Wizyta Jeba Busha w Polsce. Co oznaczałaby dla nas prezydentura kolejnego Busha?
Główny kandydat Republikanów na prezydenta USA Jeb Bush przyjeżdża do Polski. I choć jego wizyta ma na celu poprawienie jego wizerunku w kraju, to oferuje też wizję tego, jaka może być polityka zagraniczna. - Niezależnie od tego, kto wygra, nowy prezydent postawi na twardszą linię wobec Rosji i większa obecność NATO w Europie - przewiduje Michał Baranowski, dyrektor warszawskiego oddziału think tanku German Marshall Fund.
10.06.2015 | aktual.: 10.06.2015 18:03
Polska to drugi przystanek podczas pięciodniowego europejskiego tournee kandydata na prezydenta. Pierwszym były Niemcy, gdzie spotkał się z Angelą Merkel i wygłosił przemówienie dla sympatyków CDU, partii, której przewodzi niemiecka kanclerz. W Warszawie będzie rozmawiał m.in. z prezydentem elektem Andrzejem Dudą. Kolejną stolicą, którą odwiedzi będzie Tallinn
Główny temat jest oczywisty - to Rosja. Podczas wystąpienia w Berlinie krytykował prezydenta Obamę za zbyt miękką politykę USA wobec rosyjskiej agresji i mówił o potrzebie wzmocnienia transatlantyckich więzi. - Nasz sojusz jest niezbędny, jeśli chcemy utrzymać fundamentalne zasady naszego porządku światowego, za który wolne narody przelały tak wiele krwi.Jeśli nie sprzeciwimy się Rosji, damy jej wolne pole do działania jak jej się podoba - mówił Bush.
Zdaniem Michała Baranowskiego, dyrektora warszawskiego oddziału think tanku German Marshall Fund, europejskie spotkania Busha to wyborczy zabieg skierowany głównie do wyborców amerykańskich, by móc pokazać swoje kompetencje w sprawach zagranicznych (brak doświadczenia w polityce zagranicznej to jedna z głównych słabości Republikanina) i pokazać się jako zdecydowany przeciwnik Putina. Ale daje też przedsmak tego, jak może wyglądać europejska polityka USA, jeśli w przyszłym roku konserwatysta zostanie prezydentem.
- Widać już jasno, że Bush będzie za przyjęciem twardszej linii wobec Rosji. Szczególnie w Warszawie można spodziewać się, że będzie to przekaz mocno transatlantycki, wzmacniający wagę Sojuszu i podkreślające wsparcie dla Ukrainy - mówi Baranowski. - Jeśli Bush zostałby prezydentem, będziemy mieć zmianę na ostrzejszą niż dotychczas retorykę wobec Kremla, bo to po prostu dobrze rezonuje wśród jego elektoratu. Jeśli chodzi o konkretne zmiany w polityce, to można spodziewać się dążenia do zmiany strategicznej postawy i wzmocnienia obecności na wschodniej flance w NATO. Niekoniecznie oznacza to od razu budowę baz wojskowych w Polsce i państwach bałtyckich - dodaje ekspert, wskazując na ograniczenia budżetowe, z którymi musi się obecnie zmagać Pentagon.
Jednym z problemów kandydatury Jeba Busha jest jednak kontrowersyjny dorobek jego starszego brata. Jest to szczególnie odczuwalne w Niemczech, które do polityki zagranicznej George'a W. Busha miały bardzo krytyczny stosunek. Mimo, że Jeb próbował dotychczas dystansować od dokonań George'a (podczas przemówienia w Berlinie wspomniał o swoim ojcu, lecz o bracie nie powiedział ani słowa), to nie do końca mu się to udaje: komentatorzy wytykają mu, że aż 19 spośród 21 doradców od polityki w zespole kandydata to urzędnicy i eksperci związani z poprzednią administracją, tacy jak główny ideolog neokonserwatystów Paul Wolfowitz. Czy wybór Jeba Busha na prezydenta oznaczałby więc to powrót do większego interwencjonizmu i neokonserwatywnej misji "szerzenia demokracji"? ,
- Nie wyobrażam sobie takiego scenariusza - odpowiada Baranowski - To był czas zachłyśnięcia się siłą i pozycją USA. Dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna. Bush będzie starał się przedstawić jako twardy, lecz pragmatyczny realista - mówi analityk German Marshall Fund.
Mimo że były gubernator Florydy jeszcze nie ogłosił swojej kandydatury w przyszłorocznych wyborach prezydenckich (ma to zrobić 15. czerwca w Miami), to jako kandydat republikańskiego umiarkowanego "mainstreamu" widziany jest jako faworyt do zdobycia nominacji swojej partii. Przewodzi też w wewnątrzpartyjnych sondażach, choć jego przewaga nad gubernatorem Wisconsin Scottem Walkerem jest jak dotąd niewielka. Największym faworytem do objęcia schedy po Obamie jest jednak nie kandydat Republikanów, lecz przedstawicielka innej politycznej dynastii - Hillary Clinton.
Jednak jak mówi Baranowski, niezależnie od tego, kto wygra wybory, w polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych nastąpi zmiana.
- Clintonowie uważani są za jastrzębie i tak naprawdę niewiele różnią się w tym względzie od Busha. Różnica jest głównie w retoryce, bo elektorat Republikanów jest bardziej wrogo nastawiony do Rosji. Tak czy inaczej można się spodziewać zaostrzenia kursu wobec Rosji i odejścia od dość ostrożnej polityki Obamy - podsumowuje ekspert.