Od lat nęka kobiety w stolicy, policja jest bezradna. Dotarliśmy do prywatnych wiadomości stalkera
Podchodzi do dziewczyny, jakby ją dobrze znał. Jego wzrok ma w sobie coś paraliżującego. Czasem tylko milczy. Potem odzywa się, używając tych samych pytań lub zwrotów. Pomimo próśb nie odpuszcza. Mężczyzna, którego od kilku lat można spotkać w najbardziej ruchliwych miejscach stolicy, wciąż pozostaje bezkarny.
Grasujący w Warszawie prześladowca zawsze działa podobnie. Na swoje ofiary czeka w zatłoczonych miejscach, w samym centrum miasta. Gdy wybierze "cel", zaczyna za nim podążać, aż dochodzi do konfrontacji. Potem spotkane w ten sposób dziewczyny znajduje w mediach społecznościowych. Zaczyna do nich pisać. Gorzej, gdy nieświadoma zagrożenia osoba poda mu swój numer. Nękanie może trwać miesiącami.
O sprawie "stalkera ze Śródmieścia" pisaliśmy w 2016 roku. Jednak kontrowersyjne zachowanie mężczyzny po trzydziestce dało się we znaki pierwszym ofiarom dwa lata wcześniej. Jedną z nich była Agata, która przez jakiś czas nie mogła sobie poradzić z tajemniczym nieznajomym. Na komisariacie od przyjmującego zgłoszenie policjanta miała wtedy usłyszeć: "przecież nic się pani nie stało".
- Wszczęliśmy dochodzenie z art. 190a Kodeksu Karnego. Dotyczy on uporczywego nękania, czyli stalkingu - mówił wtedy w rozmowie z WawaLove.pl kom. Robert Szumiata, rzecznik prasowy Komendy Rejonowej Policji Warszawa Śródmieście. - Poszkodowani sukcesywnie są przez nas wzywani i składają swoje zeznania - dodał. Warto przypomnieć, że za stalking, czyli uporczywe nękanie innej osoby lub osoby jej najbliższej, grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności.
Historia kołem się toczy
Agata nie czekała na reakcję policji i bez problemu zidentyfikowała mężczyznę. Na własną rękę rozpoczęła poszukiwania innych dziewczyn, które mogły paść jego ofiarą. Okazało się, że jest ich kilkadziesiąt. Ostatecznie prześladowcę udało się zatrzymać organom ścigania 24 lutego 2016 roku. Ale po przesłuchaniu puszczono go wolno. Objęto go jedynie dozorem. Policja prowadziło bowiem postępowanie nie przeciwko, a w sprawie doniesień o stalkingu. Teraz historia warszawskiego gnębiciela kobiet powróciła jak bumerang. Poszkodowanych przez niego kobiet (w różnym wieku) wciąż przybywa.
Zadzwoniliśmy ponownie na śródmiejską komendę z pytaniem, czy w ostatnich tygodniach pojawiły się nowe zgłoszenia nękania przypadkowych dziewczyn w centrum miasta. Otrzymaliśmy odpowiedź, że nikt nie sygnalizował takiego problemu ani w listopadzie, ani w grudniu. Ktoś zapyta jak to możliwe, skoro mężczyzna znów zaczął zaczepiać nieznajome na ulicy?
Na początku grudnia tego roku zgłosiła się do nas Justyna (imię zmienione na prośbę czytelniczki). Poprosiła o anonimowość, ponieważ nie chce narazić się stalkerowi. "Robi dokładnie to samo, a ofiar nękania jest coraz więcej. Na grupach na Facebooku młode kobiety skarżą się, że śledzi je, stoi pod pracą, "odprowadza" pod sam dom. Dodatkowo mężczyzna potrafi znaleźć swoje ofiary nie posiadając żadnych danych na Facebooku czy też Instagramie i wypisywać wiadomości przez parę lat. Można go spotkać codziennie w centrum" - pisze zaniepokojona.
Według niej od kilku dni w godzinach porannych opisywany człowiek zaczepia dziewczyny przy stacji metra Nowy Świat. Niestety nie można mu postawić konkretnych zarzutów, a jego sprawa jest bagatelizowana przez policję, mimo wniesienia oskarżeń przez nagabywane kobiety. "Znamy jego tożsamość, więc jedyne, co można zrobić, to ostrzegać inne kobiety przed nim" - konkluduje w wysłanej do nas wiadomości.
