej ostatniej wypowiedzi przed wyjazdem do Moskwy.

Kłopot w tym, że tego wyboru Putin dokonał już dawno temu, kiedy postanowił zaangażować się militarnie w syryjski konflikt po stronie reżimu w Damaszku. I nic nie wskazuje, by miał zmienić zdanie.

- Dla Moskwy Asad jest personalnie jedynym obecnie gwarantem rosyjskiej obecności w Syrii - bazy w Hmejmim i Latakii oraz portu w Tartusie - i perspektyw jej pogłębiania - zauważa w rozmowie z WP Tomasz Otłowski, ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego.

Ale nie jest to jedyny zwiastun fiaska rozmów.

- Na porozumienie nie ma szans, bo nie pozwala na to ani obecna dynamika wydarzeń w Syrii, która skłania obie strony do konfrontacji, ani uwarunkowania wewnętrzne w Stanach Zjednoczonych, gdzie trwa dochodzenie w sprawie kontaktów ekipy Trumpa z Rosjanami. W takiej atmosferze każde takie porozumienie nie byłoby dobrze przyjęte - mówi Baranowski. - Dlatego po wizycie Tillersona nie należy spodziewać się właściwie niczego - dodaje.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)