Witold Listowski dla WP: Poroszenko był bardzo zdziwiony obecnością Kresowian
- Proszenie o wybaczenie to zupełnie co innego niż potępienie zbrodni. My zawsze mówimy, że wołamy nie o zemstę, a o pamięć. Nie wierzę w wyciągniętą w geście pojednania dłoń Ukraińców. Dopóki Ukraina nie zmierzy się ze swoją przeszłością, to nie ma mowy o jakimkolwiek pojednaniu - mówi w rozmowie z WP Witold Listowski, prezes Patriotycznego Związku Organizacji Kresowych i Kombatanckich.
11.07.2016 | aktual.: 11.07.2016 13:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
WP: W sobotę prezydent Ukrainy Petro Poroszenko pomodlił się i złożył kwiaty przed pomnikiem ofiar Rzezi Wołyńskiej. Choć nie był to oficjalny punkt wizyty, to w opinii wielu obserwatorów przejdzie do historii. Jak pan odebrał ten gest?
Witold Listowski (prezes Patriotycznego Związku Organizacji Kresowych i Kombatanckich): Uważam to za wielką hipokryzję. Samo przyklęknięcie i przeżegnanie się pod tym pomnikiem nic nie znaczy, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że dzień wcześniej w Kijowie nazywano jedną z głównych ulic miasta imieniem Stepana Bandery. To był tylko i wyłącznie zakłamany, propagandowy gest. Strona ukraińska myślała, że uda jej się go wykonać bez niewygodnych pytań. Na szczęście, dość przypadkowo znalazłem się na miejscu i je zadałem.
WP: Co pan dokładnie powiedział prezydentowi Ukrainy i jak to wyglądało?
- Zwróciłem się do niego, gdy witał się z obecnymi tam Ukraińcami. Powiedziałem, że jestem prezesem Patriotycznego Związku Organizacji Kresowych i Kombatanckich i w imieniu Światowego Kongresu Kresowian pytam: kiedy Pan oraz Ukraina potępią ludobójstwo Polaków dokonane na Kresach Wschodnich przez tzw. Ukraińską Powstańczą Armię? Poroszenko w milczeniu wysłuchał tego, co miałem do powiedzenia, kiwnął głową i odszedł. Nic mi nie odpowiedział.
WP: Na jego twarzy nie było żadnego zaskoczenia?
- To, co mówiłem, przyjął ze spokojem, choć widać było, że jest bardzo zdziwiony obecnością Kresowian. Jego wizyta przed pomnikiem ofiar Rzezi Wołyńskiej była utrzymywana w tajemnicy przed nami. Organizatorzy wiedzieli, że nie przejdzie bez naszej reakcji i pewnie obawiali się jej. Ja znalazłem się w tym miejscu zupełnie przypadkiem. Chciałem złożyć znicz pod pomnikiem. Zobaczyłem, że jest już tam sporo policji oraz ukraińskiej młodzieży. Postanowiłem więc zostać i sprawdzić, co się tam będzie działo. Później pojawił się Petro Poroszenko.
WP: Rozmawiał pan z obecną tam ukraińską młodzieżą?
- Tak i byłem zszokowany tym, co mówią. Oni w rozmowie ze mną przyznawali, że pochodzą z Wołynia i nigdy nie słyszeli o dokonanej tam zbrodni i ludobójstwie na Polakach. Przekonywali mnie, że w ich wioskach nic takiego nie miało miejsca. To jest skandal nad skandalami! W związku z tym pytam: gdzie są na Ukrainie lekcje historii, na których uczy się trudnej, ale jednak prawdy? Dopóki Ukraina nie zrozumie tego, że musi się z nią zmierzyć, to trudno będzie budować nam normalne, wzajemne relacje.
WP: Młodzi Polacy również nie mają dużej wiedzy na ten temat.
- Z przykrością trzeba przyznać, że nie tylko młodzi. Znam ludzi z doktoratami, którzy dopiero teraz dowiadują się o tym, co wydarzyło się na Kresach. Ale kto ich miał tego nauczyć, jak do tej pory niewiele się o tym mówiło?
WP: Ukraińcy mówiąc o tamtych wydarzeniach tłumaczą się wojną.
- Do wojny Ukraina przystąpiła jako sojusznik nazistowskich Niemiec i warto o tym pamiętać. 14. Dywizja Waffen SS była ukraińska, a tylko jej dowódca był Niemcem. Gdy zarządzono do niej nabór, to zgłosiło się ok. 100 tysięcy Ukraińców, z czego przyjęto tylko 30 tysięcy. Oni kolaborowali z Niemcami, ale teraz wolą ten fakt przemilczać i o nim nie mówić.
WP: W sierpniu 2015 roku, w apelu skierowanym wprost do prezydenta Andrzeja Dudy, pisaliście państwo wprost, że "Petro Poroszenko kontynuuje zapoczątkowaną przez Wiktora Juszczenkę politykę heroizacji zbrodniczych organizacji OUN-UPA oraz SS Galizien". To bardzo mocne słowa.
- Tak i w naszej opinii trzeba było ich użyć. Niestety nasz apel pozostał bez odzewu polskich władz. Z dużymi nadziejami czekaliśmy na zmianę rządu, gdyż naiwnie myśleliśmy, że tylko poprzednicy nie chcą słuchać o ludobójstwie, które miało miejsce na terenie Wołynia. Po działaniach obecnie rządzących widzimy jednak, że i oni nie chcą poruszać tego tematu. Wymyślili sobie, że zrobią jakiś dzień męczeństwa 17 września, a przecież to jest zupełnie inna data. My mówimy o 11 lipca, czyli o prawdziwym terminie tego ludobójstwa. To tego dnia była krwawa niedziela i apogeum bestialskich morderstw dokonywanych na Polakach. To wtedy Ukraińcy napadli na 167 polskich miejscowości, gdzie mordowali dzieci, kobiety i starców, tylko dlatego, że byli Polakami.
WP: Nie wszyscy Ukraińcy byli jednak źli. Znaleźli się też tacy, którzy ostrzegali i ratowali Polaków.
- I dlaczego o tych szlachetnych Ukraińcach teraz się nie mówi, a bohaterami czyni się zbrodniarzy? Przecież o nich na Ukrainie mówi się ze wstydem, że są zdrajcami. Tylko w Polsce są cenieni. Swego czasu Kresowiacy chcieli zrobić księgę na wzór tej, która powstała w Yad Vashem. Chcieliśmy wpisać do niej imiona i nazwiska szlachetnych, odważnych Ukraińców, którzy ratowali Polaków. Oni nie chcą jednak, by ona powstała, gdyż się boją. Słyszeliśmy od nich: nie podawajcie naszych nazwisk, bo mogą nas za to wykończyć.
WP: Nawet po tylu latach czują strach i obawiają się o własne życie?
- Oczywiście, ta zbrodnia wciąż jest nierozliczona i żywa. Oprawcy opracowali przecież 360 metod mordowania Polaków. One były tak straszne, że ledwo da się o nich czytać, a co dopiero mówić o patrzeniu na nie. Gdy zorganizowałem kiedyś wystawę na ten temat, to nie można było jej pokazywać, gdyż była zbyt drastyczna. Ale ona była prawdziwa. Trudno więc się dziwić, że strach przed tak potworną zbrodnią jest wciąż obecny.
WP: Z drugiej strony wydaje się, że Ukraińcy wyciągają do Polski rękę - w ostatnim czasie napisali list, który był utrzymany w pojednawczym tonie. Nadia Sawczenko poprosiła też o wybaczenie polskiego narodu za zbrodnie.
- Proszenie o wybaczenie, to zupełnie co innego, niż potępienie zbrodni. My zawsze mówimy, że wołamy nie o zemstę, a o pamięć. Nie wierzę w wyciągniętą w geście pojednania dłoń Ukraińców. Dopóki Ukraina nie zmierzy się ze swoją przeszłością, to nie ma mowy o jakimkolwiek pojednaniu. By się o tym przekonać wystarczy pojechać np. do Lwowa. Obok kościoła św. Elżbiety stoi wielki pomnik Stepana Bandery, a po drugiej stronie ulicy są dwie szkoły - polska i ukraińska. One łączą się nawet ścianami. I na polskiej części bezczelnie zawieszono popiersie jednego z największych ukraińskich zbrodniarzy - Romana Szuchewycza. Wszystko to przeszło bez reakcji i protestów polskiego rządu. Ale o czym my mówimy skoro ambasadorem na Ukrainie PiS mianował Jana Piekło, który neguje, że na Polakach dokonano ludobójstwa.
WP: Myśli pan, że jest szansa, by Ukraińcy w przyszłości rozliczyli się z tym niechlubnym rozdziałem w swojej historii?
- Jeżeli Polska nie wymusi tego na Ukrainie, to nie. A na to się obecnie nie zanosi. Jeżeli w ukraińskich szkołach elementarz zaczyna się od słów: "ja banderowiec", "ja banderówka", to o czym my mówimy? Dopóki nie będzie się mówiło i uczyło prawdy o Rzezi Wołyńskiej, to nie ma na to szans. Przecież oni robią obecnie z oprawców bohaterów, a Polska milczy.
WP: Z pańskich ust padło wiele gorzkich słów pod adresem byłego oraz obecnego rządu. Tymczasem w zeszłym tygodniu wysłaliście państwo pismo do marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego, w którym domagacie się ustawy o ustanowieniu "Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa Polaków na Kresach Wschodnich". Jaka jest szansa na powodzenie waszej inicjatywy?
- Już podczas składania tego pisma na ręce marszałka Sejmu widać było lekceważący stosunek do naszej inicjatywy. Marek Kuchciński nie znalazł czasu by nas przyjąć, więc nasz apel złożyliśmy u wicemarszałka Stanisława Tyszki. Rząd cały czas mówi o uchwale, która ma być podjęta jeszcze w tym miesiącu. My natomiast nie chcemy żadnej uchwały, tylko ustawy o ludobójstwie dokonanym podczas Rzezi Wołyńskiej! W tej kwestii już nawet nie prosimy, bo robiliśmy to przez ostatnie 70. lat. Obecnie wstajemy z kolan i żądamy, by w tej sprawie była ustawa. Dzięki temu zbrodnia się nie przedawni i będzie można ukarać oprawców. Uchwała jest przemijająca i nie ma takiej mocy. Jeżeli jej nie będzie, to rozliczymy obecną władzę już za trzy lata przy urnach wyborczych. Kresowiaków żyje kilka milionów, więc obecny rząd powinien się z naszym głosem liczyć.