Wielka Brytania znowu pomoże USA w Iraku
Wielka Brytania zaakceptowała
amerykańską prośbę o nową pomoc wojskową w Iraku, mimo
silnych sprzeciwów w łonie rządzącej Partii Pracy - podały
agencje.
21.10.2004 | aktual.: 21.10.2004 17:22
O decyzji rządu poinformował minister obrony Geoff Hoon. Zapowiedział on dyslokację wojsk brytyjskich - ok. 850 żołnierzy - do strefy, w której operują teraz Amerykanie.
Chodzi o żołnierzy szkockiego Pierwszego Batalionu (piechoty) Black Watch, obecnie pełniącego rolę siły rezerwowej w Basrze. Batalion zostanie dodatkowo wzmocniony pododdziałem wsparcia, złożonym z medyków, łącznościowców i personelu inżynieryjnego. Cała jednostka zostanie przemieszczona "na ograniczony i konkretny okres, liczony raczej w tygodniach, niż w miesiącach".
Przemieszczenie na zachód
Zapowiedziana dyslokacja stanowi "żywotną część procesu tworzenia właściwych warunków dla styczniowych wyborów w Iraku" - podkreślił dalej Hoon. Żołnierze zostaną przemieszczeni do obszaru w obrębie zachodniego sektora sił wielonarodowych - dodał, nie precyzując jednak, w jakim dokładnie miejscu się znajdą. Według informacji, podanych w poniedziałek przez londyńskiego "Timesa", batalion Black Watch będzie stacjonował na południe od Bagdadu, w miejscowościach takich jak Iskandarija, Latifija czy Mahmudija.
Minister ujawnił, że przemieszczeni żołnierze brytyjscy pozostaną pod dowództwem brytyjskiego generała Billa Rollo. Zaznaczył też, że decyzja o wyrażeniu zgody na amerykańską prośbę została podjęta po dokonaniu "starannej oceny" przez szefów sztabu, którzy określili poziom ryzyka dla żołnierzy brytyjskich jako "będący do przyjęcia". Jednocześnie zaprzeczył pogłoskom o możliwości zwiększenia brytyjskiego kontyngentu w Iraku, w tym informacjom gazety "The Times", według której przed styczniowymi wyborami do Iraku miałoby zostać wysłanych dodatkowo 1300 żołnierzy brytyjskich.
Przedstawiciela rządu Blaira zapewniają, że dyslokacja żołnierzy brytyjskich ma przede wszystkim służyć odciążeniu walczących z rebeliantami oddziałów USA i przyczynić się do ustabilizowania sytuacji w Iraku przed styczniowymi wyborami. Część deputowanych uważa jednak - pisze agencja Associated Press - że decyzja Londynu jest przede wszystkim gestem politycznym, mającym wesprzeć George'a Busha w ostatnich dniach przed wyborami prezydenckimi w USA i osłabić siłę zarzutów ze strony demokratycznego rywala Johna Kerry'ego, że "Ameryka jest w Iraku osamotniona".
Według londyńskiego "The Independent", premier Tony Blair nie był w stanie dłużej opierać się amerykańskim presjom na rzecz aktywniejszej obecności Brytyjczyków także w osławionym "trójkącie śmierci" w rejonie Bagdadu. Stąd też bierze się niepokój, wyrażany w ostatnich dniach także przez deputowanych rządzącej Partii Pracy, iż żołnierze brytyjscy ze "względnie spokojnego" południowego Iraku zostaną głębiej wciągnięci w "wojenne grzęzawisko".
Dół wykopany w Iraku
Były laburzystowski minister obrony Peter Kilfoyle wyraził wątpliwość, czy wobec dotychczasowej "nieprzejednanej taktyki" armii USA, żołnierze tradycyjnego szkockiego batalionu Black Watch mają jakiekolwiek szanse zastosowania "bardziej miękkiej" taktyki wojskowej. "Nasi żołnierze zostaną wystawieni na nowe niebezpieczeństwa i ostatecznie na ponoszenie konsekwencji tego, co zgotowali sami Amerykanie" - powiedział.
"Czy dół, który wykopał pan w Iraku, nie jest już dostatecznie głęboki? Czy nie nadszedł czas, by wreszcie wysłuchać głosu społeczeństwa i powiedzieć "nie" prezydentowi Bushowi?" - zapytała premiera Blaira laburzystowska posłanka Marsha Sing.
Brytyjski kontyngent w Iraku liczy około 9 tys. żołnierzy i stacjonuje we względnie spokojnej strefie wokół południowego portu Basra. Brytyjczycy stracili dotąd podczas wojny w Iraku oraz w swojej strefie odpowiedzialności łącznie 68 żołnierzy, Amerykanie - ponad 1000.