Wiesław Dębski: Donald Tusk przeciął pępowinę łączącą go z PO
Poranek mieliśmy w Warszawie pod psem. Chmury wisiały nad głowami, deszcz nie mógł się zdecydować – padać, czy nie. Na taką pogodę zawsze najlepszy jest ostry dowcip, szczególnie w wykonaniu polityka. I takowym uraczył nas niezastąpiony europoseł Adam Szejnfeld. W radiu TOK FM powiedział mniej więcej tak: "w naszej partii nie jest tak, jak w Prawie i Sprawiedliwości, że to lider decyduje o wszystkim. A szczególnie o tym, kto będzie przewodniczącym. U nas są przecież wybory, bardzo skomplikowane, nawet powszechne".
Rozmowa toczyła się przed ósmą, więc europoseł był zapewne przed lekturą gazet. Gdyby je przeczytał, to by wiedział, że żadne tam wybory, żadne dyskusje, żadne wewnątrz partyjne i między frakcyjne konsultacje. Delfin (a właściwie delfinka) został już wyznaczony. Przez kogo – panie Adamie – tak, tak, przez Donalda Tuska, który przed wyjazdem do Brukseli postanowił platformerskie podwórko dokładnie poukładać - pisze Wiesław Dębski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Tusk miał dwa wyjścia. Pierwsze: wykorzystać okazję i znacząco rozszerzyć grupę trzymającą władzę w PO. Nie ograniczać jej do samych swoich, do pań Kopacz, Gronkiewicz-Waltz i panów Grasia i Rasia z Biernatem i Protasiewiczem na dokładkę. Mógł zakopać rowy, jakie wyłoniły się w ostatnich latach i znacząco wpłynęły – moim zdaniem – na spadek notowań Platformy. Przecież wypchnięcie Olechowskiego, Rokity, Gilowskiej a ostatnio Gowina, to nie były dla partii plusy dodatnie. Dla elektoratu (ale i członków PO) zupełnie niezrozumiałe było też powolne wypychanie Schetyny, tego, który wygrał dla partii niejedne wybory.
Teraz pojawił się niepowtarzalny moment, w którym szef PO i unijny „prezydent” mógł przeciąć pępowinę łączącą go z Platformą i powiedzieć: zostawiam wam te klocki, ustawiajcie je, jak chcecie. I wziąć się za przygotowanie do wykonywania przyszłej roboty. To nie jest sprawa mało ważna. Po raz pierwszy Polak objął tak prestiżowe stanowisko. Jeśli mu się uda, skorzystają następni. Ale jeżeli podzieli swoją uwagę między Unię i Polskę a Platformę, to może z tego wyjść wielkie kuku. I wstyd na Europę oraz okolice. To jest stawką tej gry a nie to, kto pod kim dołki w platformerskiej piaskownicy kopie.
I miał „prezydent” Tusk wyjście drugie: postawić na kandydatkę ze zręcznością w partyjnych rozgrywkach, wodzowi oddaną bez reszty. Ale niezbyt w partii lubianą, z bolesną porażką odniesioną w Ministerstwie Zdrowia, którym kierowała całą kadencję. Marszałkiem sejmu Ewa Kopacz została nie dlatego, że partyjni koledzy uznali ją za najlepszą kandydatkę, lecz dlatego, że Tusk wskazał ją palcem, i powiedział „Mojaś ty!, Moja”.
Teraz obserwujemy tę samą Tuskową metodę. Daleko ona PO nie zaprowadzi. Gdy już Donald przeniesie się do Brukseli pozycja pani premier i szefowej PO będzie kontestowana. Wyborcy zaś nie rzucą się - przynajmniej moim zdaniem – w objęcia pani premier i nie zaczną masowo głosować na Platformę. Dlaczego więc Donald Tusk tak postąpił? Zdaniem niektórych polityków i komentatorów „prezydent Unii” wie, że jego kadencja trwa 2,5 roku. Może objąć drugą, ale stanie się to niemożliwe, jeśli premierem RP będzie Jarosław Kaczyński (a po tym, co teraz obserwujemy, wydaje się to wielce prawdopodobne). Więc posłuszna szefowa rządu ustąpi zapewne miejsca powracającemu z Brukseli dobrodziejowi (jeśli to miejsce PO będzie jeszcze miała!).
Czy była alternatywa dla pani Kopacz? Oczywiście. Wskazał ją w poniedziałkowej „Gazecie Wyborczej” Jacek Żakowski: Elżbieta Bieńkowska lub Grzegorz Schetyna. Dzień wcześniej, w TVP INFO, przedstawiłem podobną możliwość, z pewną jednak ważną różnicą. Zamiast Bieńkowskiej wymieniłem Jana Krzysztofa Bieleckiego, zamiast „lub” powiedziałem „i”. Różnica między nami jest taka: Żakowski podtrzymuje zasadę, że szef partii powinien być jednocześnie premierem, ja zaś uważam, że stanowiska te można rozdzielić. Niech więc będzie Bieńkowska, jako premier i Schetyna, jako szef partii.
To były oczywiście dziennikarzy przy kawce rozważania. Dzisiaj wiemy, że premier z takiej opcji skorzystać nie zechciał. Ale nie spada ona z porządku – może nie dnia, lecz roku. Wcześniej czy później, ale nie później niż za 13-14 miesięcy, PO znów zmierzy się z tym problemem. Jeśli po wyborach parlamentarnych będzie jeszcze co sprzątać, Platforma sama zrozumie, że nie może się dusić w Tuskowym uścisku. Jeśli spokojnie zaakceptuje pomysł Tuska, to skończy, jak AWS (pamiętacie co to było?). W tym czasie Bieńkowska być może zostanie unijnym komisarzem, Schetyna może zostać z partii wyproszony. Zostaną zaś państwo od brudnych robótek.
Chyba, że Grzegorz Schetyna zaszyje się gdzieś w kącie i spokojnie zaczeka aż koledzy sami po niego przyjdą. Zapewne nie później niż jesienią przyszłego roku.
Wiesław Dębski specjalnie dla Wirtualnej Polski