RegionalneWarszawaOdwołany lot do Dominikany. Pasażer: "Ten samolot to trup"

Odwołany lot do Dominikany. Pasażer: "Ten samolot to trup"

Po 50 godzinach czekania na opóźniony lot biura podróży TUI do Dominikany, rejs został odwołany. Start maszyny Boeing 767-300 PH-OYI z lotniska Chopina w Warszawie był przekładany kilka razy. Spora część klientów biura nie miała tyle cierpliwości i zrezygnowała wcześniej.

Odwołany lot do Dominikany. Pasażer: "Ten samolot to trup"
Źródło zdjęć: © Facebook.com / Dominikana - Kopalnia wiedzy | Angelika Glano
Mateusz Patyk

17.08.2018 | aktual.: 17.08.2018 15:11

Pan Sebastian jest jednym z ponad 260 rozczarowanych pasażerów, którym nie udał się zaplanowany na sierpień urlop. Wspólnie z tymi, którzy do ostatniej chwili liczyli na wylot 17 sierpnia (początkowo samolot linii TUI Airlines miał wystartować w środę rano), pojechał do hotelu niedaleko lotniska. Tutaj czekał na dalszy rozwój sytuacji, ale z upływem czasu był coraz bardziej sceptyczny. Jak się w końcu okazało, miał rację.

W piątek o 12.00 biuro podróży TUI przesłało redakcji WawaLove decyzję o odwołaniu lotu OR 323: "W związku z wielogodzinnym opóźnieniem lotu z Warszawy do Punta Cana spowodowanym przyczyną techniczną samolotu Boeing 767-300, TUI zdecydowało o odwołaniu rejsu. Przepraszamy za utrudnienia. Pragniemy jednocześnie zapewnić, że Pasażerowie otrzymają zwrot pełnej kwoty zapłaconej za imprezę turystyczną oraz informację o przysługujących im prawach" - czytamy w oświadczeniu.

Obraz
© Facebook.com / Dominikana - Kopalnia wiedzy | Remi Kuliberda

Odwołanie lotu dolało oliwy do ognia. Pan Sebastian tego, co przeżył, nie zapomni do końca życia. - Przedwczoraj wieczorem zostaliśmy powiadomieni, że lot odbędzie się o godz. 9.00 rano. Wszyscy zjawili się na lotnisku o 6.00 rano, trzy godziny przed odlotem. Czekaliśmy, czekaliśmy… Okazało się, takie były pogłoski, że piloci lecący z Amsterdamu wsiedli do innego samolotu i polecieli gdzieś indziej. Wysłali kolejnych pilotów, ci dolecieli - wyjaśnia w rozmowie z WawaLove pan Sebastian.

Postanowiliśmy zweryfikować plotki o rzekomej "pomyłce" załogi. Biuro TUI błyskawicznie przysłało do nas odpowiedź dementującą tę - tu cytat - "absurdalną informację". TUIfly Netherlands przesłał natomiast oświadczenie, że opóźnienie było spowodowane "nieoczekiwanymi problemami technicznymi". Pasażerowie (w tym pan Sebastian) musieli więc czekać na odlot kolejnych kilka godzin.

W sprawie nieobecnej na miejscu załogi napisał do nas jeden z podróżnych czekających na wylot z Warszawy. Pan Michał podkreśla, że w rozmowie na płycie lotniska z pracownikiem firmy holdingowej Welcome Airport Services otrzymał potwierdzenie, że o 9.00 brakowało 4 członków załogi, i że przylecieli samolotem rejsowym linii KLM z Amsterdamu (odlot godz.10.00). Dostaliśmy także zdjęcie pisemnego potwierdzenia z TUI o braku załogi, które było jedną z przyczyn opóźnienia lotu zaplanowanego na czwartek.

Obraz
© wawalove | Michał Gościniak

Przewoźnik we wcześniejszych komunikatach bił się w pierś: "Przede wszystkim pragniemy wyrazić nasze najszczersze przeprosiny za opóźnienia i niedogodności, jakie powoduje to klientom TUI Poland. Jednak bezpieczeństwo zawsze jest najważniejsze. Dokładamy wszelkich starań, aby rozwiązać problemy tak szybko, jak to możliwe" - zapewniało jeszcze w czwartek biuro podróży.

Potem sytuacja zmieniała się z godziny na godzinę. Jak wynika z informacji podanych przez TUI około 9.30 w piątek, dokładny czas odlotu nadal nie był znany. Pasażerowie już wtedy byli przekonani, że rejs zostanie odwołany.

"Wszyscy Klienci TUI, którzy nie zdecydują się na oczekiwanie na wznowienie rejsu, mają prawo do rezygnacji z imprezy turystycznej. Prosimy Państwa o udanie się do biura podroży, w którym zakupiona została impreza, celem zwrotu wpłaconych środków. Wszyscy z Państwa którzy chcą kontynuować podróż, prosimy o oczekiwanie na dalsze informacje. Doby hotelowe zostaną przedłużone"- czytamy w komunikacie biura TUI.

Obraz
© Facebook.com / Dominikana - Kopalnia wiedzy

Pan Sebastian w rozmowie poprzedzającej przykry finał nieudanej podróży do Dominikany, opisywał warunki, jakie panowały na pokładzie (jak się okazało) niesprawnej maszyny. - Zapakowano nas do samolotu o 13.00. Trzymali nas tam godzinę. Zero klimatyzacji, duchota i tak dalej. Ludzie mdleli, krzyczeli, w środku było ok. 50 stopni. Jedna dziewczyna zemdlała. Rozmawialiśmy z jakąś osobą, ale nie pamiętam, czy to był pracownik TUI. Na wieść o omdleniu młodej dziewczyny, powiedział, że „ta osoba była pijana” - żali się mężczyzna.

Dalsza część tej historii jest jeszcze bardziej kuriozalna. - Po wyjściu z samolotu zobaczyłem, że dziewczyna ze względu na swój stan leżała już na płycie lotniska. Ludzie nie chcieli wrócić do terminala. Żądali od pracownika jakiegoś przedstawiciela biura podróży, żeby powiedział nam na czym stoimy. To był już drugi dzień z kolei - tłumaczy.

Komandosi w kominiarkach

Pan Sebastian nie mógł uwierzyć w to, co stało się później. - Przyjechała ochrona lotniska, jacyś komandosi w kominiarkach. „Zawinęli” wszystkich i przewieźli do terminali. Tam przez jakiś czas trwały debaty. Pracownik TUI się nie pojawił, bo podobno bał się awantury. Ale później wyszło na to, że to ktoś z góry kazał się pracownikowi tam się w ogóle stawić - relacjonuje.

Następnie zmęczonych i zdezorientowanych całą sytuacją pasażerów skierowano do wyjść. Przekazano im również vouchery na pobyt w pobliskim hotelu. Godzinę po zakwaterowaniu, na telefony lecących do Dominikany przyszedł sms. Jego treść składała się z lakonicznego komunikatu o tej samej treści, co poprzedniego dnia. Termin lotu po raz kolejny został przeniesiony, tym razem nazajutrz (czyli w piątek). Pechowy boeing miał się wzbić w powietrze o godz. 14.10. Jeszcze w dzień planowanego odlotu pan Sebastian przeczuwał, że jego urlop spali na panewce.

- Zakładamy, że lot się nie odbędzie, siedzimy na walizkach. Niektórzy, w tym ja, mieli wykupione wczasy na 8 dni. Przy locie trwającym 11 godzin w jedną i drugą stronę, zostaje im 4 dni na miejscu. Za te pieniądze to jest dosyć niefajna sprawa - mówi pan Sebastian. Po chwili dodaje, że z prawie 300 osób zostało niewielu chętnych na kontynuowanie podróży. Głównie za sprawą straconego czasu i pieniędzy.

Nikt nie chce lecieć

- Sporo osób zrezygnowało, bo część turystów miało te 8-dniowe pobyty, więc rozsądnym jest, żeby całkowicie zrezygnować i otrzymać 100 proc. wpłaty z powrotem. Kupić sobie na przykład inne wczasy last minute, bo nie ma sensu lecieć na 4 dni za takie pieniądze - wylicza turysta. Powodów jest więcej. -
Ludzie rezygnują też nie tylko z powodów finansowych, ale w wielu przypadkach dlatego, że to leci ten sam samolot. Ten sam, który miał awarię, który wygląda, jakby był z PRL-u. Mało tego, wpisałem sobie na YouTube’ie „Dominikana TUI lot”, rok temu była taka sytuacja, że wracali z uszkodzonym silnikiem. Ten samolot to jest trup. Nikt nie chce lecieć, bo nie wiadomo, czy nie spadnie - twierdzi pan Sebastian.

W rozmowie z WawaLove mężczyzna przyznał, że takich "przygód" nie życzy nikomu. - Siedziałem przez 3 dni na lotnisku, z żoną i dzieckiem. Mam problemy z kręgosłupem. To nie była komfortowa sytuacja - dodaje.

Piotr Rudzki, specjalista ds. komunikacji zewnętrznej Przedsiębiorstwa Państwowego "Porty Lotnicze" (PPL) zapewniał, że nikt z grupy wycieczkowej w czwartek wieczorem już nie "koczował" na terenie lotniska. Część osób, która nie zrezygnowała z rejsu, mogła spędzić noc w hotelu na koszt przewoźnika. Nie był w stanie określić, ile osób zdecydowało się czekać na rozwiązanie sytuacji.

Według informacji podanej na stronie lotniska Chopina, lot nr OR 323 z Warszawy do Punta Cana miał się odbyć o 10.05 w piątek. Status rejsu długo nie był podawany do wiadomości. Ostatecznie pojawił się komunikat, że lot został jednak odwołany.

Widzisz coś ciekawego? Masz zdjęcie, filmik? Prześlij nam przez Facebooka na wawalove@grupawp.pl lub dziejesie.wp.pl

warszawatuilot
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)