Widmo ludobójstwa w Mjanmie. Trwa czystka etniczna muzułmańskiej mniejszości Rohingya
• Mniejszość Rohingya od lat jest obiektem prześladowań w Mjanmie
• Rohingya to ludzie drugiej kategorii, nie mają nawet obywatelstwa
• Rządowe media nazywają ich "ludzkimi pchłami", "ogrami", "intruzami"
• Rohingya są dehumanizowani, wypędzani ze swoich domów i zamykani w gettach
• Światowe media ostrzegają, że wkrótce może dojść do prawdziwego ludobójstwa
Ubiegłej jesieni Birmańczycy po raz pierwszy od pół wieku wybrali władze w pełni demokratycznych wyborach. To miał być etap, który zakończył erę wojskowego zamordyzmu, przemocy, prześladowań i walk etnicznych. Tak się jednak nie stało.
Bez praw, bez obywatelstwa
Od 2012 roku w stanie Rakhine nasilił się konflikt etniczno-religijny. Muzułmanie z mniejszości Rohingya są, delikatnie mówiąc, niemile widziani przez ludność buddyjską. Choć mieszkają na tych ziemiach od pokoleń, przez nacjonalistycznie nastawionych mieszkańców są uważani za intruzów z Bangladeszu.
W oczach władz centralnych są pariasami. Nie mają nawet obywatelstwa, bo są uważani za nielegalnych imigrantów z Bangladeszu. Mniejszość licząca około 1 mln ludzi ma dostęp tylko do jednego dobrze wyposażonego szpitala w stanie Rakhine. Rohingya nie mogą też ubiegać się o miejsca na uniwersytetach.
W ciągu ostatnich czterech lat około 10 proc. ludności Rohingya uciekło ze swoich rodzinnych stron. Mówimy tu o ok. 100 tys. ludzi. Teraz kampania nienawiści nabiera prawdziwego rozpędu.
Walec nabiera rozpędu
W tej chwili armia Mjanmy prowadzi regularne czystki w wioskach, gdzie większość stanowiła muzułmańska ludność. Przeciwko siłom rządowym organizują się spontaniczne grupy samoobrony, uzbrojone w kije, noże, sporadycznie w broń palną. Jednak ich opór jest szybko tłamszony przez zawodowców. ONZ szacuje, że w ostatnich tygodniach kolejne 30 tys. ludzi musiało uciekać ze swoich domów. W całym stanie Rakhine płoną domy i gospodarstwa muzułmańskiej mniejszości. Rohingya zbiegli głównie przez granicę do Bangladeszu, lecz ten nie chce ich przyjmować, a ci, których wyłapią służby, są cofani z powrotem do Mjanmy.
W sieci pojawia się brutalna dokumentacja działań armii. Zdjęcia i nagrania telefonami komórkowymi pokazują desperackie ucieczki przed szarżą wojskowych czy pod spalone ciała. Wiarygodności materiałów nie da się w żaden sposób sprawdzić, bo wojsko szczelnie oddziela rejony swoich działań od dziennikarzy czy pracowników agencji pomocowych. Z kolei rząd twierdzi, że Rohingya sami podpalają swoje domy, bo chcą zdobyć współczucie międzynarodowej społeczności. Brzmi niedorzecznie? Inne słowa, jakie padają z kręgów władzy, są jeszcze bardziej niepokojące.
"Ludzkie pchły"
"Moralnie zdeprawowana" grupa, której "nie cierpimy za ich smród i wysysanie naszej krwi". "(...) Obywatele muszą stale zdawać sobie sprawę z zagrożenia ze strony tych ludzkich pcheł, których nie sposób znieść" - takimi słowami Rohyinga są opisywani nie w anonimowych ulotkach propagandowych, a w rządowej gazecie "The New Light of Myanmar".
Z ust przedstawicieli władz padają takie określenia jak "inwazja", "intruzi" czy "ogry". W rozmowie z BBC minister spraw wewnętrznych, Kyaw Swe, odpierał zarzuty jakoby armia gwałciła kobiety Rohingya. Mówił, że to bardzo mało prawdopodobne, bo one są "zbyt brudne". W parlamencie jest nawet partia, która w ciepłych słowach przywoływała nazistowskie czystki w kontekście ewentualnego rozwiązania "kłopotu".
To wszystko dzieje się w teoretycznie demokratycznym państwie, gdzie nie ma już krwawej wojskowej dyktatury. Pełnię władzy ma Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD), ugrupowanie założone w 1988 roku przez Aung San Suu Kyi, działaczkę, która swoje życie podporządkowała obaleniu junty wojskowej, za co w 1991 roku została nagrodzona Pokojową Nagrodą Nobla.
Jak zaznacza w swoim serwisie internetowym Public Radio International (PRI), w erze mediów społecznościowych często szafuje się porównaniami do nazizmu, ale w przypadku Mjanmy takie zestawienie jest w pełni uprawnione. PRI przypomina przy tym słowa Josepha Goebbelsa, do złudzenia przypominające komunikaty z birmańskiej prasy. "Oczywiście, Żydzi to także ludzie. Żaden z nas w to nigdy nie wątpił. Ale pchły też są zwierzętami, aczkolwiek nieprzyjemnymi i naszym obowiązkiem jest uczynienie ich nieszkodliwymi" - pisał pod koniec lat 20. ubiegłego wieku człowiek, który wkrótce stał się szefem propagandy III Rzeszy.
Czystka, a nie dżihad
Armia twierdzi, że likwiduje niebezpiecznych ekstremistów religijnych, jednak nic nie wskazuje na to, by w Mjanmie działali islamscy radykałowie. Organizacje fundamentalistów próbowały wykorzystywać sytuację, ale nie udało im się podsycić nastrojów. Światowe media piszą o stanie Rakhine jako potencjalnym rozsadniku radykalnego islamizmu w Azji Południowo-Wschodniej, jednak nic takiego nie ma miejsca.
Opór, jaki próbują stawiać Rohingya, ma charakter samoobrony, a nie międzynarodowego dżihadu pod czarnym sztandarem. Muzułmanie organizują zbrojne bojówki i atakują posterunki policji, za co przychodzi zresztą płacić im wysoką cenę. John McKissick z Biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców twierdzi, że w takich przypadkach wojsko stosuje "odpowiedzialność zbiorową".
Co więcej, przedstawiciel ONZ, którego oficjele zwykle ważą słowa i wypowiadają się dyplomatycznie, wprost mówił, że ostatecznym celem armii jest "czystka etniczna". W sieci roi się od relacji, według których żołnierze gwałcą, torturują i mordują cywili, wszystko w ramach akcji wyłapywania "niebezpiecznych ekstremistów".
Nadchodzi ludobójstwo?
Magazyn "Foreign Policy", na podstawie badań naukowców, przedstawił trzy cechy, które zwiastują nadchodzące ludobójstwo. Jest to. po pierwsze, "systematyczna dehumanizacja", która została już przedstawiona powyżej. Drugim symptomem jest wyizolowanie grupy w obozach i gettach - to także ma miejsce. Trzeci wskaźnik, to ataki na daną ludność, w których uczestniczy także aparat państwa - ten warunek również jest spełniony.
Londyńska organizacja International State Crime Initiative, która bada przypadki łamania prawa przez państwa, oceniła, że Rohingya "stoją przed ostatnimi etapami prowadzącymi do ludobójstwa". Oskarżają także Aun San Suu Kyi, że poprzez bierność legitymizuje ten proceder.
Liderka partii rządzącej na razie nie zdecydowała się na wizytę w regionie, w którym trwa czystka. Niewiele mówi też na temat całej sytuacji i jak ognia unika wymieniania nazwy etnicznej mniejszości. Aung San Suu Kyi twierdzi przy tym, że w Rakhine wszystko dzieje się zgodnie z prawem. - Nie próbujemy niczego ukryć - mówi, tuszując całą sprawę w sposób, który jest charakterystyczny raczej dla wszelkiej maści dyktatorów, a nie tych, którzy z nimi walczą i dostają za to Noble.