ŚwiatWielka Brytania słaba, jak prawie nigdy wcześniej. Bolesne cięcia w siłach zbrojnych zrobiły swoje

Wielka Brytania słaba, jak prawie nigdy wcześniej. Bolesne cięcia w siłach zbrojnych zrobiły swoje

• Brytyjskie siły zbrojne boleśnie odczuły cięcia budżetowe z ostatnich lat

• Armia utraciła wiele ze swych zdolności bojowych

• Londyn może mieć duże problemy, by sprostać kryzysom bezpieczeństwa

• Pod koniec 2015 r. zapadła więc decyzja o zatrzymaniu cięć i dozbrojeniu armii

• Przed Wielką Brytanią rysuje się jednak bardzo niepewna przyszłość

• Dla Polski to niepokojąca wiadomość, bo stawia pod znakiem zapytania zdolność Londynu do wypełniania zobowiązań sojuszniczych

Wielka Brytania słaba, jak prawie nigdy wcześniej. Bolesne cięcia w siłach zbrojnych zrobiły swoje
Źródło zdjęć: © defenceimagery.mod.uk
Tomasz Bednarzak

11.03.2016 10:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Kiedy 2 kwietnia 1982 roku do Londynu dotarły wieści o zbrojnym zajęciu przez Argentynę brytyjskich Falklandów, premier Margaret Thatcher stanęła przed jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu. Rząd nie miał zawczasu przygotowanych planów ewentualnościwych na wypadek utraty wysp. Sam archipelag oddalony był o tysiące kilometrów od najbliższych brytyjskich baz. Mimo to jeszcze tego samego dnia gabinet Thatcher zdecydował się na odbicie Falklandów. Operacja była ekstremalnie trudna i nie wszyscy wierzyli w jej powodzenie. Według amerykańskich wojskowych było to prawie niemożliwe. Jednak brytyjskie siły ekspedycyjne, z dwoma lotniskowcami na czele, odniosły zwycięstwo i przywróciły brytyjskie panowanie nad Falklandami.

Dziś spór o wyspy, nazywanych przez Argentyńczyków Malwinami, nadal jest kością niezgody między Londynem a Buenos Aires, choć ryzyko nowej wojny jest znikome. I całe szczęście dla Wielkiej Brytanii, bo istnieją duże wątpliwości, czy dziś jej siły zbrojne byłyby w stanie odbić archipelag. Być może dlatego Londyn utrzymuje na Falklandach bardzo silny kontyngent, złożony z 1200 żołnierzy (w 1982 r. było ich mniej niż 100), by nie dać się postawić pod ścianą, jak przed ponad 30 laty.

Bolesne cięcia

Nie chodzi tylko o fakt, że obecnie Royal Navy nie dysponuje żadnym w pełni operacyjnym lotniskowcem, bo redukcje, dokonane na fali kryzysu finansowego, uderzyły boleśnie we wszystkie rodzaje wojsk. Sprawa nie byłaby tak paląca, gdyby nie kryzysy bezpieczeństwa, które wybuchły w Europie i w jej najbliższym sąsiedztwie w ostatnich latach - nowa zimna wojna z Rosją, arabskie rewolucje, Państwo Islamskie i wzrost zagrożenia terroryzmem, kryzys migracyjny. Dla Brytyjczyków było to twarde zderzenie z rzeczywistością, które uzmysłowiło im z całą mocą, że cięcia w siłach zbrojnych poszły za daleko.

Obraz
© (fot. WP)

Kilka przykładów. Gdy w 2011 roku Wielka Brytania, wraz z innymi państwami NATO, przystąpiła do interwencji w Libii przeciwko dyktatorowi Muammarowi Kadafiemu, zaledwie po kilku tygodniach nalotów stanęła w obliczu wyczerpania się zasobów precyzyjnej amunicji dla samolotów RAF (była to zresztą bolączka wszystkich europejskich uczestników libijskiej operacji, z Francją na czele). Sytuację ratować musieli Amerykanie, dostarczając sojusznikom niezbędnych bomb i rakiet.

