Widmo nabiera kształtu
Na Noc Kryształową świat zareagował z oburzeniem, ale też niezbyt gwałtownie. Jakby nie do końca wierząc, że oto nadchodzi Zagłada.
12.11.2008 | aktual.: 12.11.2008 09:23
W drugiej połowie listopada 1938 r. mieszkańcy Nowego Jorku demonstrowali przed siedzibami niemieckich firm i przedstawicielstw w proteście przeciw rasistowskiej polityce nazistów. „Utworzono specjalny oddział policji do ochrony niemieckich dyplomatów i niemieckiej własności na czas pikiet – donosił „The New York Times”. – Jak się okazuje, członkowie jednostki będą rekrutować się z samych Żydów. Oddziałem dowodzić będzie kapitan Max Finkelstein z Brooklynu, a stanowiska zastępców obejmą porucznik Jacob Lickers i sierżant Isaac Goldstein z posterunków w Bronksie”.
Tajemnicą Poliszynela było, że dobór ten nie jest przypadkowy. „Oficjalnie komisarz policji odmówił skomentowania wydanych przez siebie rozkazów – pisał nowojorski dziennik. – Z kolei burmistrz La Guardia oświadczył, że policjantów do tego zadania wyznaczono »w sposób rutynowy«, jednak uśmiech zdradzał, że jest najwyraźniej zadowolony z zaistniałej sytuacji”.
Płoną sklepy i synagogi
Eksplozja antysemickich pogromów – kilkunastogodzinne szaleństwo (w nocy z 9 na 10 listopada 1938 r.), które miało przejść do historii pod nazwą Nocy Kryształowej – na początku wprawiła zagranicę przede wszystkim w osłupienie. Gdy 7 listopada 17-letni Herszel Grynszpan postrzelił śmiertelnie sekretarza ambasady niemieckiej w Paryżu, prasa komentowała sensacyjne okoliczności napadu (Grynszpan wszedł do ambasady jako zwykły petent, po dokonaniu zamachu podjął dramatyczną próbę ucieczki), a także stan zdrowia rannego dyplomaty. To, że wydarzenie może mieć doniosłe konsekwencje polityczne, na razie nikomu nie przychodziło do głowy.
„Pomimo oficjalnego zakazu wzniecania antyżydowskich ekscesów – pisał „New York Times” 10 listopada – gwałtowne zamieszki wybuchły dziś rano w całym Berlinie. Lotne grupy złożone z młodych mężczyzn bez przeszkód przemierzały reprezentacyjne ulice miasta, tłukąc szyby wystawowe, rabując towary lub upychając je do podjeżdżających samochodów.
Rozpoznanie właściwych sklepów nie nastręczało problemów, bowiem od czasu antyżydowskich demonstracji z początku lata wszystkie należące do Żydów sklepy musiały mieć na witrynie wymalowane ogromnymi białymi literami nazwisko właściciela. [...] Spustoszone sklepy zostawiano na łaskę wandali, ciągnących zewsząd, by dopełnić dzieła zniszczenia”.
Na dziennikarzach szczególne wrażenie zrobiła furia, z jaką obrócono w ruinę największy berliński dom handlowy. Wszystkie szyby w okazałym i luksusowym budynku zostały „rozbite na atomy”, zaś towary zniszczone, a po części rozgrabione. Także świątynie stały się w tych godzinach obiektem ataku. Londyński „The Times” pisał o „scenach metodycznego plądrowania i niszczenia, których w cywilizowanych krajach nie widziano od czasów średniowiecza. Synagogi w każdym zakątku Rzeszy zostały podpalone lub wysadzone w powietrze. Orgia przemocy rozpoczęła się wczesnym rankiem od niemal równoczesnego wybuchu pożarów w dziewięciu z dwunastu synagog Berlina”.
Tej nocy w miastach III Rzeszy zapanował nigdy nie słyszany zgiełk. „Główna dzielnica handlowa, a także boczne uliczki Berlina i niezliczone inne miejsca rozbrzmiewały hukiem szyb wystawowych roztrzaskujących się o chodnik, głuchym łomotem rozbijanych na kawałki mebli i wyciem syren w strażackich wozach, które przedzierały się ku płonącym sklepom i synagogom. Mimo że pożary sklepów szybko gaszono, synagogom pozwalano palić się dalej, dbając jedynie, by ogień nie przedostał się na sąsiednie budynki”. Gazety podkreślały, że chociaż napastnicy byli ubrani po cywilnemu i najwyraźniej mieli udawać spontanicznie reagujący tłum, zdradzały ich jednakowe buty – takie same nosili członkowie SA i SS. Również żywiołowa agresja wydawała się nieco inscenizowana. „Niszczenie było starannie zorganizowane, czasami odbywało się w rytm poleceń osoby stojącej na ulicy, na której komendę napastnicy wycofywali się, ustawiali w szeregu i ruszali ku następnemu celowi” – pisał „The Times”.
