Wiec 4 czerwca. Bezpieczny finał mało inspirującej kampanii [OPINIA]

Wiec 4 czerwca nie wywoła podobnego efektu politycznego jak dwa marsze z 2023 roku - ten dokładnie sprzed roku i ten miliona serc. Nie zmieni dynamiki kampanii, nie doda szczególnie wiatru w żagle Koalicji Obywatelskiej - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.

Donald Tusk na wiecu 4 czerwca
Donald Tusk na wiecu 4 czerwca
Źródło zdjęć: © PAP | Paweł Supernak
Jakub Majmurek

04.06.2024 | aktual.: 04.06.2024 21:58

Jednocześnie trudno przedstawić go uczciwie - choć propaganda PiS z pewnością będzie próbowała - jako klęskę Donalda Tuska i Platformy. Wydarzenie na Placu Zamkowym spełni swoją funkcję jako przyzwoity, politycznie bezpieczny finał mało ekscytującej i niespecjalnie inspirującej eurokampanii Koalicji Obywatelskiej.

Mądra opcja z Placem

Z pewnością Tusk i jego otoczenie wykazało się wielkim rozsądkiem w tym, że nisko postawiło sobie poprzeczkę i zamiast organizowania kolejnego marszu przez Warszawę, zdecydowano się na wiec na Placu Zamkowym. Na marszu trzeba by bowiem zgromadzić co najmniej kilkaset tysięcy, by wywołać wrażenie tłumu.

Rok temu setki tysięcy ludzi zmobilizowały się, by wyrazić sprzeciw wobec planów utworzenia komisji ds. wpływów rosyjskich, która w swojej pierwotnej wersji otrzymała uprawnienia, które nie mieściły się już w porządku demokracji liberalnej. Po wakacjach mobilizację zapewniła nadzieja na zwycięstwo i odsunięcie PiS od władzy. Dziś Koalicji Obywatelskiej o wiele trudniej było uzyskać podobną mobilizację swoich zwolenników, w Polsce tradycyjnie udają się raczej marsze przeciwko władzy niż wyrażające dla niej poparcie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Plac Zamkowy o wiele łatwiej jest zapełnić przy pomocy stosunkowo niewielkiej liczby ludzi. Platformie udało się to bez problemu, profil partii na portalu X mówi o "ponad 30 tysiącach" uczestników wiecu, co wygląda na dość wiarygodną liczbę, podobną podają władze Warszawy. To kilkakrotnie mniej niż brało udział w zeszłorocznych marszach, ale wystarczająco dużo, by wyprodukować korzystne dla Platformy obrazy, przydatne do użycia w ostatnich dniach kampanii.

Wiec Platformy wypada dobrze zwłaszcza na tle odbywającego się w tym samym dniu w Brukseli protestu rolników, na którym z protestującymi miał się spotkać prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Protest okazał się frekwencyjną klapą - zamiast 20 tysięcy rolników stawiło się, jak oceniał korespondent Polsatu, około 2 tysięcy. Jak podawały media, rolników do udziału w imprezie miało zniechęcić to, że przy jej okazji polityczny kapitał próbowały zbić skrajnie prawicowe, antyeuropejskie formacje.

Kaczyński, choć z powodu wizyty w Brukseli nie stawił się na posiedzeniu komisji ds. afery wizowej, ostatecznie nie pojawił się na scenie demonstracji rolników. Zamiast tego późnym popołudniem zorganizował konferencję prasową przed siedzibą Parlamentu Europejskiego, w trakcie której negował - wbrew konsensusowi panującemu w tych kwestiach w świecie nauki - wpływ aktywności człowieka na zmiany klimatyczne, co może zniechęcić do głosowania na PiS nawet prawicowych, ale elementarnie szanujących ustalenia nauki wyborców.

Tusk mobilizuje wierny elektorat

Główny punkt wiecu stanowiło przemówienie Tuska. Jak zwykle w wypadku tego polityka było ono sprawne, angażujące publiczność i precyzyjnie przemyślane pod kątem politycznego efektu, jaki miało uzyskać. A tym efektem miała być przede wszystkim mobilizacja przekonanego, wiernego elektoratu Platformy, który w wyborach lokalnych nie do końca się zmobilizował, co pozwoliło osiągnąć PiS - zwłaszcza w wyborach sejmikowych - znacznie lepszy wynik, niż liczyła na to rządząca partia.

Tusk powtórzył w Warszawie to, co mówił w ciągu całej kampanii: mobilizował do udziału w wyborach, przypominając ekscesy i zepsucie rządów PiS oraz przedstawiając niedzielne wybory jako wybór między pewnym zakorzenieniem Polski w Europie a powolnym spychaniem jej ku strefie wpływów Rosji.

Tusk kpił, pytając "czy to listy wyborcze PiS czy listy gończe" i przypominając "osiągnięcia" takich postaci wystawionych przez rządzący w latach 2015-23 obóz jak Daniel Obajtek, Jacek Kurski, Adam Bielan, czy skazani prawomocnym wyrokiem sądu Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik.

Ale to nie ataki na PiS - choć tych we wtorek nie brakowało - stanowiły jądro wystąpienia Tuska, tylko narracja premiera na temat bezpieczeństwa. Tusk przestrzegał, że Rosji zależałoby na "ewentualnym zdobyciu Brukseli" - zwycięstwie prorosyjskich, antyeuropejskich partii w wyborach europejskich - "bardziej niż na zdobyciu Charkowa". Podkreślał, że jeśli w tych wyborach zwyciężą populiści widzący zagrożenie dla Polski nie na wschodzie, tylko w Brukseli i innych europejskich stolicach, to stworzy to realne zagrożenie dla twardego bezpieczeństwa naszego kraju.

Tusk jako doświadczony polityk wie doskonale, że wyborcy w Polsce - podobnie jak w większości, jeśli nie we wszystkich państwach Unii - średnio dostrzegają związek między tym, jak głosują w wyborach europejskich a ważnymi dla nich w codziennym życiu kwestiami, co nieszczególnie sprzyja wysokiej frekwencji. Premier zdaje też sobie doskonale sprawę, że za sprawą niedawno zakończonej pandemii, wojny toczącej się tuż za naszą granicą oraz sytuacji na granicy z Białorusią podstawową emocją i potrzebą, jaką polityka musi dziś obsłużyć jest bezpieczeństwo.

Z tych dwóch przesłanek Tusk wyciągnął wniosek: trzeba zmobilizować ludzi do udziału w wyborach, strasząc ich tym, że wygrana PiS oznacza zwiększenie zagrożenia z kierunku wschodniego.

Na potwierdzenie tezy, że PiS przez swoją antyeuropejską politykę osłabia Polskę i realizuje cele bliskie tym, jakie stawia sobie Rosja, można znaleźć wiele dobrych argumentów.

Problem z argumentem "idźcie na wybory, bo wygrana PiS to Rosja bliżej nas" jest jednak taki, że będzie on działał głównie na wyborców już zaangażowanych w dzielącą Polaków polaryzację. Tych bardziej letnich, nie odnajdujących się w tej polaryzacji, może nie przekonać do tego, że 9 czerwca warto ruszyć się z domu.

Dla tych wyborców Tusk nie miał we wtorek żadnej pozytywnej oferty skierowanej w przyszłość, wykraczającej poza horyzont sprzątania po PiS, pokazującej jaki rząd ma pomysł na przyszłość Polski w Europie, czemu - poza obroną zapewnienia bezpieczeństwa przed Rosją - nasze członkostwo w tej strukturze ma służyć w następnych 20 latach.

Być może takie bardziej przyszłościowe propozycje pojawią się jeszcze w ostatnich dniach kampanii. "Puls Biznesu" podał we wtorek, że w środę Tusk ma ogłosić, że rząd będzie jednak budował CKP - wcześniej Agata Szczęśniak z Oko.press pisała, że to ma być pomysł środowiska Tuska na nowe otwarcie po eurokampanii.

Platforma gra na siebie, Trzaskowski jakby zaczynał kampanię

Tych skierowanych w przyszłość propozycji brakowało także w wystąpieniach pozostałych mówców na Placu Zamkowym. Poza premierem przemawiali m.in. Lech Wałęsa, wiceministra sprawiedliwości Zuzanna Rudzińska-Bluszcz oraz prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski.

Wałęsa przypominał swoje konflikty z braćmi Kaczyńskimi i wzywał, by całkowicie zaufać dziś Tuskowi. Rudzińska-Bluszcz wyliczała nadużycia, do jakich dochodziło w Funduszu Sprawiedliwości. Trzaskowski zaatakował prezydenta Dudę i wygłosił przemówienie, które brzmiało jakby właśnie rozpoczynał kampanię wyborczą. Choć spekulacje, czy jednak nie zastąpi go Tusk, przetnie pewnie dopiero oficjalne podjęcie decyzji Platformy o wskazaniu kandydata.

W marszu miliona serc wzięli udział liderzy wszystkich środowisk politycznych tworzących dziś koalicję rządową. W tym roku 4 czerwca Koalicja Obywatelska była sama. Na Placu Zamkowym nie tylko zabrakło liderów Trzeciej Drogi i Lewicy, ale w przemówieniu Tuska wyraźnie pojawiły się przytyki pod adresem koalicjantów, na których premier próbował zrzucić winę za to, że nie wszystko idzie tak szybko i sprawnie, jak życzyliby sobie tego wyborcy.

W wyborach w październiku Koalicja Obywatelska mówiła: rozumiemy, że bliższa wam może być Trzecia Droga i Lewica, ważne jest, byście poszli na wybory i zagłosowali tak, by PiS stracił władzę. Teraz Platforma wyraźnie gra na siebie. Bo w tych wyborach Tuskowi mniej zależy na wyniku całej koalicji, a bardziej na zajęciu pierwszego miejsca – jeśli Koalicja zajmie go kosztem swoich słabszych partnerów, to nawet lepiej.

Czy faktycznie Tuskowi uda się wreszcie, po tym, jak nie udało się mu to w październiku i wyborach sejmikowych w kwietniu, wyprzedzić PiS - przekonamy się w przyszłym tygodniu, gdy poznamy oficjalne wyniki. Recepcja dzisiejszego wiecu, będzie tylko jedną z wielu zmiennych składających się na ten wynik.

Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (876)