Śpiewak: W Warszawie publiczny park staje się prywatnym interesem. To niezgodne z prawem (OPINIA)
Biletowany Chiński Festiwal Światła na trzy miesiące w warszawskim parku? Wolna dla wszystkich zieleń w miastach dramatycznie się kurczy. W Warszawie znamy ten mechanizm bardzo dobrze.
To nie pierwsza warszawska historia, w której zielona przestrzeń zostaje ograniczona. Lub zamknięta. Bo ktoś chce na tym zarobić. Zreprywatyzowano część Ogrodu Saskiego i dwa duże fragmenty parków na Powiślu. Byliśmy o krok od sprywatyzowania Królikarni i Pałacu w Wilanowie.
Deweloperzy niszczą też widoki. Widok z Łazienek na Belweder został przykryty wieżowcem. Nad siedzibą prezydenta straszy dzisiaj ogromne logo jednego z holenderskich banków. Nikt nie sprawdził, czy wieżowiec w tym miejscu będzie wpływał na historyczny krajobraz.
Fast food i pokaz mody
Kilka tygodni temu Warszawa zapłonęła z oburzenia, gdy okazało się, że dyrekcja Łazienek wynajęła na cały dzień, w środku sezonu turystycznego, Pałac na Wodzie na potrzeby ekskluzywnego pokazu mody. Na jeziorze unosiła się platforma z logiem firmy McDonald's. Amerykański fast food, za którego pieniądze wynajęto klejnot narodowy, przeprosił wówczas, ale prywatne imprezy wciąż paraliżują pracę Łazienek.
Zobacz też: Warszawa. Burmistrz dzielnicy Włochy Artur W. zatrzymany przez CBA. Stanowcza deklaracja Borysa Budki
Do ekstremum doszło na Bemowie, gdzie na trzy miesiące wynajęto ogromną cześć parku wokół Fortu Bema. Tymczasem terenów zielonych w Warszawie w niektórych częściach miasta jest tak mało, że mieszkańcy przyjeżdżają z innych dzielnic, by spędzić kilka godzin w zieleni.
Na Woli deficyt jest tak wielki, że matki z dziećmi przychodzą na zieleniec przed Muzeum Powstania Warszawskiego. Nowe dzielnice powstają bez szkół, transportu publicznego i bez parków. W Miasteczku Wilanów, dzielnicy projektowanej na ponad 30 tysięcy mieszkańców, nie ma publicznych parków Jest za to pierwszy w Polsce całkowicie prywatny park. Mieszkańcy okupują więc park dookoła Pałacu w Wilanowie.
Zobacz, co mieszkańcy Bemowa zastali w swoim parku (zdj. bemowiacy.waw.pl):
Jak tu brudno
Kolejne przypadki? Na terenie ogródków działkowych na Saskiej Kępie władze miasta chciały oddać gigantyczny teren fikcyjnie reaktywowanej belgijskiej spółce, której rząd w latach sześćdziesiątych wypłacił już odszkodowanie. Na terenie ogródków miało powstać gigantyczne osiedle i centrum handlowe. Ogródki udało się obronić, ale tuż obok zlikwidowano zaprojektowany przez kultowego architekta Oskara Hansena park wokół osiedla Przyczółek Grochowski. Teren zreprywatyzowano metodą na kuratora. Beneficjent decyzji od dekad nie żył. Deweloper zdążył wybudować tam ogromne osiedle i jednocześnie zatkać klin napowietrzający stolicę od wschodu.
To są ekstremalne kazusy, ale pokazują nam, gdzie prowadzi nas logika prywatyzacji wszystkiego. Publiczne instytucje tłumaczą, że potrzebują pieniędzy od prywatnych właścicieli, żeby się utrzymać. Kultura i ochrona przyrody w Polsce jest fatalnie finansowana. To kolejny obszar, z którego państwo się wycofało. Podobnie jest z ochroną przestrzeni publicznych.
Każdy wolny skwer może stać się osiedlem deweloperskim. Władze najpierw zapuszczają teren do stanu ruiny. Potem mówią: "zobaczcie, jak tu brudno", "ilu tu bezdomnych", "trzeba sprywatyzować".
Zamknięci w domach
W podobny sposób polskie miasta zostały ogołocone z publicznych ławek, które stały się strapieniem mieszkańców. Zamiast wysyłać patrole straży miejskiej, przeciwdziałać alkoholizmowi i bezdomności, lepiej zbić termometr. Dzisiaj starsi ludzie często nie opuszczają mieszkań, bo po drodze nie ma ławek i publicznych toalet. Te ostatnie też sprywatyzowano, urządzając w nich bary szybkiej obsługi. Dzisiaj wyjście na miasto wiąże się zawsze z wydatkami. Jeśli nie masz 15 złotych na kawę, nie skorzystasz z życia w mieście.
A przecież dostęp do usług publicznych to żadna ekstrawagancja. To nasze prawo. Zapisane w Konstytucji RP.
Jan Śpiewak dla WP Opinie