ŚwiatWęgrzy też mają swój "pucz". Nowa jakość w protestach na Węgrzech

Węgrzy też mają swój "pucz". Nowa jakość w protestach na Węgrzech

Oburzenie na drakońską ustawę pisaną pod dyktando niemieckich koncernów samochodowych przerodziło się w szeroki protest przeciwko rządom Viktora Orbana. Po raz pierwszy od lat opozycja idzie razem, od lewicy po nacjonalistów. Według rządu to pucz na zlecenie Sorosa.

Węgrzy też mają swój "pucz". Nowa jakość w protestach na Węgrzech
Źródło zdjęć: © PAP/EPA
Oskar Górzyński

17.12.2018 | aktual.: 17.12.2018 17:48

Tak dramatycznych obrazków na Węgrzech nie oglądano od czasu wielkich demonstracji z 2006 roku, które były początkiem końca socjalistycznego rządu Ferenca Gyurcsanya. Kilkanaście tysięcy demonstrujących w Budapeszcie pod gmachem telewizji publicznej MTV. Wewnątrz gmachu opozycyjni posłowie, domagający się uczciwego relacjonowania protestów i przedstawienia pięciu postulatów. Posłowie, którzy później siłą, wbrew prawu, zostają wyrzuceni z budynku przez ochroniarzy, przy bezczynności policji.

Wszystko zaczęło się jeszcze w piątek za sprawą głosowanej w węgierskim parlamencie tzw. ustawy o pracy niewolniczej. To prawo napisanego na potrzeby niemieckich koncernów samochodowych podnoszącego dopuszczalną liczbę nadgodzin do 400 w ciągu roku i dającej pracodawcom trzy lata na ich rozliczenie. Jeszcze w parlamencie politycy opozycji starali się nie dopuścić do głosowania, m.in. blokując mównicę i wchodząc w konfrontację twarzą w twarz z premierem Viktorem Orbanem.

Już wtedy przewodniczący Zgromadzenia Narodowego Laszlo Kover porównywał działania opozycji do "puczu". Ale to był dopiero początek, bo równolegle zaczęły się wielotysięczne protesty, które z każdym dniem tylko przybierały na sile. I z demonstracji przeciwko "ustawie niewolniczej" przekształciły się w szeroki protest przeciwko władzy, jej korupcji i autorytarnym zapędom Viktora Orbana. W niedzielę przeniosły się z placu Kossutha pod siedzibę telewizji publicznej MTV, gdzie posłowie i europosłowie partii opozycyjnych weszli, aby przedstawić pięć postulatów: 1) odwołanie "ustawy niewolniczej", 2) lepsze warunki pracy dla policji, 3) niezależne sądownictwo, 4) wolne media oraz 5) przystąpienie Węgier do Prokuratury Europejskiej, aby ukrócić korupcję.

Mimo że węgierskie prawo daje posłom prawo wstępu do każdego budynku instytucji publicznych, w poniedziałek nad ranem dwoje posłów opozycji: były poseł Fideszu Akos Hadhazy i Bernadett Szél z lewicowej partii Polityka Może Być Inna (LMP), zostało siłą wyprowadzonych z budynku. Ich miejsce szybko jednak zajęli kolejni politycy.

- To tylko zmobilizuje protestujących. W poniedziałek o godz. 18 planowany jest kolejny protest i można spodziewać się jeszcze większych tłumów - mówi w rozmowie z WP Marta Pardavi, przewodnicząca węgierskiego Komitetu Helsińskiego.

Takich protestów jeszcze nie było

Zarówno Pardavi, jak i inni komentatorzy zwracają uwagę, że choć za rządów Viktora Orbana zdarzały się już bardziej liczne protesty - np. przeciw podatkowi internetowemu w 2014 roku - obecne demonstracje są wyjątkowe. I potencjalnie przełomowe. W Budapeszcie ramię w ramię maszerują lewicowcy z LMP, socjaliści czy nacjonaliści z Jobbiku. Razem skandują antyrządowe hasła i wykrzykują hasła odwołujące się do wiosny ludów i powstania z 1848 roku.

