Węgrzy nie chcą pracować jak niewolnicy. Rządowi Orbana to nie przeszkadza
Na Węgrzech przyjęto "ustawę o pracy niewolniczej". Prawo zmusza robotników do nadgodzin zgodnie z interesem niemieckich koncernów samochodowych. Premiera Orbana nie powstrzymały gwizdy w parlamencie ani protesty na ulicach.
13.12.2018 | aktual.: 13.12.2018 11:47
Dzięki parlamentarnej większości ponownie uzyskanej w kwietniowych wyborach, premier Viktor Orban nie miał najmniejszych problemów formalnych z przegłosowaniem w parlamencie poprawek do kodeksu pracy. Zgodnie z nowym rozwiązaniem pracodawca może żądać od pracownika 400, a nie jak dotychczas 250, nadgodzin rocznie.
W praktyce oznaczać to może powrót Węgier do sześciodniowego tygodnia pracy. Co więcej, nadgodziny będą rozliczane w cyklu trzyletnim, a nie rocznym. W związku z tym pracownik długo nie zobaczy wynagrodzenia ani nie odbierze dni wolnych za czas spędzony w miejscu pracy.
Rząd twierdzi, że ustawa została przyjęta w obronie interesów robotników, ale opozycja, związki zawodowe i dwie trzecie Węgrów są odmiennego zdania. "Ustawa o pracy niewolniczej", bo tak nowe prawo jest nazywane, jest ukłonem Obrana w stronę niemieckich koncernów samochodowych, które potrzebują taniej siły roboczej.
Przeciwnicy mogli co najwyżej postawić premiera w niezręcznej sytuacji, bo praktycznie nie ma na Węgrzech mechanizmów, które mogłyby powstrzymać władzę od realizacji jakichkolwiek planów. Dlatego opozycyjni deputowani powitali Orbana w parlamencie gwizdami, krzykami i blokowali dostępu do mównicy, co wyraźnie wprowadziło szefa rządu w zakłopotanie. Zachowanie opozycji wzburzyło przewodniczącego parlamentu László Kövéra, który mówi o "puczu". Chce, żeby prawnicy stwierdzili, czy opozycyjni deputowani nie mogą za to odpowiadać w oparciu o prawo karne.
Setki Węgrów protestowało przed budynkiem, klęcząc na znak niewolnictwa, na które – ich zdaniem – skazuje ich rząd. Podczas demonstracji policja użyła siły. Protestują też związki zawodowe, a nawet skrajnie prawicowy Jobbik wzywający do wyjścia na ulicę w sprzeciwie wobec porozumieniu Orbana z niemieckimi gigantami motoryzacyjnymi.
Umocnienie politycznej kontroli nad sądami
Węgierski parlament stworzył także dodatkowy system sądów administracyjnych nadzorujących takie kwestie, jak wybory, prawo do protestów, korupcja czy zamówienia publiczne. Nowe sądy nadzorował będzie minister sprawiedliwości, co zdaniem krytyków powoduje dalsze upolitycznienie sądownictwa, zwłaszcza że do jego kompetencji należało będzie powoływanie sędziów.
Według szefa resortu sprawiedliwości, nowe rozwiązanie, które wejdzie w życie z początkiem 2020 r., usprawni pracę sądów. Krytycy twierdzą, że oznacza ono nie tylko upolitycznienie, ale także stwarza kolejny mechanizm kamuflowania korupcji i uwłaszczania się działaczy partii rządzącej na majątku państwa.
Dzięki trzeciemu z rzędu zwycięstwu w wyborach i systematycznemu umacnianiu władzy, którą Viktor Orban sprawuje od ośmiu lat, opozycja może jedynie głośno demonstrować niezadowolenie. Rząd w Budapeszcie skutecznie rozmontował praktycznie wszystkie mechanizmy kontroli, które w demokratycznym państwie ograniczają samowolę władzy. Zarówno sądy, instytucje państwowego nadzoru, ale także media, znajdują się pod kontrolą ludzi związanych partią Fidesz lub osobiście lojalnych wobec Viktora Orbana.
Helsińska Komisja Praw Człowieka podkreśla, że nowe prawo jest kolejnym etapem zacierania rozdziału pomiędzy władzą wykonawczą (rządem) a sądowniczą. Postępujące upolitycznienie sądów na Węgrzech, a więc podejrzenie zagrożenia dla praworządności w państwie, jest powodem wszczęcia przeciwko Węgrom postępowania z Art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl