Plaża bardzo szczęśliwych ludzi
Audioriver 2012 był w Płocku, ale dj'e grali dla Warszawy!
31.07.2012 06:55
Profesjonalne nagłośnienie, pierwszej klasy lokalizacja, ciekawa muzyka i dobra organizacja - Audioriver co roku jest niezłą ucztą dla wielbicieli elektroniki. W tym roku festiwal dodatkowo zaskoczył lepszą muzyką i lepszym towarzystwem pod sceną. Wpływ na to miały na pewno nowe, wyższe ceny karnetów.
Na to niektórzy narzekali - Audioriver stał się imprezą kosztowną, jeśli policzyć nawet najtańszy, odpowiednio wcześnie kupiony karnet (120 zł, tuż przed festiwalem - 180 zł), dojazd oraz nocleg. Jednak miało to swoje plusy. Zamiast tysięcy łysych mięśniaków w bokserkach, na plaży w Płocku zobaczyć można było uśmiechniętych, zwariowanych ludzi, którzy przyjechali na Audioriver po to, aby wytańczyć się za wszystkie czasy. Nie było burd i awantur. Nas zaskoczyła przede wszystkim spora liczba turystów z zagranicy - płocki festiwal ze swoim ciekawym programem muzycznym staje się znany w całej Europie.
W piątkową noc ciekawie było na głównej scenie, dla nas przede wszystkim ze względu na Röyksopp. Dla nas tegoroczny festiwal na płockiej plaży stał jednak pod znakiem muzyki drum'n'bass. W piątkowy wieczór na Hybrid Stage królowały te szybkie, energetyczne rytmy w wykonaniu znanych i sprawdzonych grajków:* *Roni Size feat. MC Dynamite, Goldie'go oraz najlepszego według nas tej nocy Black Sun Empire. Zagraniczni goście ze sceny pozdrawiali przede wszystkim Warszawę i warszawiaków - wciąż stanowią oni większość podczas tej imprezy.
Drugiego dnia muzycznie dużo się działo, choć były momenty, gdy na żadnej z pięciu scen nie można było usłyszeć nic szczególnego. Na największej, głównej scenie podczas występu NZ Shapeshifter można było pogubić buty, jednak zapał opadł przy przez wielu wyczekiwanym występie Enter Shikari, podczas którego wykonawcy dokonali tak wielkiego miszmaszu gatunkowgo, że zrobił się z tego bajzel i kupa hałasu. Posuwiste, przesterowane, charakterystyczne dla populistycznego dubstepu dźwięki wypędziły stąd co wrażliwszych słuchaczy.
Za to przed północą można było usłyszeć prawdziwych już ekpertów od brzmień elektronicznych - Plaid. Ci panowie pomogli się rozbujać i trochę odpocząć od szybkich bitów z pozostałych scen.
Podczas gdy w jednym z namiotów tłumy ludzi bawiły się przy housowych rytmach m.in. w wykonaniu klasyka gatunku Carla Craiga, na głównej scenie rozkręcała się najlepsza impreza festiwalu. Tutaj, tak jak w piątek w nocy na scenie hybrydowej, rządził drum'n'bass. O godzinie 5 nad ranem w niedzielę, publiczność wpadła w euforię przy kolejnych świetnych brzmieniach i wcale nie miała ochoty na koniec. Dla nich właśnie grali po kolei Nymfo i Handra.
Jakieś minusy? Mimo świetnej organizacji, jak przy poprzednich edycjach najbardziej nam przeszkadzała strona wizualna imprezy. Wszędobylskie parasole sponsorów imprezy, napompowane wielkie butelki coli, niewystarczająca ilość koszy na śmieci - to wszystko sprawiło, że po wschodzie słońca festiwal przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. W Polsce jak na razie nie ma nikogo, kto przygotowałby dekoracje na imprezie komercyjnej na wysokim poziomie. Chcecie porównania? Poniżej, obok zdjęć z Audioriver 2012, dodaliśmy te z kilku festiwali odbywających się w innych krajach, a także z niewielkich, undergroundowych festiwali w Polsce. Widzicie różnicę?