- Zarówno na ulicy, jak i w mediach społecznościowych widać dawno niewidzianą energię, ludzie mówią, że "w końcu mamy jakąś opozycję" - mówi WP Szabolcs Panyi, dziennikarz śledczego portalu Direkt36.

- To pierwszy raz, kiedy wszystkie partie opozycyjne, związki zawodowe i organizacje pozarządowe są zgodne co do żądań i celów protestu. "Ustawa niewolnicza" dotyczy więcej ludzi w bardziej bezpośredni sposób, niż jakakolwiek inna ustawa, która była powodem protestów - ocenia Andras Toth-Czifra, analityk European Stability Initiative, europejskiego think-tanku. Jak zauważa w rozmowie z WP, to ustawa o nadgodzinach okazała się głównym zapłonem budapesztańskich protestów, choć tego samego dnia Zgromadzenie Narodowe przyjęło w jego ocenie bardziej szkodliwe prawo: ustawę o Naczelnym Trybunale Administracyjnym, tworzącej całkowicie nowy sąd podległy bezpośrednio ministrowi sprawiedliwości.

- To prawda, że sprawa praw pracowniczych była tu decydująca. Ale to nie jest już protest tylko dotyczący tej jednej kwestii - mówi Pardavi. Działaczka dodaje, że oprócz kwestii sądów i korupcji, równie ważną sprawą okazała się wolność mediów.

Od momentu zdobycia władzy przez Fidesz, telewizja publiczna stała się propagandową tubą rządzących, a większość mediów przejęta przez oligarchów bliskich Viktorowi Orbanowi. Główne kanały MTV poświęcały protestom mało uwagi, opisując demonstracje jako akcję kierowaną z zagranicy, a demonstrantów jako "najemników Sorosa". Większość Węgrów z telewizji nie dowie się o tym, co spowodowało protesty, ani jakie są postulaty demonstrantów. Dominacja medialna przyniosła swoje efekty. Według ostatniego sondażu pracowni Median, Fidesz cieszy się poparciem 59 procent.

- Węgrzy, szczególnie ci mieszkający poza dużymi miastami, w zdecydowanej większości czerpią wiadomości z telewizji. Według ostatniego sondażu mowa o 71 procent i ta proporcja wcale nie maleje. A MTV jest jedną z trzech ogólnodostępnych telewizji. Inne to RTL Klub, który nie skupia się na wiadomościach i TV 2, który należy do bliskiego sojusznika Orbana - mówi Toth-Czifra. - Po tylu latach urabiania widzów, przedstawienie postulatów może nie zmieniłoby wiele, ale byłoby to z pewnością symboliczne zwycięstwo - dodaje.

Co dalej?

To, co odróżnia obecne protesty od poprzednich, to ich gwałtowność. Demonstracje dotąd były głównie pokojowe, ale zdarzały się momenty starć z policją oraz użycia przez nią gazu łzawiącego. Zdaniem Panyiego, użycie przemocy wobec opozycji było dotąd dla Orbana czerwoną linią, której nie ważył się przekraczać.

- To, jak będzie się zachowywać policja, będzie teraz kluczowe. Media publiczne przedstawiają demonstrantów jako agresywnych napastników, co jest zniekształceniem obrazu. Ale wiele zależy teraz od tego, czy policjanci będą zachowywać się jako strażnicy porządku i swobód, czy zostaną użyci jako narzędzie polityczne - ocenia Marta Pardavi.

Jak dodaje Toth-Czifra, nie wiadomo też, w którą stronę będzie rozwijać się protest. Wśród możliwych opcji jest strajk generalny, blokady dróg oraz radykalizacja protestu w Budapeszcie. Panyi uważa jednak, że do przełamania trwającego od ośmiu lat monopolu Orbana jest daleka droga

- Prawdziwym zagrożeniem dla Fideszu jest nie to, co opozycyjni politycy robią w siedzibie MTV, ale fakt, że robią to razem i współpracują we wspólnym celu. Zobaczymy, czy ta nowa solidarność liberałów i nacjonalistów do czegoś doprowadzi. Po kwietniowych wyborach parlamentarnych, które miały być przełomowe, a które łatwo wygrał Fidesz, trudno teraz stawiać daleko idące prognozy - konkluduje Panyi.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zobacz także
Komentarze (355)