Mają wejść do UE. Kreml właśnie wyprowadza tam tłumy na ulice
Ostatni rakietowy atak Rosji na infrastrukturę energetyczną na Ukrainie spowodował powszechny brak prądu w sąsiedniej Mołdawii. Kraj na kilka godzin pogrążył się w ciemnościach, nie działały telefony komórkowe. - Kreml chce sprawić, aby rządy proeuropejskich polityków w Mołdawii kojarzyły się z biedą i ciemnością. To ma powstrzymać ten kraj przed prozachodnim kursem polityki i napędzać zwolenników sympatyzowania z Rosją - tak sprawę komentuje były polski dyplomata Jerzy Marek Nowakowski.
24.11.2022 | aktual.: 24.11.2022 21:12
11 października w stolicy Mołdawii odbyła się demonstracja, której uczestnicy skandowali hasło "Chcemy się przyjaźnić z Rosją", a przy okazji wygrażali prezydent Mai Sandu. Lokalni dziennikarze śledczy twierdzą, że organizatorzy wydarzenia to ludzie opłacani przez prorosyjskich polityków. Według Jerzego Marka Nowakowskiego Kreml liczy na wybuch masowych protestów w Mołdawii związanych z kryzysem energetycznym, a potem - na przejęcie władzy w kraju przez opozycyjny blok wyborczy komunistów. To już się dzieje, bo proeuropejska mołdawska partia PAS ma w ostatnich sondażach tylko 22 proc. poparcia, podczas gdy rok wcześniej było to 52 procent.
- Mołdawia zawsze była podzielona na sympatyków zbliżenia z Unią oraz przyjaźni z Rosją. W sytuacji pokoju, wobec braku bezpośredniego zagrożenia wojną, społeczeństwo może zwrócić się ku politykom, którzy obiecają dogadać się z Rosją, zapewnić ciepłe kaloryfery i prąd w domach - mówi WP Jerzy Marek Nowakowski, były ambasador RP w Armenii i na Łotwie.
- Byłaby to porażka Zachodu. Przecież w czerwcu Ukraina i Mołdawia na złość Kremlowi uzyskały status kandydatów do Unii Europejskiej. Rosji zależy na tym, aby Mołdawia została krajem neutralnym wobec wojny w Ukrainie - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
23 listopada po ataku rakietowym na infrastrukturę energetyczną na Ukrainie ucierpiała również Mołdawia. System energetyczny tego kraju jest podpięty do ukraińskich źródeł zasilania (30 procent mocy pochodzi z Ukrainy). W środę po południu wszystkie miejscowości w Mołdawii wraz ze stolicą na kilka godzin pogrążyły się w ciemnościach. W niektórych częściach kraju nie działały także telefony komórkowe.
O powadze sytuacji świadczy emocjonalny wpis na Facebooku prezydent kraju Mai Sandu: "Nie możemy ufać reżimowi, który zostawia nas w ciemności i zimnie, który celowo zabija ludzi dla zwykłej chęci utrzymania innych w biedzie i pokorze. Bez względu na to, jak trudno może być teraz, nasza jedyna droga, przyszła droga Republiki Mołdawii, musi pozostać w kierunku wolnego świata".
Wojna bez czołgów i armat
Wojna energetyczna w Mołdawii trwa już od wielu tygodni. Najważniejszą "akcję" rozpoczął rosyjski Gazprom, który 1 października ograniczył dostawy gazu do kontrolowanej przez Kreml republiki Naddniestrza. Problem w tym, że to tam znajduje się elektrownia GRES, dostarczająca ponad 50 proc. mocy do Mołdawii. Wadim Krasnosielski, "prezydent" nieuznawanej republiki Naddniestrza oświadczył, że zredukuje sprzedaż dla Mołdawii. To pierwszy, najpoważniejszy ubytek w systemie zasilania. Kraj kupował energię w Ukrainie, ale po rosyjskich atakach na ich elektrownie i to źródło energii przestało być pewne.
"Powstałe w ten sposób niedobory Mołdawii w znacznym stopniu zdołała pokryć Rumunia, z którą Mołdawia 13 października podpisała kontrakt" - komentował w analizie o wojnie energetycznej Kamil Całus, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich. Cena tej energii jest o 50 proc. wyższa niż elektrowni naddniestrzańskiej. "Istnieje przy tym ryzyko, że rumuńscy producenci mogą nie być w stanie dostarczyć Mołdawii odpowiedniej ilości prądu po cenach regulowanych, co zmusi kraj do zakupu jeszcze droższej energii" - dodał ekspert. Wyliczył, że niektóre kontrakty będą kosztować rząd Mołdawii sześć razy więcej niż wcześniej.
Odbyły się trzy konferencje państw członkowskich UE, dyplomatów USA i Wielkiej Brytanii, których tematem była pomoc finansowa dla kraju otwarcie szantażowanego przez Moskwę. Jak podsumowuje Deutsche Welle, kraje Zachodu zadeklarowały łącznie miliard euro pomocy na zakup energii i gazu spoza rosyjskich źródeł. Skala pomocy pokazuje, że Rosja nie da rady przeciągnąć na swoją stronę kandydata do UE.
21 listopada na spotkaniu dyplomatów w Paryżu szefowa biura antykorupcyjnego mołdawskiej prokuratury Veronica Dragalin alarmowała, że sytuacja polityczna jest wyjątkowo krucha. - Mamy małą przestrzeń do działania, z inflacją na poziomie 35 proc., niestabilnością gospodarczą i kryzysem energetycznym możliwe są niepokoje społeczne. Jeśli nie pokażemy, że praworządność i członkostwo w UE doprowadzą do lepszej przyszłości, przegapimy tę wyjątkową okazję - powiedziała.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski