Sekrety przebudowy Warszawy. Miały być superwieżowce, a jest Pałac Kultury i Nauki
To może być zaskakujące nawet dla mieszkańców Warszawy z dziada pradziada. Pałac Kultury i Nauki stanął w miejscu, gdzie wcześniej planowano dzielnicę z zupełnie innymi funkcjami dla miasta. Później koncepcja zmieniła się jeszcze raz, choć cały czas nie było mowy o PKiN. Jak się skończyło – wszyscy wiemy. Ale autor książki o wizjach odbudowy Warszawy broni budynku, który niejeden Polak chciałby wyburzyć. Zresztą sekretów przebudowy stolicy Polski jest znacznie więcej. Krzysztof Mordyński zdradza je w rozmowie z Janem Rojewskim.
13.03.2021 11:02
Lubi pan Warszawę zespołu T. Love?
Lubię, ta piosenka towarzyszy mi od dawna. Rozumiem, że nawiązuje pan do fragmentu o mieście, w którym "Hitler i Stalin zrobili co swoje". Jako historyk zdałem sobie sprawę, że ta fraza zbyt jednostronnie podsumowuje los powojennej Warszawy, choć pewnie można by się spierać czy chodzi tu o zachowanie Armii Czerwonej podczas Powstania Warszawskiego, budowę Pałacu Kultury i Nauki czy o przebudowę miasta.
W swojej książce też konsekwentnie używa pan terminu "przebudowa", a nie odbudowa.
Bo "odbudowa" zakłada proces rekonstrukcji. Ten termin dalej jest używany, ale nie jest ścisły i na pewno nie jest zgodny z intencjami architektów i urbanistów, którzy projektowali powojenną stolicę. Od 1945 roku, kiedy zaczęto usuwać pierwsze gruzy zwracano uwagę na to, że nie ma powrotu do miasta, które istniało wcześniej. Przedwojenna Warszawa miała wiele wad. Wymienię: brak powszechnego dostępu do kanalizacji; podwórka kamienic, do których nie docierało światło słoneczne czy brak architektury reprezentacyjnej, mogącej świadczyć o tym, że jesteśmy w stolicy kraju, a nie prowincjonalnym mieście carskiej Rosji. Rozrysowujący nowe miasto planiści mieli tego pełną świadomość, ale jednocześnie zależało im na tym, żeby pozostawić tożsamość dawnej Warszawy.
Tu jednak wkroczyła polityka. Jak chciano zachować charakter miasta, które według nomenklatury komunistycznej było "pańskie i burżuazyjne"?
Splot architektury i polityki sprawił, że przed architektami planującymi nową Warszawę stało bardzo trudne zadanie. W mojej książce zależało mi na tym, żeby ich dylematy naświetlić i z góry nie potępiać. Wielu architektów projektujących nową Warszawę miało poglądy socjalistyczne, ale ten socjalizm brał się z innych źródeł niż z serwilizmu wobec partii. Zależało im na stworzeniu miasta funkcjonalnego i egalitarnego, w którym dobre życie mogliby mieć wszyscy, a nie tylko ci których na to stać. Przez lata zakładano, że planiści byli wykonawcami woli Bieruta, a Bierut był wykonawcą woli Stalina. Byłem nawet kiedyś na wykładzie, na którym wprost sugerowano, że plany odbudowy Warszawy zostały przywiezione z Moskwy. Jeśli jednak zajrzy się do archiwów i dokumentów to nie sposób mieć wątpliwości, że Polacy wykonali ogromną pracę, która powstała tu, na miejscu, dzięki kooperacji różnych specjalistów: architektów, socjologów, ekonomistów itd. Nowy plan Warszawy był rozwinięciem przedwojennych idei sanacji miasta. To nie był import. Swoboda projektowania była ograniczona przez ówczesne władze, ale sam Bierut miał co innego "na głowie". Zajmował się twardą, polityczną i bezwzględną grą, którą rozumiał lepiej niż urbanistyczne niuanse.
Zdążył jednak wprowadzić dekret, który do dziś stanowi dla Warszawy problem. Wciąż czekamy na tzw. dużą ustawę reprywatyzacyjną, która usystematyzuje kwestie odszkodowań za zajęte wówczas przez państwo nieruchomości.
Z punktu widzenia architektów tzw. dekret Bieruta był ułatwieniem pozwalającym swobodnie dysponować gruntami podczas planowania. Bez tego nie doszłoby do żadnej większej reformy, miasto odbudowałoby się ze wszystkimi swoimi wadami, które chcieli zlikwidować planiści. Podobne rozwiązania były zresztą wówczas rozważane w innych miastach zrujnowanej wojną Europy. Za przykład może posłużyć Hawr, gdzie przekonano właścicieli żeby oddali grunty, w zamian za zwrot powierzchni o tej samej wielkości w miejscu wskazanym przez plan. Na pewno znalazł się ktoś, kto czuł się takim rozwiązaniem skrzywdzony, ale umożliwiło to szybką przebudowę miasta. Problem z dekretem Bieruta polegał przede wszystkim na braku realizacji rekompensat przewidzianych w tym prawie. Ludzie zostali obrabowani.
Plany przebudowy stolicy były snute także przed wojną. Czy gdyby nie kompletne zniszczenie Warszawy byłyby w ogóle możliwe do realizacji?
Swobodne dysponowanie gruntami na pewno było ułatwieniem, którego nie miał choćby Stefan Starzyński. Projekty komunikacyjne prezydenta Warszawy rozbijały się o prawa własności. Architekci byli przekonani, że jeśli nie dojdzie do przebudowy miasta to zmarnują szansę, którą dała im historia. Dawna Warszawa była zbudowana przede wszystkim według zasad rynkowych. Celem prywatnego budownictwa był zarobek właściciela, nie dobro mieszkańców. Jeśli za Starzyńskiego stawiano nowe szkoły z boiskami, dużymi oknami i stołówką, to prawie wyłącznie na terenach poza śródmieściem, gdyż w centrum nie było na nie miejsca. Tu wiele dzieci uczyło się w przypadkowych lokalach. I w zasadzie podobna sytuacja dotyczyła wszystkich innych dziedzin życia, nie tylko edukacji, ale całej infrastruktury, którą można urządzić tak, aby mieszkanie w mieście było wygodne lub stało się koszmarem. Powojenni urbaniści byli przekonani, że reforma poprawi jakość życia, że miasto można urządzić jako system sensownie i zdrowo rozplanowanych osiedli, a nie zbiór kamienic z podwórkami studniami. To dawało im odwagę do planowania wyburzeń.
Zwieńczeniem odbudowy, czy jak pan woli "przebudowy" jest Pałac Kultury i Nauki, który stał się nowym symbolem miasta. Francois Mitterand miał powiedzieć, że "Naród jest wielki, kiedy ma wielką architekturę". Tymczasem my z Pałacu Kultury dumni nie jesteśmy. Są nawet tacy, którzy mówią, że powinno się go wyburzyć, a w jego miejsce postawić "park centralny".
Słowa o wyburzeniu płyną z bardzo ograniczonego postrzegania tego budynku i redukowania go do treści politycznej. Takie redukowanie i optyka, która sprawia, że wszystko jest albo czarne, albo białe jest szkodliwa społecznie. PKiN powstał w efekcie przejęcia spójnej koncepcji polskich architektów przez Rosjan w ostatnim stadium powstawania projektu. W tym miejscu miała być najpierw dzielnica finansowo-bankowa z nowoczesnymi wieżowcami, później zbiór instytucji kultury. Po przejęciu koncepcji przez Związek Radziecki powstał socrealistyczny wieżowiec o pożytecznych funkcjach kulturalnych, naukowych i społecznych, ale starano się go wykorzystać jako symbol polityczny, a to nigdy dobrze nie wróży. To jest trudne dziedzictwo, ale ma interesującą przeszłość i obrasta w nowe znaczenia, niekoniecznie polityczne. Proponuję, żebyśmy niczego nie burzyli, tylko zbudowali własną Warszawę. Jest na to miejsce choćby wokół Pałacu. Byle uszanować Park Świętokrzyski, a nową architekturą oprzeć na zasadzie kultury wobec zastanej, bardzo zróżnicowanej zabudowy centrum. Prace koncepcyjne wokół zabudowy Placu Defilad trwają już od 30 lat.
Nieopodal wyrasta Varso Tower, najwyższy wieżowiec w Unii Europejskiej. Może to on będzie źródłem naszej architektonicznej dumy?
Obawiam się, że pozbawiony kontroli wyścig o pierwszeństwo w "dotykaniu chmur" nie zadziała dobrze na estetykę miasta. Powstające obecnie w Śródmieściu i na Woli wieżowce to w większości efekty możliwości ekonomicznych dewelopera. Prócz nielicznych interesujących przykładów, nie tworzą one spójnej, przemyślanej kompozycji, ale są wypadkową takiej, a nie innej sprzedaży działek. Ściany, które miały być odsłonięte wkrótce zostają zasłonięte przez nowe budynki. Poza tym każda taka inwestycja to kolejny generator ruchu w centrum miasta. Jeśli buduje się olbrzymi budynek, to trzeba też pomyśleć jak do niego dojechać. Powojenni planiści wychodzili z założenia, że w mieście trzeba wszystko przeliczyć. Zastanowić się ilu osiedle będzie mieć mieszkańców, gdzie postawić szkołę, a gdzie przychodnię. Stawiając budynek na budynku, nie zostawia się wiele miejsca na takie inwestycje.
Życzyłby pan sobie żeby pozytywistyczny mit odbudowy Warszawy, zastąpił romantyczny mit Powstania Warszawskiego?
Dobrze by było gdyby proces przebudowy Warszawy został doceniony, ale nie zastąpiłbym nim pamięci o Powstaniu Warszawskim. Chciałbym żeby Warszawiacy znali historię pierwszych powojennych lat swojego miasta, bo ta jest dramatyczna. Ma momenty, w których można się ze łzą w oku wzruszyć, ale też bardzo zdenerwować. To piękna lekcja historii opowiadająca o wyrzeczeniach i trudnych decyzjach. Warto choćby podkreślić, że komunistom o wiele łatwiej byłoby przenieść stolicę kraju do Łodzi, która była miastem o robotniczym rodowodzie, a poza tym nie została zniszczona podczas wojny. W 1945 roku nowe władze nie czuły się jednak pewnie. Widząc determinację tysięcy Warszawiaków wracających do miasta podjęto decyzję o odbudowie stolicy. Później dorobiono do tego propagandę, z której wynikało, że to "dalekowzroczność" partii była podstawą od odbudowy miasta, a następnie wszelkich pozytywnych aspektów przywrócenia go do życia. Nie dajmy się zwieść tej propagandzie, nie przypisujmy komunistycznemu rządowi sprzed ponad 75 lat pomysłu urbanistycznej reformy miasta. Zachęcam, aby poznać, jakie były plany przebudowy, z czego przede wszystkim wynikały, jaką zmianę miały nieść. I żeby tej wiedzy nie czerpać z mitów, ale ze źródeł. O tym jest książka "Sny o Warszawie".