Tragedia 17-letniego Joe Van Holsbeecka, który zginął od ciosów nożem 12 kwietnia na centralnym dworcu kolejowym w Brukseli, wstrząsnęła Belgią. Zabójców nie udało się dotąd schwytać, mimo że w całym kraju rozpowszechniono zdjęcia z kamer, monitorujących dworzec.
Rodzice Joe Van Holsbeecka prosili, żeby niedzielna demonstracja była apolityczna i milcząca; zwrócili się specjalnie do partii politycznych, żeby pozostawały na dalszym planie.
Marsz poprowadziły duże grupy skautów. W demonstracji wzięły też udział całe rodziny. Na dworcu, gdzie doszło do tragedii, złożono setki wiązanek kwiatów.
Premier Belgii Guy Verhofstadt powiedział gazecie "De Morgen" (wydanie weekendowe), że "żadne społeczeństwo nie może tolerować brutalnej przemocy".
Policja szacuje, że w demonstracji uczestniczyło ok. 60 tys. ludzi; jedna z sieci telewizyjnych mówiła nawet o ponad 80 tysiącach. Z pewnością była to największa demonstracja w stolicy Belgii od wielu lat.