Dostaliśmy od naszej czytelniczki interesujący list. Przytaczamy go w całości.
"Witam. Przeczytałam wczoraj, że straż miejska, wspólnie z warszawską policją popisały porozumienie w sprawie "wzmocnienia realizacji znowelizowanej ustawy o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych poprzez egzekucję zapisów w zakresie przestrzegania zakazu palenia oraz oznakowania stref bezdymnych".
Oznacza to - jak rozumiem, że coraz więcej funkcjonariuszy będzie goniło palaczy z miejsc, w których palić nie wolno. Jak się dowiedziałam ostatnio, grozi za to nawet 500 zł mandatu! To wcale niemało. To prawie 50 paczek papierosów! Zresztą, co tu dyskutować - jest zakaz palenia i należy go przestrzegać.
Sama palę sporo. Palę też w drodze do pracy, czekając na autobus lub idąc na spacer. Może to mało eleganckie, ale pamiętajmy, że całkiem niedawno cała Warszawa była zaklejona reklamami zachęcającymi do palenia. Skoro zachęcano - trudno się dziwić, że niektórzy wpadli w szpony nałogu.
Gdy wszedł zakaz, postanowiłam się dostosować. Pal licho, że czasem muszę odejść daleko od przystanku, a czasem muszę nawet odmówić sobie "dymka" - zakaz to zakaz, a ja nie mam ochoty płacić 5 stówek. Tyle, że popielniczki - nie wiadomo dlaczego - stoją na przystankach, w strefie wolnej od dymu. Czyli żeby strzepnąć popiół lub zgasić papierosa, muszę iść z nim na przystanek. W miejsce, gdzie palić nie wolno. Dla mnie to totalny absurd. Nie cierpię śmiecić na ulicach, więc idę zgasić papierosa do strefy wolnej od dymu. Chcąc, nie chcąc - palę na przystankach .
Zresztą palący przechodzący obok przystanku często gaszą swoje papierosy w przystankowych popielniczkach. Często niedokładnie przez co cały przystanek i okolica śmierdzą. Ja tego nie muszę wąchać, bo stoję dość daleko, w miejscu gdzie palić można. Tak na zdrowy rozsądek: co pomyśli, nieznający warszawskich przepisów zagraniczny turysta, widząc popielniczkę pełna petów? Pomyśli oczywiście "tu wolno palić"! I zapali. Więc dostanie mandat.
Niedawno mandat dostałam i ja, gdy poszłam zgasić papierosa na przystanek. Bo nie wolno. Nie wolno mi było wyrzucić niedopałek na ziemię - też mandat. Jedyna popielniczka w pobliżu stała dokładnie na środku przystanku, pod dachem wiaty.
Szanuję niepalących i staram się przestrzegać przepisów. Co jednak zrobić, gdy miasto woli wzmocnić straże goniące palaczy, zamiast ułatwić im życie z korzyścią dla niepalących?
Popielniczki na przystankach to po prostu absurd.
Podkreślenia w tekście pochodzą od redakcji.