Wielki internetowy Brat patrzy - WP o wojnie o kontrolę nad Siecią
Kto kontroluje Internet, uważany za najbardziej wyzwolone medium we współczesnym świecie? Nikt? Nieprawda – przyznawaniem nazw i adresów w sieci WWW zajmuje się kalifornijska spółka ICANN, którą z kolei kontroluje rząd USA. Ponad sto krajów próbuje odebrać Amerykanom kontrolę nad Internetem. Jak dotąd bezskutecznie...
ICANN (Internetowa Korporacja ds. Nadawanych Nazw i Numerów) zajmuje się przydzielaniem nazw domen internetowych i adresów IP. Ponieważ podlega Departamentowi Handlu USA, amerykański rząd ma na nią faktyczny wpływ. Stąd pojawiają się głosy, że nad Internetem powinna czuwać na przykład Organizacja Narodów Zjednoczonych.
Światowy system telefonii nadzoruje Międzynarodowa Unia Telekomunikacji, założona jeszcze w 1865 roku. Podlega ona kontroli Narodów Zjednoczonych. Zdaniem przeciwników monopolizacji Internetu, ONZ powinna sprawować kontrolę również nad Siecią. W ich mniemaniu – jak pisze na łamach „Foreign Affairs” Kenneth Neil Cukier, publicysta „The Economist” – „ICANN jest instrumentem amerykańskiej hegemonii w cyberświecie”.
ONZ chciałaby i się boi?
Na listopadowym szczycie Narodów Zjednoczonych w Tunisie, poświęconym społeczeństwu informatycznemu, ta kwestia przewijała się dość wyraźnie. Choć, jak zauważali zwolennicy oddania Internetu pod pieczę ONZ, sprawa jest już przegrana. W grudniu 2003 roku w Genewie miał miejsce Światowy Szczyt Społeczeństwa Informacyjnego, również zorganizowany przez ONZ. Powołana w czasie obrad grupa ekspertów opracowała raport dotyczący przyszłości Internetu. Miał on stać się podstawą do dyskusji na szczycie w Tunezji.
Co postanowili delegaci? Przede wszystkim szukali sposobu na wydarcie Sieci Amerykanom, stąd trzy z czterech propozycji dotyczyły dokładnie tego. Po pierwsze, przy ONZ miała powstać Światowa Rada Internetu, której zadaniem byłoby m.in. przejęcie od ICANN zarządzania adresami IP. Po drugie, w grę wchodziło powołanie Międzynarodowej Rady Internetu, poza kontrolą ONZ. Po trzecie, zaproponowano utworzenie trzech niezależnych instytucji, które podzieliłyby między sobą obowiązki związane z zarządzaniem Internetem. Czwarte rozwiązanie zakładało pozostawienie tej kwestii bez zmian.
Wszystko jednak wskazuje na to, że „amerykańska hegemonia w cyberświecie” trwać będzie nieprzerwanie jeszcze wiele lat. Choć najbliższy szczyt międzynarodowego forum poświęconemu Sieci zaplanowano już na przyszły rok, a sekretarz generalny ONZ Kofi Annan zapowiedział, że w sprawie kontroli nad Internetem toczyć się będą negocjacje, to inne jego wypowiedzi nie pozostawiały wątpliwości, jakich należy spodziewać się posunięć ze strony Narodów Zjednoczonych. Zarządzanie Internetem, a w szczególności przydzielaniem nazw domen i adresów IP przez ICANN, jest racjonalne – powiedział Annan, dodając jednocześnie, że Narody Zjednoczone nie są właściwą instytucją do internetowego rządu. Podobnie zresztą uważa administracja USA. Jeszcze przed szczytem w Tunezji amerykańskie ministerstwo handlu opowiedziało się za utrzymaniem obecnego stanu, stwierdzając, że tylko Stany Zjednoczone gwarantują bezpieczeństwo przy nadawaniu nazw domen.
Chińska konkurencja nadciąga
Trudno się dziwić wypowiedzi sekretarza generalnego ONZ, szczególnie patrząc na takie ostatnie „sukcesy” organizacji, jak program „Ropa za żywność”, który obnażył jej przeżarte korupcją struktury. Niewykluczone, że gdyby ICANN oddała Narodom Zjednoczonym swoje uprawnienia, skutki tej decyzji byłyby jeszcze gorsze. Ale czy tylko dlatego, że w ONZ pracują nieudolni urzędnicy-łapówkarze, Amerykanie powinni dalej sprawować kontrolę nad Internetem?
Chiny, niezadowolone z biernej postawy ONZ i dominacji USA, już zapowiedziały stworzenie własnej, odrębnej Sieci. Jeśli za ich przykładem pójdą kolejne państwa, czy czeka nas koniec globalnej wioski?
Mariusz Nowik, Wirtualna Polska