Ślepy zaułek
Postanowiliśmy się z nią skontaktować. Jak sama przyznaje, ona też była zaczepiana. Dlatego nie może zrozumieć, że wciąż uchodzi mu to na sucho. - Został wypuszczony i robi nadal to samo. Policja jest bezradna, bo nie wiedzą, co mu zarzucić. Nie jest widoczna żadna przemoc fizyczna, nie ma też przemocy psychicznej - wyjaśnia Justyna.
Relacjonuje nam, że ofiary prześladowania są w różnym wieku. Mężczyzna potrafi czekać pod szkołą na uczennice drugiej klasy gimnazjum, ale zdarza się, że "przypadkowo" spotykają go trzydziestoletnie kobiety w okolicy ich miejsca zamieszkania. - To już zaczęło się ponad pięć lat temu i dzieje się w centrum Warszawy, w takich miejscach jak "patelnia" (wyjście z metra Centrum - przyp. red.) czy Nowy Świat. Wszędzie tam jest pełno ludzi, ale świadkowie na to nie reagują. Jego twarz jest dobrze znana, znamy też jego tożsamość. Do dziewczyn pisze wprost ze swojego Facebooka - oznajmia.
W trakcie rozmowy słychać rosnącą frustrację u młodej dziewczyny. - Kobiety są przez policję "zlewane". Co mogą powiedzieć? Że podrywał je facet? Faktycznie, zaczyna się od gadki na podryw, ale potem ten mężczyzna pojawia się pod pracą, uczelnią, chodzi na zajęcia, śledzi w drodze do domu. Przypadkowe osoby nie zdają sobie sprawy, że to jest oszust, który będzie je nękał. Gdy dostanie numer telefonu, nie odpuści. Będzie zasypywał wiadomościami i to przez wiele miesięcy.
Doskonale kojarzy nazwiska i twarze spotkanych osób. Gdy już z kimś rozmawia, przeszywa wzrokiem "na wylot". - Jest w stanie po roku, po dwóch, podejść do tej osoby i powiedzieć jak stary znajomy np. "O, cześć Kasia". Przecież nikt normalny nie zapamięta tylu wizerunków kobiet… - twierdzi nasza informatorka.
Na dowód swoich słów Justyna przesyła screeny z grup, na których dziewczyny opisują przypadki stalkingu. Dostaliśmy ponad 120 zdjęć z fragmentami internetowych postów. Wśród nich są też prywatne rozmowy mężczyzny z ofiarami. Po zapoznaniu się z nimi można zobaczyć, w jaki sposób komunikował się z osobami, które nie życzyły sobie dalszych kontaktów.
"Zaczyna gadkę od tego, że chciałby się zaprzyjaźnić", "mówi cicho i nerwowo", "zawsze podchodzi, łapie za ręce", "mówił, że nigdy by sobie nie wybaczył, jakby do mnie nie zagadał, że mam piękne oczy", "za mną kilka razy krzyczał, a raz chciał złapać metodą na cukierka" - to tylko garstka z relacji spotkania ze stalkerem. Opisy dziwnego zachowania mężczyzny w większości się pokrywają.
W październiku tego roku powstała spontaniczna akcja na Facebooku zainicjowana przez nastolatki, które stały się ofiarami nękania przez tego mężczyznę. Pomysł do stworzenia kampanii "Yes I React" miał narodzić się pod wpływem traumatycznych doświadczeń związanych ze stalkingiem. Pomysłodawczynie akcji nie zgodziły się jednak na rozmowę z nami.
Artysta podrywu
Według relacji świadków, utarte formułki wykorzystywane przy konwersacji z dopiero co spotkanymi dziewczynami, to efekt kursu podrywania. Mężczyzna w kontaktach używa kontrowersyjnych metod PUA (z ang. "Pickup artist", czyli artystów podrywu). Prawdopodobnie wziął je sobie zbyt mocno do serca i jego hobby mogło przerodzić się w problematyczną obsesję.
