Zwrot w wyborach. Byli unijnym pewniakiem, a tu "wynik-rozczarowanie"
Różnica zaledwie kilku tysięcy głosów na "tak" (przy 1,5 mln oddanych) przesądza o tym, że Mołdawia będzie kontynuować przygotowania do integracji z Unią Europejską. Prezydent kraju Maia Sandu stwierdziła, że głosowanie w jednoczesnych wybory prezydenckich i referendum zostało zakłócone przez gigantyczne oszustwo i "próbę kupienia 300 tys. głosów".
21.10.2024 | aktual.: 21.10.2024 22:25
Jeszcze w nocy z niedzieli na poniedziałek Kreml miał prawo fetować wielkie zwycięstwo. Wstępne wyniki głosowania w referendum: "Czy popierasz wprowadzenie zmiany w Konstytucji w celu przyłączenia Republiki Mołdawii do Unii Europejskiej?" pokazywały sprzeciw Mołdawian. Miał to być skutek działań Rosji, która uruchomiała kampanię dezinformacji, fake newsów, korupcyjnego kupowania głosów. Dopiero gdy zaczęły spływać dane o głosach oddanych za granicą (na emigracji przebywa ok. milion bardziej proeuropejskich obywateli), przeważyły one za wygraną zwolenników wejścia do Unii.
"Mamy dowody i informacje, że celem grupy przestępczej był zakup 300 tys. głosów. Skala oszustw jest bezprecedensowa. Celem było zakłócenie funkcjonowania demokracji. Ich celem było wywołanie strachu i paniki w społeczeństwie. Nie zrezygnujemy z obrony wolności i demokracji" - ogłosiła w poniedziałek prezydent Mołdawii Maia Sandu.
To aluzja do aktywności przebywającego w Rosji mołdawskiego oligarchy Ilana Szora, który odgrażał się, że prezydent poniosła klęskę. "To jest pogrom. Mołdawianie wyrazili swoje zdanie. Sandu, słyszałaś? Ani wasza UE, ani wy, ani wasi europejscy właściciele nie są tu potrzebni... Wszyscy rozumieją, że teraz próbujecie ze wszystkich sił ukraść głosy. Już widzimy rezultat. I nie zmusisz nikogo, żeby wierzył inaczej" - ogłosił Szora w nagraniu opublikowanym w mediach społecznościowych. To w momencie, kiedy w policzonych głosach stosunkiem 53 proc. do 47 proc. wygrywali sceptycy integracji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polityczne trzęsienie ziemi w Mołdawii. Co poszło nie tak z wyborami?
W niedzielę w Mołdawii odbyły się i wybory prezydenckie, i referendum. Pierwszą turę wygrała obecna prezydent Maia Sandu (uzyskała 42 proc. poparcia). Drugi wynik osiągnął Alexandr Stoianoglo z 26-proc. poparciem. Tym samym zostanie zorganizowana druga tura.
W referendum decydowano o zapisaniu w krajowej konstytucji frazy o europejskiej tożsamości Republiki Mołdawii oraz o deklaracji, iż "integracja europejska jest celem strategicznym Republiki Mołdawii". Zwolennicy integracji wygrali rzutem na taśmę, w ostatnich godzinach liczenia głosów. Po przeliczeniu 99,5 proc. protokołów, na opcję "tak" zagłosowało 50,4 proc.
Zobacz także
Zaskoczenie i rozczarowanie
Mołdawia rozpoczęła długi proces formalnych rozmów akcesyjnych w czerwcu i pod przewodnictwem Sandu ma zamiar przystąpić do UE do 2030 roku. Stosunki z Rosją uległy pogorszeniu, ponieważ prezydent potępiła inwazję Kremla na Ukrainę i zdywersyfikowała dostawy energii, rezygnując z Rosji.
- Wynik referendum w sprawie integracji z UE należy uznać za zaskoczenie i zarazem rozczarowanie. Powszechnie spodziewano się uzyskania około 55-60 proc. poparcia. Sądzę, że to efekt błędu partii prezydent Mai Sandu. Chciano podbić jej wynik w wyborach prezydenckich, wprowadzając równoczesne głosowanie w sprawie integracji z UE. Stało się inaczej, na wyniku referendum zaciążyło rozczarowanie jej rządami - komentuje dla Wirtualnej Polski Piotr Oleksy, analityk Instytutu Europy Środkowej. Kiedy rozmawialiśmy, zwolennicy UE mieli 9 tys. głosów przewagi w referendum.
- Dla obywateli sprawa wejścia do UE jest bardziej odległa niż problem drożyzny, niezrealizowane obietnice przemiany kraju, walki z oligarchizacją, reformy sądownictwa. Z takimi hasłami Sandu występowała w kampanii przed wyborem na stanowisko. To wzbudziło wielkie oczekiwania, natomiast Mołdawianie nie odczuli w ostatnich latach, że żyje im się lepiej - mówi dalej Oleksy.
Analityk podkreśla, iż w poniedziałek trudno ocenić, jaka była skala procederu kupowania głosów i jaki wpływ miała kampania dezinformacyjna sterowana z Rosji.
Według Oleksego rosyjska kampania opierała się na zaangażowaniu niektórych duchownych z rosyjskiej cerkwi prawosławnej oraz rozsiewaniu fałszywych pogłosek, np. o tym, że UE planuje w Mołdawii otwarcie obozów dla imigrantów.
"Mołdawianie, rozczarowani prozachodnim rządem, są coraz bardziej podatni na narrację rosyjsko-oligarchiczną. Dynamika polityczna w Mołdawii może wykoleić akcesję, która dla UE byłaby łatwiejsza oraz budząca mniej kontrowersji niż 10-krotnie większej, pogrążonej w wojnie Ukrainy" - napisał na portalu X Adam Eberhardt, politolog, znawca problematyki wschodnioeuropejskiej i były dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich. Przewiduje, że planowane na lipiec 2025 roku wybory parlamentarne w Mołdawii to "najważniejsze starcie, gdzie szykuje się tryumf Rosji".
Mołdawia. Kampania w cieniu działań Rosji
Za najbardziej wpływowego sojusznika Kremla w Mołdawii uchodzi oligarcha Ilan Szor. Przed wyborami otwarcie ogłosił w mediach społecznościowych, że zapłaci Mołdawianom, aby przekonali innych do głosowania przeciwko prezydent. Już wcześniej opłacał uczestników antyrządowych demonstracji.
37-letni Szor kilka lat temu uciekł do Rosji, gdy śledczy powiązali go z aferą kradzieży z trzech mołdawskich banków równowartości miliarda dolarów. W 2024 roku, będąc w Rosji, ogłosił się liderem politycznego ruchu "Zwycięstwo", jednak odmówiono mu rejestracji jako kandydata.
Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow skomentował wynik wyborów: - To, co widzimy, jest technicznie ciężko wytłumaczalnym wzrostem głosów popierających Sandu i na orientację w kierunku UE - stwierdził rzecznik prasowy Kremla. Przekonywał, że prounijne poglądy to "ideologia prezydent Sandu".
Najbardziej kuriozalne głosy o wyborach mołdawscy dziennikarze serwisu Ziarul de Garda zebrali wśród mieszkańców prorosyjskiego regionu Naddniestrza. "Głosowałem za pokojem i przeciwko UE, ponieważ Stany Zjednoczone rozpoczęły wojnę w Ukrainie", "Musimy mieć dobre stosunki z Rosją, tak jak poprzednio" - padło w reportażu o wyborach. Mimo to 37 proc. głosujących poparło dążenia do integracji z UE. Przeciwnicy zwierzali się, że ich dzieci pracują w krajach UE, ale oni sami "żadnej Unii nie potrzebują".
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski