16‑latek 3 godziny umierał w szpitalu
Czy opieszali lekarze są winni śmierci licealisty? Rodzice 16-letniego Marcina Zarychty złożyli do prokuratury skargę na szpital. Pielęgniarka, zamiast mu pomóc, tylko się wydarła: "Czego udajesz, gówniarzu?!" - opowiadał o gehennie w szpitalu ojciec zmarłego 16-letniego Marcina Zarychty.
27.03.2008 | aktual.: 27.03.2008 08:17
Gdyby nie opieszałość pogotowia i szpitala, nasz syn mógłby żyć - nie mają wątpliwości rodzice Marcina Zarychty z Żychlina koło Kutna w woj. łódzkim.
Syn obudził mnie o 4 rano - opowiada Krystyna Zarychta, mama Marcina. Mówił, że bardzo boli go brzuch i kręgosłup. Zadzwoniłam po pogotowie. Gdy przyjechała karetka, lekarka podała chłopcu zastrzyk, kazała zaparzyć miętę i dać lek na żołądek. Nie minęło pół godziny, a syn znów zaczął wić się z bólu - opowiada Sławomir Zarychta, ojciec Marcina. Znów zadzwoniliśmy po pogotowie. Nie wiem, ile telefonów wykonałem, nim dyspozytorka raczyła mi odpowiedzieć, że - być może - pogotowie zabierze Marcina do szpitala, gdy karetka będzie wracała po nocnej zmianie do Kutna. Ratownicy pojawili się o 8.25.
Tu - jak twierdzą rodzice - zaczęła się gehenna chłopca. Ojciec bezsilnie patrzył na cierpienia Marcina. Leżał na kozetce za parawanem, wił się z bólu - wspomina. Obsługa szpitalnego oddziału ratunkowego potrzebowała aż 40 minut na sprowadzenie internisty. Gdy się znalazł i zlecił USG, zaczęły się ponadpółgodzinne poszukiwania chirurga. W tym czasie Marcin, krzycząc z bólu, spadł z łóżka.
Nagle ojciec zauważył wzmożony ruch w sali. Pojawiło się kilku lekarzy. Pielęgniarki biegały z jakimiś urządzeniami. Był sprzęt do reanimacji… Marcinek zmarł o 11.15.
Przedstawiciele szpitala twierdzą, że lekarze zrobili wszystko, by uratować Marcina.