- Spotkałam się z osobą, która zna go prywatnie. Podobno ma problemy z narkotykami. Jego cechą charakterystyczną są bardzo duże, wystające oczy. Dużo dziewczyn, które natknęły się na tego mężczyznę twierdzi, że ta oznaka może świadczyć o zażywaniu substancji psychoaktywnych - mówi nam Justyna.
Stołeczny stalker jest wyjątkowo drażliwy, jeżeli chodzi o wszelkie oskarżenia lub zarzuty publikowane na jego temat w internecie. Osobom, które ostrzegają innych i podają jego dane, grozi podaniem do sądu i wytoczeniem sprawy o zniesławienie.
- Z opisu świadków wynika, że człowiek ten nie jest skłonny do przemocy. To rzadko spotykana, nietypowa forma stalkingu. Myślę, że taktyka jak najszybszego oddalenia się i ewentualnie zakomunikowania braku chęci do rozmowy czy sprzeciwu wobec zaczepek, to jedyne, co można w tej sytuacji zrobić - uważa Adam Straszewicz, psycholog kryminalny zajmujący się problemem stalkingu.
Jego zdaniem w większości spraw związanych ze stalkingiem ofiary nie wiedzą, jak się zachować ani jak pozbyć się sprawcy. - Przede wszystkim należy być konsekwentnym w unikaniu kontaktu. Natomiast mając na uwadze to, w jaki sposób policja podchodzi do tego typu spraw, jestem zdania, że należy w takiej sytuacji składać doniesienia do prokuratury. Ona będzie musiała się odnieść do tego w jakiś sposób, być może sprawę umorzy, ale jeżeli ofiary stalkingu się porozumieją i złożą wspólnie takie doniesienie, prokuratura może zmotywować policjantów, żeby zajęli się tym przypadkiem - radzi Straszewicz.
Inicjator projektu Stop Stalking, dzięki któremu ofiary nękania mogą uzyskać niezbędne wsparcie i pomoc, za główną przyczynę bezradności organów ścigania wobec prześladowców obwinia... polskie prawo. A dokładniej jego niedoskonałość. - W polskim prawie nie ma pojęcia molestowania, chyba że w prawie pracy, a właśnie do tego w tym przypadku dochodzi. Stalking jest trudniejszy do udowodnienia, bo w stosunku do jednej osoby te działania są niestety zbyt krótkotrwałe - wyjaśnia. Straszewicz jest przekonany, że gdyby odpowiedni paragraf dotyczący molestowania znalazł się również w kodeksie karnym, prawdopodobnie za tego rodzaju zachowania sprawcę szybko można byłoby zdjąć z ulicy, zatrzymać i ostatecznie ukarać.
Czas na zmiany?
W połowie października "Rzeczpospolita" informowała o planach Ministerstwa Sprawiedliwości, które zapowiedziało nowelizację przepisu o uporczywym nękaniu. Dzięki tej zmianie za poniżanie i dręczenie ofiary mają grozić nie trzy, a pięć lat więzienia. Na razie jednak projekt "czeka na wpis do wykazu prac legislacyjnych rządu".
Dla fundacji przeciwko stalkingowi "Można Inaczej", to jednak za mało. Zdaniem jej członków problemem nie są złe regulacje prawne, ale nieumiejętne stosowanie przepisów i umniejszanie problemu przez sądy: "Zaostrzanie odpowiedzialności za uporczywe nękanie to droga donikąd. Kara, żeby odniosła swój skutek, tzn. stanowiła sprawiedliwą odpłatę za naruszenie prawa oraz aby działała prewencyjnie na potencjalnych sprawców, nie musi być surowa. Musi być za to nieuchronna. Oby nowelizacja przepisów spowodowała »dobrą zmianę« w tym obszarze" - czytamy na profilu fundacji.
Według danych resortu w 2017 roku na policję w całej Polsce zgłoszono ponad 21 tys. spraw o uporczywe nękanie. Z kolei do sądów w pierwszej połowie 2018 roku wpłynęło 1,5 tys. aktów oskarżenia o stalking.
Widzisz coś ciekawego? Masz zdjęcie, filmik? Prześlij nam przez Facebooka na wawalove@grupawp.pl lub dziejesie.wp.pl