O pomoc Amerykanów, a także Francuzów i Kanadyjczyków, Londyn musiał prosić także kilka lat później, gdy u wybrzeży Szkocji, w pobliżu brytyjskiej bazy atomowych okrętów podwodnych, zauważono niezidentyfikowaną jednostkę podwodną (w domyśle - rosyjską). W dowództwie Royal Navy zapanowała panika, bo szybko okazało się, że nie dysponuje ona wystarczającymi środkami, by przeprowadzić akcję poszukiwań intruza. Wszystko przez wycofanie ze służby - w ramach cięć budżetowych - morskich samolotów patrolowych Nimrod (nawet pomimo tego, że w rozwój nowej wersji tej maszyny zainwestowano, bagatela, 3,6 mld funtów).

I historia z ostatnich tygodni. Niedawno "Daily Mirror" ujawnił, że z powodu redukcji i chaotycznego programu rekrutacyjnego brytyjskim siłom zbrojnym brakuje prawie sześciu tysięcy żołnierzy, by osiągnąć założone przez resort obrony stany osobowe. Rewelacje gazety poprzedziła seria alarmujących publikacji w brytyjskich mediach, że brytyjscy żołnierze są kiepsko opłacani, przeciążeni obowiązkami, a ich morale jest rekordowo niskie. Według szeroko zakrojonych badań nastrojów żołnierzy, przeprowadzonych na przełomie lat 2014 i 2015 przez DJS Research Ltd, ponad połowa nie była usatysfakcjonowana ze swojego życia w armii, a co czwarty rozważał odejście.

Zła wiadomość dla Polski

Ogółem brytyjskie siły zbrojne od 2010 roku skurczyły się o prawie 35 tys. żołnierzy - dziś w czynnej służbie znajduje się trochę ponad 140 tys. wojskowych. W tym samym czasie wydatki budżetowe na wojsko spadły do poziomu nienotowanego w nowoczesnej historii Wielkiej Brytanii, sięgając 2 proc. PKB. Na tle NATO nadal jest to przyzwoity rezultat, a i wielkość brytyjskiej gospodarki powoduje, że pod względem wydatków na armię Londyn znajduje się w ścisłej światowej czołówce (4.-6. miejsce). Jednak statystyki mają to do siebie, że pokazują wiele, ale nie odsłaniają najważniejszego. Na przykład tego, że prawie jedna piąta budżetu brytyjskiego ministerstwa obrony przeznaczana jest na... zagraniczną pomoc gospodarczą.

Mimo że Wyspiarze przeznaczają dziś na obronność ponad dwa razy mniej niż pod koniec zimnej wojny, ich armia wciąż jest siłą, której mógłby pozazdrościć niejeden kraj (w tym Polska). Nie zmienia to faktu, że w ostatnich latach utraciła wiele ze swoich zdolności bojowych i to - co gorsza - w obliczu pogarszającej się sytuacji bezpieczeństwa w otoczeniu międzynarodowym.

Dość powiedzieć, że po sprzedaży Amerykanom w 2011 roku myśliwców pionowego startu i lądowania Harrier, Royal Navy po raz pierwszy od czasów I wojny światowej nie dysponuje żadnym lotniskowcem (w prawdziwym tego słowa znaczeniu, bo ostatni pozostający w służbie lotniskowiec HMS "Illustrious" zabiera teraz tylko śmigłowce). W brytyjskich stoczniach powstają co prawda dwie nowe jednostki tej klasy i pierwsza, HMS "Queen Elizabeth", wejdzie do służby już w połowie przyszłego roku. Ale znowu, dopiero w 2020 roku okręt zostanie uzbrojony w samoloty F-35B.

Złośliwi twierdzą wręcz, że Zjednoczone Królestwo nie ma obecnie zasobów do prowadzenia jakiegokolwiek poważnego konfliktu zbrojnego. Dla Polski brytyjskie cięcia powinny być o tyle niepokojące, że Londyn ze szczególną gorliwością redukował wojska lądowe, a zwłaszcza siły pancerne. Na fali oszczędności podjęto też decyzję o całkowitym wycofaniu brytyjskich jednostek z Niemiec, stacjonujących tam od czasów zimnej wojny. Proces ten ma zostać zakończony w ciągu najbliższych trzech lat. Stawia to pod dużym znakiem zapytania zdolność brytyjskich wojsk do wypełniania zobowiązań sojuszniczych na wschodniej flance Sojuszu Północnoatlantyckiego, wynikających z systemu obrony kolektywnej.

Strategiczny błąd

Brytyjczycy popełnili ten sam błąd, co niemal cały Zachód, w tym Polska. Przez lata po zimnej wojnie korzystali z dywidendy pokojowej i cieli wydatki na armię wierząc, że Europa - może nie po wsze czasy, ale na pewno w dającej się przewidzieć przyszłości - będzie oazą dobrobytu i stabilności. Siły zbrojne miały być co najwyżej armią ekspedycyjną, przygotowaną do zamorskich konfliktów o niskiej intensywności (jak misje stabilizacyjne w Iraku i Afganistanie) czy operacji pokojowych.

Przeświadczenie to towarzyszyło ekipie premiera Davida Camerona, kiedy w 2010 roku ogłaszała Strategiczny Przegląd Obrony i Bezpieczeństwa (SDSR 2010). Pogrążona w recesji Wielka Brytania na gwałt potrzebowała oszczędności, a skoro na horyzoncie nie dostrzegano większych niebezpieczeństw, to pieniędzy postanowiono poszukać w budżecie ministerstwa obrony. Na konsekwencje nie trzeba było długo czekać.

Szczęśliwie dla Brytyjczyków, po pięciu latach stan gospodarki poprawił się na tyle, że ułatwił rządzącym konserwatystom pójście po rozum do głowy. Ogłoszony kilka miesięcy temu nowy SDSR nie tylko zakłada powstrzymanie redukcji, ale przewiduje również zwiększenie nakładów na obronność o dodatkowe 12 miliardów funtów (do 2020 r.), które pójdą za zakup nowego uzbrojenia we wszystkich rodzajach sił zbrojnych. "W porównaniu do obecnego stanu, nie jest to skokowa zmiana w zdolnościach obronnych. Ale może to być ważny krok w odbudowie reputacji Zjednoczonego Królestwa jako wiarygodnego partnera w zakresie bezpieczeństwa" - komentował wstrzemięźliwie "Guardian".

Niepewna przyszłość

Co potem? Po 2020 roku wszystko jest możliwe. W Wielkiej Brytanii rozgorzała na nowo debata nad sensem utrzymywania potencjału nuklearnego. Cztery atomowe okręty podwodne typu Vanguard, uzbrojone w pociski balistyczne Trident, zapewniają Zjednoczonemu Królestwu status mocarstwa i pozwalają mu - jak mawiają Amerykanie - boksować powyżej swojej wagi. Ale z drugiej strony ich utrzymanie jest niezwykle kosztowne i pochłania proporcjonalnie dużą część budżetu.

Kością niezgody są koszty programu, którego celem jest opracowanie i zbudowanie następców starzejących się jednostek Vanguard. Według niektórych szacunków może on zamknąć się w obłędnej kwocie 167 miliardów funtów - co prawda rozłożonej na 30-40 lat, jednak i tak stanowiącej znaczące obciążenie dla brytyjskiego podatnika. Na razie Cameron zdecydował, że prace nad nowymi nosicielami pocisków balistycznych będą kontynuowane. Ale jeśli w 2020 roku do władzy dojdą laburzyści pod wodzą zdeklarowanego socjalisty Jeremy'ego Corbyna, plany te mogą trafić do kosza.

Corbyn to weteran ruchu antywojennego, który sprzeciwia się nie tylko broni nuklearnej. Nie raz sugerował, że Wielka Brytania wydaje na armię zbyt wiele, krytykując jednocześnie jej zaangażowanie poza granicami kraju. Zresztą z polskiego punktu widzenia poglądy lidera Partii Pracy na politykę zagraniczną są nie tyle kontrowersyjne, co niebezpieczne. Przykładowo jego zdaniem winę za konflikt w Donbasie ponosi Zachód, a włączenie Polski i innych krajów Układu Warszawskiego do NATO ocenia jako błąd. To też wyjaśnia, dlaczego będąc szeregowym deputowanym brytyjskiej Izby Gmin, często gościł w propagandowych mediach rosyjskiego reżimu (czytaj więcej)

Jednak zanim Corbym będzie miał szansę dojść do władzy, Wielką Brytanię czeka jeszcze burza związana z referendum unijnym. Jeżeli dojdzie do Brexitu, Zjednoczonemu Królestwu - o ile wciąż pozostanie ono "zjednoczone" - nowy przegląd obrony i bezpieczeństwa będzie potrzebny o wiele szybciej.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (104)