Reporter nowojorskiego dziennika zwrócił uwagę, że jedynymi umundurowanymi postaciami wśród napastników były dzieci. „Wiodąca rola odgrywana w pogromie przez członków Hitlerjugend – chłopców w tym samym wieku co brytyjscy skauci – jest interesująca. Zazwyczaj przewodziło im czterech-pięciu starszych młodzieńców, ale wszyscy zabierali się do dzieła ochoczo, czasami uzbrojeni w siekiery, skandując przy tym »Deutschland erwach! Juda verrecke!« (»Niemcy obudźcie się! Precz z Żydami«)”.
Reakcje społeczeństwa wahały się od pełnych aprobaty okrzyków po oburzenie: „Niektóre osoby w tłumie gapiów – co dość szczególne, zwłaszcza kobiety – wyrażały pogląd, że oto nareszcie dokonała się sprawiedliwość, bowiem Żydzi doświadczają tego samego cierpienia, które stało się udziałem Niemców w 1918 r. Ale byli także mężczyźni i kobiety, którzy głośno protestowali. Większość z nich mówiła coś o bolszewizmie. Pewien mężczyzna – najwyraźniej robotnik – przyglądając się płonącej synagodze na Fasanenstrasse wykrzyknął »podpalenie zawsze będzie podpaleniem«. Protestujący zostali jednak szybko przywołani do porządku przez napastników uczestniczących w pogromie” – donosił dalej „The Times”.
Jednak „podczas gdy większość Niemców najwyraźniej była głęboko zawstydzona wyczynami ulicznego motłochu, ci którzy przyłączyli się do antysemickiej akcji, najwyraźniej bawili się znakomicie. [...] Pewna grupa wytaszczyła ze sklepu na ulicę piano i grała na nim dla zgromadzonych gapiów skoczne melodie. Przed synagogami rozdawano na pamiątkę strzępy wyrwane ze zrabowanych ksiąg liturgicznych”.
Początkowo wydawało się, że zemsta dotyczy tylko żydowskiego mienia – sklepów, mieszkań, synagog – jednak już następnego dnia okazało się, że ofiarami prześladowań padli także właściciele.
„Przez cały dzień, zarówno w Berlinie jak i całym kraju, tysiące Żydów, głównie mężczyzn, zostało zabranych z domów i aresztowanych. Wybitniejsze postacie uwięziono jako zakładników odpowiedzialnych za zachowanie Żydów poza granicami Niemiec. We Wrocławiu rewizje prowadzono nawet w domach nieżydowskich, co do których żywiono podejrzenie, że mogą się w nich ukrywać Żydzi”. Wkrótce gazety zaczęły też odkrywać coraz liczniejsze przypadki mordów popełnionych przez rozbestwionych bojówkarzy. * Straszne przeczucia*
Dziś, po 70 latach, wiemy, że zamieszki były starannie wyreżyserowane, a realizację planu wzięła na swoje barki SS – stając się odtąd główną instytucją odpowiedzialną za „rozwiązanie kwestii żydowskiej”. Ówcześni dziennikarze skazani byli na domysły i czytanie hitlerowskiej prasy między wierszami. Początkowo brano za dobrą monetę oficjalne stanowisko niemieckiego rządu – wydane w dniu zamachu, ale jeszcze przed śmiercią sekretarza ambasady – w którym kategorycznie zakazywano samosądu na Żydach. Prasa zachodnia zastanawiała się jedynie, jak interpretować słowa Goebbelsa z 9 listopada, że „decyzje Niemiec w najbliższej przyszłości nie będą skierowane na korzyść Żydów”.
Pierwsze relacje od naocznych świadków zmuszały do postawienia pytania o rzeczywiste intencje hitlerowskich władz. „Daily Telegraph” pisał: „Albo władze niemieckie popierały pogrom, albo ich panowanie nad porządkiem publicznym nie jest tak wzorowe, jak to zawsze podkreślają czynniki rządowe”. Waszyngtoński „The Post” przyrównał wydarzenia w Niemczech do Nocy Świętego Bartłomieja, uznając za rzecz pewną, że „wybuch narodowego gniewu” został zainscenizowany przez nazistowskich urzędników i działaczy partyjnych.
