Ogródek "społeczny" jak wychodek dla psów. Koszt? 10 tysięcy złotych
Warte tyle pieniędzy ogródki "społeczne" to jeden z siedmiu zwycięskich projektów zrealizowanych w 2018 roku na terenie warszawskiego Muranowa w ramach budżetu partycypacyjnego. Jedna z internautek pokazała, jak prezentował się w lecie. Opinie na temat inwestycji są miażdżące.
Tabliczka z napisem "Zrealizowano z BP Dzielnicy ŚRÓDMIEŚCIE" - 500 zł. Kolejna tabliczka z informacją na temat projektu i regulaminem - 800 zł. Koszt ogrodzenia (wraz z furtką) to wydatek 900 zł, natomiast zerwanie darni, dowóz ziemi urodzajnej, przekopanie, wygrabienie, etykiety do roślin miały wynieść 300 zł. Łącznie 2500 tysiąca złotych za kawałek ziemi z drewnianym płotkiem. Takich "ogródków" powstały cztery.
Zdjęcie zwycięskiego projektu z ramach budżetu partycypacyjnego udostępniła w mediach społecznościowych jedna z krytycznie nastawionych do tego pomysłu internautek. Post z 4 stycznia przedstawia ogródek społeczny na tyłach jednej z kamienic na stołecznym Nowolipiu. Choć fotografia pochodzi z lata ubiegłego roku, to wywołała ożywioną dyskusję wśród komentujących.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
"O bulwa", "O co tu chodzi, co za absurd", "Dzieci by zrobiły takie samo w niecałą godzinke i nie wzięłyby za to hajsu" - to niektóre z negatywnych opinii na temat trawnikowego kuriozum. Ogródek nie jest widoczny dla przypadkowego spacerowicza. Aby się tam dostać, trzeba... przejść przez żywopłot z krzaków. Niektórzy użytkownicy Facebooka bronią jednak tego pomysłu. "Jest taki ogrodek m.in. przy Karmelickiej i mieszkańcy go uprawiają. Efekt szczucia na BP odniósł ten post niestety" - pisze Michał.
Autorka wpisu nie kryje oburzenia. "Budżet partycypacyjny to fikcja, nawet ciekawe projekty realizowane w jego ramach nie zmieniają faktu, że mieszkańcy mają mikroskopijny wpływ na swoje otoczenie, nie powstrzymają grodzenia miasta, gentryfikacji, grabieży mienia publicznego czy inwestycji w klinach zieleni. Zamiast realnego wpływu dostają piaskownicę i grabki" - zaznacza w komentarzu. Jej zdaniem przekazując pieniądze na tego typu cele, zaniedbuje się naprawdę potrzebujących, np. lokatorów zagrzybionych mieszkań socjalnych, przez lata nie mogących doprosić się od miasta montażu centralnego ogrzewania.
Z kolei Marta podaje dokładny opis inwestycji: "Zorganizowano na terenie Muranowa w obszarze zarządzanym przez ZGN 4-5 ogródków, w których mieszkańcy będą mogli posadzić i uprawiać zioła oraz warzywa według własnego uznania i upodobań". Sprawdziliśmy tę informację na oficjalnej stronie budżetu partycypacyjnego urzędu miasta. Oto, co tam znaleźliśmy.
Według oficjalnych danych projekt nr 632 oddano do użytku w kwietniu 2018 roku. Aby pomysł przeszedł sito wstępnej selekcji, musiał uzyskać akceptację mieszkańców dzielnicy. Oddano na niego łącznie 465 głosów (w przeliczeniu poparcie wyniosło 52,72 proc.). To wystarczyło, aby skorzystać z części kwoty przeznaczonej na wszystkie cele (budżet partycypacyjny w 2018 roku wynosił 920 tys. złotych).
Uzasadnienie powstania ogródków było dość przekonujące. Ich lokalizacja została ustalona w obrębie obszaru między ulicami al. Solidarności, al. Jana Pawła II, Stawki i ul. Gen. Andersa. Dzięki temu (jak czytamy w opisie projektu), każdy mieszkaniec osiedla w zamierzeniu zyskałby możliwość zasadzenia oraz uprawy ziół i warzyw. "Korzystanie z tzw. »plonów« powinno być możliwe również przez każdego chętnego bez ograniczeń typu »to moje« albo »to rośnie na naszym terenie«" - brzmi treść zasad korzystania z efektu realizacji projektu.
Ponadto zorganizowanie ogródków społecznych miało zintegrować sąsiadów, zwiększyć ich aktywność ruchową oraz umożliwić mieszkańcom pozyskiwanie ziół lub warzyw bez użycia szkodliwej chemii. Jako dodatkowy argument w uzasadnieniu podano "urozmaicenie roślinności rosnącej na terenie Muranowa".
Wyobrażenie kontra rzeczywistość
Pomysł był bajecznie prosty. Wystarczyło tylko wyznaczyć na trawnikach pomiędzy budynkami teren o wymiarach nie mniejszych niż 2 na 3 metry, a następnie ogrodzić go drewnianym płotkiem o wysokości nie przekraczającej 60 cm. Tyle teoria. W praktyce okazało się, że zainteresowanych wykonywaniem prac pielęgnacyjnych, prowadzeniem upraw oraz zbiorów jest niewielu, a ziemia szybko zaczęła zarastać chwastami. Gdyby nie tabliczka informacyjna, dziś trudno byłoby dostrzec ogródek wart 2500 złotych.
To jednak nie koniec wydatków na ten projekt. Na stronie inicjatywy, którą zrealizował stołeczny Zakład Gospodarowania Nieruchomościami z pieniędzy podatników, widnieje wzmianka o "generowaniu kosztów utrzymania w kolejnych latach". Szacunkowo eksploatacja jednego ogródka wraz z jego konserwacją w ciągu roku ma wynieść 100 złotych. Cztery ogródki pochłonęłyby więc 400 złotych.
To i tak o połowę mniej, niż planowano. Początkowo dowóz ziemi i konserwacja ogrodzenia miały pochłonąć łącznie 800 złotych na rok. Koszt projektu został jednak skorygowany po konsultacjach z ZGN.
O informację dotyczącą obecnego stanu zrealizowanego w kwietniu ubiegłego roku projektu zwróciliśmy się do rzecznika dzielnicy Śródmieście Jakuba Leduchowskiego oraz koordynatora ds. budżetu partycypacyjnego w tej dzielnicy, Mirosława Pawłowskiego. Poprosiliśmy o wyjaśnienie, jak to możliwe, że kawałek odgrodzonego terenu na trawniku może kosztować aż tyle.
Rzecznik śródmiejskiego urzędu potwierdził nam, że "zgodnie z założeniami projektodawcy uprawę ziół i warzyw (w tym ich sadzenie) oraz prace pielęgnacyjne prowadzić mieli okoliczni mieszkańcy". Nie każdy teren spotkał się jednak z takim samym zainteresowaniem. Leduchowski wyjaśnia, że spośród wszystkich lokalizacji jedynie dwa ogródki zostały zagospodarowane. Lokalna społeczność zaangażowała się w uprawę roślin w ogródkach znajdujących się przy ul. Karmelickiej 17a i przy ul. Lewartowskiego 9.
Widzisz coś ciekawego? Masz zdjęcie, filmik? Prześlij nam przez Facebooka na wawalove@grupawp.pl lub dziejesie.wp.pl