W kolejnych numerach gazet doniesienia o ulicznych ekscesach ustąpiły miejsca cytatom z niemieckich rozporządzeń urzędowych. Zamykano żydowskie gazety i instytucje kulturalne, a obywateli uznawanych przez nazistowskie prawodawstwo za Żydów pozbawiono prawa do dysponowania własnym majątkiem. Zakazano prowadzenia samochodów i wstępu na uniwersytety, zabroniono wstępu do większości kin, teatrów, sal koncertowych, restauracji i kawiarni. Za przejaw wyjątkowej perfidii uznano rozporządzenie, że cała społeczność żydowska ma zostać ukarana kontrybucją opiewającą na astronomiczną kwotę miliarda marek. Żydzi mieli też na własny koszt wyremontować wszystkie zdemolowane sklepy – tylko po to, by następnie przekazać je w ręce nowych, aryjskich właścicieli. Stało się jasne, że polityka hitlerowska zmierza do uniemożliwienia żydowskiej egzystencji w Niemczech.
Zachodni obserwatorzy zaczęli przeczuwać, jak straszny los może czekać Żydów pod rządami Hitlera. Prasa cytowała artykuły oficjalnego organu SS i niemieckiej policji „Das Schwarze Korps”: „jeśli nie zabierzecie stąd Żydów, zagłodzimy ich na śmierć, wytępimy ogniem i mieczem”. Nawiązując do słów Winstona Churchilla, że „cała Europa Środkowa i Wschodnia wkrótce znajdzie się pod kontrolą Niemców”, „The Times” pisał: „w dłuższej perspektywie sytuacja Żydów przedstawia się znacznie poważniej niż obecnie. Trzy miliony Żydów mieszka w Polsce i prawie dwa miliony na Węgrzech, w Rumunii, Czechosłowacji i na Litwie. Prawdopodobnie ogromna większość z nich zostanie siłą wysiedlona”.
Jeszcze większą przenikliwością wykazał się nowojorski dziennikarz: „Jedyną formą egzystencji dostępną dziś dla niemieckich Żydów jest życie w getcie. Jakąkolwiek aktywność mogą podejmować tylko w obrębie własnej społeczności. Taka sytuacja może prowadzić tylko do ich eksterminacji”. Jesienią 1938 r. widmo Zagłady nabierało coraz bardziej wyrazistych kształtów. * Żydzi do Kenii?*
Na całym świecie niezliczone instytucje społeczne, kościoły, partie i władze uniwersytetów wyraziły oburzenie z powodu „przejmującego zgrozą barbarzyństwa”. Jednak oficjalne reakcje rządów były nieporównanie bardziej wstrzemięźliwe. Tylko prezydent Franklin Roosevelt zdecydował się odwołać „na konsultacje” ambasadora w Berlinie, pozostali przywódcy ograniczyli się do złożenia wymijających oświadczeń. Brytyjski premier Arthur Chamberlain zadeklarował, że „nie chce bronić niezrozumiałej zbrodni popełnionej w Paryżu, ale będzie miał głębokie współczucie dla tych, którzy muszą cierpieć z tego powodu”. W komunikacie dla prasy poinformował, iż „angielski charge d’affaires otrzymał polecenie, by zaprotestować energicznie przeciwko artykułom dziennikarskim, które stawiają ministrów i posłów angielskich obok zbrodniarza”.
Pod naciskiem opinii publicznej rządy Anglii, Francji i Stanów Zjednoczonych przystąpiły do rozmów w sprawie udzielenia azylu żydowskim uchodźcom. Przez kolejne tygodnie światowa prasa relacjonowała na bieżąco wyniki tych ustaleń. Rozważano najbardziej fantastyczne koncepcje, łącznie z pomysłami, by niemieckich Żydów osiedlić w brytyjskiej Kenii, Rodezji lub Gujanie. Ostatecznie żadne decyzje nie zapadły. Władze angielskie zgodziły się wpuścić do Palestyny 10 tys. żydowskich dzieci (głównie sierot), jednak premier podkreślił, że pomoc na większą skalę nie wchodzi w grę. Jak oświadczył, „klimat panujący w koloniach byłby zbyt niezdrowy dla uchodźców”. Także Francja, Stany Zjednoczone, Holandia i Polska zamknęły granice przez emigrantami z Niemiec.
Tymczasem przed brytyjskimi urzędami wizowymi w Niemczech rozgrywały się dantejskie sceny. Korespondent „The Times” w Berlinie pisał, że tutejsza ambasada od wczesnego ranka oblegana jest przez tłum płaczących kobiet, których mężowie i ojcowie zostali osadzeni w obozie koncentracyjnym. Przedstawienie zaświadczenia o rozpoczęciu procedury emigracyjnej jest dla nich jedyną szansą na odzyskanie wolności.
„Znękani urzędnicy rzeczowo, ale uprzejmie załatwiali tych petentów, którzy mieli szczęście przybyć na tyle wcześnie, że udało im się dostać do biura. Tylko dzisiejszego ranka ich liczba sięgnęła 85. Jednak nieporównanie większy tłum czekał na schodach i podwórzu. Przy zamkniętych drzwiach ustawiono straże, co rozzłościło niemieckich interesantów.
Niektórzy złorzeczyli, że każe im się stać w kolejce razem z Żydami i domagali się – bezskutecznie – uprzywilejowanego traktowania. [...] Większość Żydów, pragnąca zdobyć jakąkolwiek wizę, która umożliwiłaby im wydostanie się z Niemiec, skazana była na porażkę”.
Według niemieckiego prawa emigrujący Żydzi musieli zostawić cały majątek – dodatkowo zniechęcało to europejskie rządy do przyjmowania uchodźców, gdyż musiałyby ich utrzymywać. Nawiasem mówiąc, komentatorzy dostrzegali w tej polityce niepokojącą sprzeczność: z jednej wciąż zaostrzano represje wobec Żydów, a z drugiej – na wszelkie sposoby utrudniano im wyjazd z kraju. Szanse na uzyskanie wizy zwiększało (tak przynajmniej wierzono) zaproszenie od przyszłego pracodawcy. Stąd w listopadzie i grudniu rubryki ogłoszeń w brytyjskich dziennikach zapełniły się charakterystycznymi anonsami: „Małżeństwo inteligentów w wieku 30–44, Żydzi, lubiący dzieci, szukają posady w Anglii lub poza jej granicami; wszelkie obowiązki, gotowanie, prace domowe, także sekretarzowanie; mężczyzna wykształcenie techniczne, potrafi prowadzić samochód, chętny do każdej pracy”.
„Młoda żydowska para szuka posady; żona znakomita w pracach domowych i gotowaniu, mężczyzna ogrodnik, zna się na hodowli, opiece nad końmi, naprawach domowych. Zatrudnienie razem lub osobno”.
„Wiedenka, 42, z dobrej rodziny, znakomicie gotuje, wszelkie prace domowe, opieka nad niemowlętami, szycie, płynnie angielski i francuski, szuka posady”.
Warto wspomnieć także o reakcjach polskiej prasy. Z powodu braku własnych korespondentów gazety najczęściej skazane były na lakoniczne komunikaty Polskiej Agencji Telegraficznej. Większość tytułów rzeczowo i nie bez współczucia informowała o „zatrważającej fali zbrodni przeciw Żydom”. „Los Żydów niemieckich jest okrutny – donosił „Robotnik” z 16 listopada. – Żadne słowa nie oddadzą tego ogromu cierpienia, tego nieprzerwanego pasma udręki, trwającego już szósty rok z kolei. Przeciwnie, każdy dzień przynosi coraz to nowe, coraz bezwzględniejsze prześladowania, mające jeden jedyny cel: wytępienie, fizyczne zniszczenie pół miliona Żydów”. * Niemiecki wzór*
Jednak pojawiały się też głosy radykalnie odmienne. Narodowo-katolicki „Mały Dziennik” szydził z pełnych zaniepokojenia artykułów prasy żydowskiej w Polsce: „O ile rozpacz żydostwa jest w ogóle uzasadniona, to płynie z obawy przed »dobraniem się do skóry«”. Tygodnik „Prosto z mostu” za godne potępienia uznał jedynie reakcje międzynarodowe na pogromy: „Żydzi, którzy po zajściach niemieckich nacisnęli wszystkie sprężyny swych wpływów w krajach anglosaskich i potrafili nawet doprowadzić do wycofania przez Stany Zjednoczone ambasadora w Berlinie – jak zawsze, tak i tym razem, przeciągnęli strunę. [...] Ale – nic już sprawy żydowskiej nie zdoła zdjąć z porządku dziennego międzynarodowej polityki”.
Z kolei „Warszawski Dziennik Narodowy”, organ Stronnictwa Narodowego, wyraził przekonanie, że „zamach Grynszpana jest najprawdopodobniej dziełem zorganizowanego żydostwa międzynarodowego, pragnącego wywołać światowe naprężenie polityczne”.
Jak wyjaśniał publicysta gazety: „Należy odróżnić dwie rzeczy – metody, stosowane w Niemczech dla załatwienia sprawy żydowskiej, i cel, do którego Niemcy zmierzają. Jeśli chodzi o metodę [...] to trudno się nią entuzjazmować. Cel natomiast – usunięcie Żydów z Niemiec – jest koniecznością historyczną. I trudno się dziwić narodowi niemieckiemu, że chce radykalnie i definitywnie sprawę żydowską u siebie załatwić. To samo muszą zrobić wszystkie narody europejskie, z Polską włącznie, która posiada 3,5 miliona ludu żydowskiego na swoim terytorium”.
Trudno uciec przed pytaniem, o czym myśleli i co czuli autorzy tych słów, gdy wkrótce ich marzenia miały stać się rzeczywistością.
Piotr Osęka